IT-SELF Małgorzata Osipczuk, www.it-self.pl, www.terapia-par-wroclaw.com
Forum Reklama Kontakt

Portal Pomocy Psychologicznej

Czwartek 21 listopada 2024

Szukaj w artykułach

Wszystkie artykuły...

Artykuły

Kobieta (nie)dojrzała

Autor: Chianti

Źródło: www.psychotekst.pl

Nadszedł taki moment. Zjawił się nie wiadomo skąd i nie uprzedził o swej wizycie. Po prostu pewnego dnia, kiedy szła aleją zasłaną liśćmi, zmroził jej kroki, kazał zwolnić tempo, zatrzymał czas i ją samą. Stanęła zaskoczona w pół drogi i z niedowierzaniem wsłuchiwała się w swoje myśli.

Jak to? Przecież zawsze miała sporo czasu. Nie podejmowała decyzji, myśląc o nich, jako o nieodwołalnych albo takich, które mogą zaważyć znacząco na kolejnych latach. Decyzja jak decyzja. Miała rozwiązać jakiś problem, zmienić bieg wydarzeń, sprawić, żeby poczuła się bardziej szczęśliwa, spełniona lub zwyczajnie spokojniejsza. I nagle dotarła do niej, zatętniła, zapulsowała, zaczęła nawet rwać jak ból zęba, świadomość, że może powinna wreszcie podsumować. PODSUMOWAĆ.

I wtedy, jak na zamówienie, otwierała gazety na stronach z artykułami "Bilans życiowy". Na plotkarskich portalach w internecie żarzyły się zdania "Ma 39 lat i wygląda oszałamiająco! Czy to nie zdumiewające?" Słyszała w tramwaju "Wiesz, to taka rycząca czterdziestka była". Uważniej zaczęła przyglądać się swoim koleżankom - tym młodszym i tym starszym. I podsumowywała. Porównywała. Plusowała i minusowała. Liczyła bilans zysków i strat.

I doszła do wniosku - była kobietą (nie) dojrzałą. Ta myśl sparaliżowała ją na długie tygodnie. Zabrała sen i spokój. Zaczęła poddawać się sugestiom - tak, tak, właśnie ona jest kobieta (nie) dojrzałą. Nigdy nie udało się jej dorosnąć. I choć nikt nie potrafił zdefiniować dojrzałości, podać jej konkretnych reguł i danych, widziała w oczach przyjaciółek, znajomych i mężczyzn na przemian pobłażanie i zachwyt, współczucie i zaciekawienie, rozbawienie i niezrozumienie - oto kobieta (nie)dojrzała.

"Taka już jest. Trudno"
"Fajne to jest w niej!"
"Ma przechlapane"
"Jak ona to robi?"
"Ale jazda z nią!"
" Co za kobieta? Dziwna jakaś..."

Takie lustra w oczach nie przynosiły spokoju. Powodowały właśnie niepokój i chaos. Czasem chciała być po prostu normalna. Tak, normalna. Mieć stałą pracę. Jednego męża. Łatwe w obsłudze dziecko. Jedno mieszkanie. Pełne konto. Stabilne życie.

Aż raz usłyszała werdykt - nie tylko jest (nie) dojrzała. Jest femme fatale. Na początku pomyślała, że to jej pochlebia. Kobieta modern. Piękna i niepokojąca. Tajemnicza i wyrafinowana. Ciemnowłosa, inteligentna, zwiewna. Kobieta - sekret, kobieta - pragnienie, kobieta - wyzwanie. Pomyślała tak na początku. Ale zaraz przypomniała sobie - femme fatale to nieszczęście, pech, spełnienie złych przeczuć, ściąganie na dno, rozkosz za cenę cierpienia, obietnica i jej zaprzeczenie. Nic stałego. Nic pewnego. A już na pewno nic normalnego. Zaczęła więc zaprzeczać, zaprzeczać za wszelką cenę. Sama sobie podawała przykłady i wynajdowała dowody na to, że nie jest dziwna, inna. Starała się być po prostu sobą. Sobą, czyli kim? Kim, do diabła?

Matką. Chryste Panie. Była matką. No tak, matką. Stabilnością i fartuchem, pierogami i ciepłem. Została matką, gdy miała dziewiętnaście lat. Czy wtedy wiadomo, jak być matką? Nie bardzo. Intuicyjnie, wiadomo. Naprawdę - nie wiadomo. Intuicyjnie więc gnała za spełnieniem marzeń i za raczkującym stworkiem. Za byciem reżyserką, polonistką, nauczycielką, kochanką, żoną, córką, no i matką. Matką była odkąd pamięta. Matką babci, matką swojej matki i matką swojej córki, czasem matką przyjaciółki, matką jakiegoś mężczyzny. Od czasu podsumowania postanowiła być tylko i jedynie matką swego dziecka. Dziecka.

Dwudziestoletniej kobiety. Przeglądała się czasem w jej błękitnych oczach i starała się znaleźć tam zrozumienie. I akceptację. Nie miała fartucha, ale robiła spagetti. Przeprowadzały się sto razy, ale zawsze gotowa była do rozmowy. Towarzyszyły im emocjonalne wahania, ale kochała ją najbardziej na świecie. Bo jedynie i niepowtarzalnie kochają tylko matki.

Kobietą swojego mężczyzny. Pierwszym mężczyzną był tata. Mężczyzną ze zdjęć, głosem z telefonu, szumem i trzaskiem, oczekiwaniem na paczki, niespodzianką i podziękowaniem za niespodzianki, relacją z kolejnych szkolnych świadectw, enigmą. Kolejni mężczyźni przychodzili i odchodzili. Właśnie - przychodzili i odchodzili. Jak chcieli. Tak jakby wychodzili z wód oceanu i na powrót się weń wtapiali. Pochłaniani prze fale czy zamykani wielką wodą. Wynurzali się z otchłani, łapali oddech i bezpowrotnie zanurzali się w ogromną, niebieską przestrzeń. Bez jej udziału i woli. Starała się być ratownikiem, ratunkową szalą, zbawieniem, lądem, To był jej udział i jej wola. Zrozumienie i walka o uratowanie. Walka o uratowanie i zrozumienie. A czy ktoś uratuje ją? Będzie jej lądem i ratownikiem? I czy w ogóle potrzebny jest jakiś ratownik? Czy może ona sama powinna być plażą strzeżoną? Strzeżoną przez samą siebie?

Polonistką. Nauczycielką. No tak, nie ma na to innej nazwy. Polonistką, gdy wyjaśniała, że Mickiewicz kochał, a nie zawsze był kochany; nauczycielką, gdy tłumaczyła, że warto kochać życie za sam fakt jego istnienia. Czasem, gdy widziała w oczach uczniów iskry, czuła, że ona sama istnieje po to, żeby kiedykolwiek, chociaż raz, zaiskrzyło na świecie. Tworzyła mikrokosmosy wrażeń, niewielkie pożary w niewielkich sercach, czasem szybko gaszone, czasem (chciała w to wierzyć) rozpalane na długo.

Emocją. Zdarzała jej się taka sprzeczność - lubiła swoje emocje i tak bardzo, jak je lubiła, starała się je gasić. Była przekonana, że emocje sprowadziły ją w życiu na manowce. Pokierowały nią źle. Nie...To ona źle nimi zarządzała. Pozwoliła wziąć się w ich posiadanie, słuchała ich na ślepo. A one, puszczone wolno, baraszkowały, bałaganiły, śmiały się śmiechem chochlików, a zdarzało się, że śmiechem diabolicznym. Szarpały jej ciałem, dyktowały rytm serca, zabierały albo dawały sen. Stale w sprzeczności z rozumem, stale w walce z tak zwanym zdrowym rozsądkiem.

Wreszcie przyszedł czas, że zrozumiała, że nie one powinny kierować jej życiem, to ona powinna umieć panować nad nimi. Nie chciała się ich pozbywać, bo nadawały życiu smak i sens. Wiedziała tylko, że może nauczyć się wyciszać je i nagłaśniać, wprowadzać do swojego życia albo wypraszać, to ona dyktuje warunki. Pomogły jej słowa pewnej roześmianej kobiety, która powiedziała: Nigdzie nie jest napisane, że w życiu należy kierować się tylko rozsądkiem. Nigdzie. Słuchała tego ze zdumieniem. Jak to? Można polubić emocje? To tak, jak polubić siebie samą.

Po raz pierwszy w tym eseju zdobyła się na mini-analizę samej siebie. Zapytała swojego wnętrza: kim była do tej pory? Nie zapytała jeszcze: kim chciałaby być? Na przykład za rok. Wierzy, że takie pytania powinno się czasem sobie stawiać.

Dziś jest - kobietą (nie)dojrzałą, femme fatale, matką, kobietą pewnego mężczyzny, polonistką, nauczycielką, emocją. Za rok chciałaby być pogodzona z sobą.

Artykuł powstał w ramach programu PISZMY - PSYCHO - TEKSTY.
Program dofinansowany przez MINISTERSTWO PRACY I POLITYKI SPOŁECZNEJ w ramach Funduszu Inicjatyw Obywatelskich

Źródło: www.psychotekst.pl

(publikacja: 2008-12-10)

<< powrót

Wszystkie artykuły...

Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright 2001/2024 Psychotekst.pl