IT-SELF Małgorzata Osipczuk, www.it-self.pl, www.terapia-par-wroclaw.com
Forum Reklama Kontakt

Portal Pomocy Psychologicznej

Piątek 29 marca 2024

Szukaj w artykułach

Wszystkie artykuły...

Artykuły

QUO VADIS HOMO - CZĘŚĆ DRUGA

Autor: Adam Boguszewski

Źródło: www.psychotekst.pl

Podjęcie terapii - dla wielu alkoholików jest to przełomowy moment w życiu.

Jeszcze 100 lat temu osoby uzależnione od alkoholu były zamykane w Szpitalach Psychiatrycznych i tam za pomocą środków farmakologicznych próbowano powstrzymać ich picie. Ówczesna medycyna nie znała innego sposobu, nie istniała wtedy żadna potwierdzona teoria dotycząca choroby alkoholowej. W Polsce rozkwit placówek lecznictwa odwykowego datuje się na lata 1989 - 1999.

Nie jest łatwo podjąć decyzję o rozpoczęciu leczenia w Ośrodkach Terapii Uzależnień czy w Poradniach Odwykowych. Większość ludzi, ponoszących ogromne konsekwencje swojego picia, nie potrafi na ogół pogodzić się z faktem własnego uzależnienia. Nie dociera do nich informacja, że są chorzy. Odczuwają wstyd i lęk przed przekroczeniem progu placówki odwykowej. Niektórzy próbują udowadniać sobie i innym, że to rodzina się myli oskarżając ich o alkoholizm. Są też tacy, którzy pozornie godzą się na terapię, bo tak mocno już dopiekli domownikom czy pracodawcom, że tylko takie widzą wyjście z sytuacji.

"Pójdę się leczyć, bo rozpada mi się rodzina, którą kocham" - mówią jedni. "Cholera, a czy mam inne wyjście?" - zadają pytanie drudzy. "Pójdę się trochę podleczyć, to może nie będzie tak źle i sprawa przycichnie" - planują inni. Powodów, skłaniających do podjęcia leczenia, jest dużo. Niezależnie od nich, uzależnieni w końcu docierają do tego "przybytku zła" i "pralni mózgów", jakimi określane są placówki odwykowe przez osoby zaczynające dopiero leczenie. Dla wielu ten moment staje się przełomem w ich życiu.

Gdy byłem na oddziale detoksykacyjnym, inni pacjenci mówili mi, żebym za nic w świecie nie godził się na żadną terapię, a tym bardziej na zamkniętą. "Oni ciebie wykończą. Wyjdziesz naznaczony, albo w ogóle nie wyjdziesz, bo zwariujesz!". Takie rady słyszałem od "weteranów", którzy nie pamiętali nawet, który to już raz "goszczą" na detoksie. Tych doradców było więcej, niż tych, którzy przychodzili i mówili o tym, że nie piją i jest im z tym dobrze. Wkroczyłem w świat, który nie był mi znany, którego bałem się i wstydziłem. Nie rozumiałem tych, którzy wcześniej podjęli decyzję o leczeniu. Byli mi obcy, nie wierzyłem im.

Byłem niezdecydowany, lecz dla dobra rodziny postanowiłem przełamać strach i wstyd. Właśnie zostałem zwolniony dyscyplinarnie z pracy, a poza tym bardzo nie chciałem dopuścić do rozpadu małżeństwa. Myślałem, myślałem i w końcu zdecydowałem o podjęciu terapii, bardziej ze strachu, niż z przekonania.

Nie znałem nikogo z tych, którzy, podobnie jak ja, podjęli leczenie. Nie opowiadałem im zbyt wiele o sobie, nie ufałem im. Instruktorzy terapii wprawdzie mówili po polsku, lecz używali słów, których do tej pory nie znałem. Byłem nieufny i pełen dystansu wobec nich. W czasie wstępnej rozmowy podawałem jedynie fakty z ostatniego mojego picia, a i to nie wszystkie. Dostałem różne materiały i broszurę, ale nie chciało mi się nawet czytać pierwszych stron...

W końcu udało mi się przetrwać bez picia kilka tygodni i ustaliłem z kierownikiem ośrodka termin rozpoczęcia terapii zamkniętej. Był to wtedy trudny dla mnie okres. Musiałem, choć wcale tego nie chciałem, przeżyć jakoś te 4 tygodnie. Jedynie przepustki na sobotę i niedzielę były dla mnie odskocznią od "zamknięcia", jak wtedy nazywałem Ośrodek Leczenia Odwykowego. Do zajęć i rozmów z psychologiem i terapeutami podszedłem jednak z ciekawością. Były to dla mnie pierwsze informacje o chorobie alkoholowej. Na początku nie docierały do mnie znaczenia wielu zwrotów i nowych pojęć.

Kiedy już kończyłem leczenie trudno mi było porozumieć się z rodziną, znajomymi czy otoczeniem. W ciągu 4 tygodni nastąpiła we mnie ogromna przemiana, którą do dziś trudno mi pojąć. Wyjście z Ośrodka Leczenia Odwykowego było tak trudne, jak wejście do niego. Przyjaźń, zrozumienie, akceptacja ze strony innych i niesamowita atmosfera panująca na Oddziale sprawiały, że wychodząc czułem się jakbym opuszczał dom rodzinny. W tych pierwszych minutach po zamknięciu za sobą drzwi Ośrodka, czułem się osamotniony, zagubiony i pełen lęku, co do przyszłości. Bałem się, jak sobie dam radę bez opieki terapeutów.

Jednak dzięki terapii miałem już zasób wiedzy i to ode mnie zależało, jak go wykorzystam. Zadbałem o to, by podtrzymać kontakt z kolegami i koleżankami z Ośrodka oraz z psychologami. Podjąłem dalszy etap mojego leczenia, zacząłem uczęszczać na grupy terapii pogłębionej. Chciałem poszerzyć wiedzę i móc jeszcze lepiej zabezpieczyć się przed przerwaniem abstynencji.

W dalszym ciągu nie potrafiłem jednak porozumieć się z rodziną. W otoczeniu osób mających taki sam problem jak ja, czułem się dobrze. Rozumiałem ich i byłem przez nich rozumiany. Natomiast żona i rodzina byli dla mnie murem, w który waliłem i nie mogłem go przebić. Nie zawsze potrafiłem wykorzystać posiadaną wiedzę i umiejętności do tego by "nie walczyć", i nie zmieniać rodziny, lecz samego siebie.

Pomimo, że od tego czasu upłynęło blisko 11 lat, w ciągu których nie raz zdarzyło mi się upaść, to zawsze próbowałem wstać i szukać pomocy tam, gdzie po raz pierwszy inni uświadomili mi istotę tej choroby. Już nigdy potem nie miałem złudzeń, co do tego kim jestem. Wiedziałem, co mam robić, by nie wrócić z powrotem do punktu, w którym zacząłem.

Mam świadomość, że nie uniknę problemów, bo one są wpisane w moje życie. Jedno wiem już na pewno: codzienne wstawanie na trzeźwo jest o niebo lepsze niż wielka niewiadoma po pijanemu, czy na kacu.

"Zwyciężać mogą ci, którzy wierzą, że mogą" - Wergiliusz

Źródło: www.psychotekst.pl

(publikacja: 2003-08-26)

<< powrót

Wszystkie artykuły...

Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright 2001/2024 Psychotekst.pl