IT-SELF Małgorzata Osipczuk, www.it-self.pl, www.terapia-par-wroclaw.com
Forum Reklama Kontakt

Portal Pomocy Psychologicznej

Czwartek 21 listopada 2024

Szukaj w artykułach

Wszystkie artykuły...

Artykuły

HEROINA - podstępna oszustka

Autor: Małgorzata Osipczuk

Źródło: www.psychotekst.pl

Etap pierwszy:

"BRĄZOWA LEKKOŚĆ BYTU" "Brown Sugar" (brązowy cukier) - palona heroina dająca iluzję "bezpiecznego" narkotyku. Wydaje ci się, że jesteś lepszy, bo nie dajesz w żyłę, a tak naprawdę to tylko kwestia czasu i wpadasz niczym śliwka w "kompot".

Pierwszy raz zapalił na imprezie, poczęstowany przez kolegę, który zresztą w niedługim czasie zmarł, serce mu nie wytrzymało. Przestraszył się i przejął tą śmiercią, ale Browna nie rzucił. Pierwsze reakcje to były przede wszystkim wymioty i po kolejnych dwóch "machach" znowu wymioty. A jednak poprzez wstrząsane konwulsjami ciało zdołało przedrzeć się specyficzne heroinowe odczucie:

To taki straszny relaks - przypomina sobie Piotr, po 14-miesięcznym leczeniu w Monarze - znieczulenie na rzeczywistość, zwracasz żółcią i nie czujesz bólu czy niesmaku, wszystko ci jedno, cały świat jest jakby za mgłą, ty sam jesteś jakby obok wszystkiego.

Ciało broni się przed narkotykiem jak tylko potrafi, rzadko jednak młody kandydat na ćpuna szanuje ten głos rozsądku. Brakuje mu pokory. Obserwuje innych biorących, chce być tacy jak oni, mieć takie jak oni korzyści z "dragów". Odnajduje się we wspólnocie ludzi zażywających. Eksperymentuje, toczy wielogodzinne "narkomańskie debaty" na temat swoich odczuć po zapaleniu, wciągnięciu, połknięciu. Czuje jakąś bliskość z "kolesiami", niewątpliwie na początku narkomańskiej kariery coś ich łączy: poczucie, że wkraczają na ścieżkę zakazaną, tajemniczą, pełną uroku nieznanego "przeciętnemu" porządnemu obywatelowi. W swojej ocenie są lepsi od tzw. "normalnych" - tych, którzy nic nie biorą. Są odważni, otwarci na smakowanie życia wraz z wszystkimi jego wymiarami. Cieszą się, że mogą doświadczyć "zmiany percepcji". Wierzą, że dzięki narkotykom wiedzą i rozumieją więcej, są tacy "underground". Z podnieceniem poszukują wzorów w życiorysach sławnych osób: Witkacy, Byron, Janis Joplin, Jimmie Hendrix. Fascynują się tym, że można być takim niegrzecznym i genialnym zarazem.

Piotr był zdziwiony tym jak szybko przyzwyczaił się do Browna:

Wystarczyły niecałe 3 tygodnie palenia, a już kupowałem dwa razy większą dawkę. Po 2 miesiącach zamiast pół grama wypalałem już dwa.

Nie wszyscy młodzi ludzie sięgają po narkotyk po to, by być w zgodzie z modą, być "cool". Coraz częściej młodzież szuka kontaktu do dealera mając świadomość zagrożeń związanych z braniem. Decydują się na Browna nie dla rówieśników, ale po to by poradzić sobie z dręczącym ich lękiem, depresją, by uciec od niełatwej rzeczywistości rodzinnej czy szkolnej. Nie przeraża ich możliwość zatrucia, popadnięcia w nałóg. Dla chwilowej ulgi, kilku godzin haju są w stanie świadomie zaryzykować zdrowiem i życiem. Ich wewnętrzny ból i smutek osiągnął taki poziom, że nie widzą żadnej nadziei na poprawę. Narkotyk jest dla nich nie tyle obietnicą lepszego, ciekawszego życia, ile ostatnią szansą na odczucie przyjemności. Większość z nich zna cenę, jaką dane im będzie zapłacić i decydują się na nią, popełniając niejako samobójstwo na raty.

Od jakichś 3 miesięcy ćpam i powiem wam, że to zmieniło moje życie. Nadało mu barw, smaku, dźwięków (...) Nie chciałam zaczynać, wołałam o pomoc, nikt nie słyszał. To był jedyny sposób na życie, żeby nie zwariować. Kiedyś planowałam przyszłość ... Nie zależy mi już na przyszłości, nie chcę przyszłości, chcę się tylko zatracić, skończyć w rynsztoku, a kiedy już będę mieć dość - przedawkować. Jedyna radość na tym świecie to dragi...

Zazwyczaj na odwyk kieruje ich chęć obniżenia wielkości przyjmowanej dawki - kogo stać na wydawanie 200 lub więcej złotych dziennie? A organizm dość dramatycznie domaga się swojego "lekarstwa". Objawy fizyczne i psychiczne następujące po odstawieniu Browna, slangowo zwane "skrętem" czy też "abstą" - to koszmar budzący przerażenie w każdym ćpunie. Jednak wielu z nich jest w stanie przejść kilka, kilkanaście solidnych odtruć w życiu tylko po to, by móc palić nadal, ale za mniejsze pieniądze. Zresztą dealerzy dbają o to, by ich klient zaraz po detoksie dostał gratisowego pół grama hery. Tym sposobem zażegnują ryzyko utraty złotodajnej żyły. Dzień, dwa po odtruciu miłośnik Browna tkwi z powrotem w szponach nałogu, a mała dawka szybko zamienia się w dużą. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że heroina jest najsilniejszym ze środków psychoaktywnych, powoduje ona też niezwykle silny "głód psychiczny". Jeszcze w kilka lat po zerwaniu z "niebiańską Heleną" wkracza ona w umysł uzależnionego pod postacią snów, marzeń i natarczywych myśli. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) przyjęła za kryterium wyleczenia z nałogu heroinowego dziesięć lat abstynencji od heroiny! Nie wystarczy samo fizyczne odtrucie, konieczna jest długotrwała psychoterapia. Najsmutniejsze jest to, że tylko co piąty uzależniony od Browna zdrowieje. Reszta przerzuca się na heroinę dożylną, co jednak kosztuje podobne pieniądze. Ostatecznie spora część palaczy heroiny pomimo ogromnego kaca moralnego zaczyna kolejny etap narkomańskiej gehenny - wstrzykiwanie polskiej hery, czyli "kompotu".

Piotr: Wydaje ci się, że jesteś lepszy, bo nie dajesz w żyłę, a tak naprawdę to tylko kwestia czasu i wpadasz niczym śliwka w "kompot". Mi wystarczyło półtora roku. Kiedy masz głód zrobisz wszystko, żeby przygrzać, przekroczysz każdą granicę.
Andrzej, mieszkaniec ośrodka Monaru: W dobrym stylu było sobie przypalić. Brown wydaje się czysty, higieniczny, elitarny. Jak piwko przy denaturacie, tak "sreberko" przy strzykawce. Byliśmy lepsi od tych, co w bramach wrzucali sobie herę lub kompot w żyłę. Mieliśmy klasę i wygląd, dobry smak i rozum, wszystko to, czego "im" - "kompociarzom" brakowało. Nas czekała przyszłość, ich - hol dworcowy i HIV. "Zakaz dożylności" był naszym świętym przykazaniem, dzięki niemu mogliśmy oszukiwać siebie i innych, że nasza "hercia" to tylko niegroźna zabawa.

Stereotyp narkomana - brudnego, wynędzniałego, przegranego mieszkańca dworca z pokłutymi rękoma i tabliczką "Mam HIV..." - jest jeszcze głęboko zakorzeniony w umysłach Polaków. To dzięki niemu palaczom Browna tak łatwo przychodzi ukrywać swój nałóg, bo kto by podejrzewał czystego, dobrze ubranego człowieka o zażywanie narkotyków? Ten mit rodzi również w ich umysłach cały szereg zaprzeczeń oczywistej prawdzie: Jestem może uzależniony - żartują - ale nie narkoman. On to kompletne dno, ja jestem sportowcem, nie menelem. Każdy jest od czegoś uzależniony - jeżą się na sugestię by poddali się leczeniu - fajki, alkohol, kawa, sport, komputer, praca..., Palenie to moja prywatna sprawa - bagatelizują.

Brown jest tak silny, że pomimo wielu prób odstawienia, detoksów na oddziale, "Alka-pomocy" (płatna detoksykacja w mieszkaniu pacjenta pod opieką lekarza i/lub pielęgniarki), ośrodków zamkniętych i szczerych postanowień - naprawdę trudno mu się oprzeć - mówi wyraźnie poruszony Andrzej. Próbowałem tyle razy... Dziś przeklinam dzień, w którym pierwszy raz doświadczyłem tej "brązowej rzeczywistości". Nie palę od ponad roku i nadal nie czuję się na tyle pewny by wyjść z ośrodka i przejść spokojnie obok porzuconego na klatce schodowej sreberka...

Olsztyn, Zielona Góra, Warszawa, Wrocław - to tzw. "brązowe miasta". Z polskiej hery słyną Głogów i Zgorzelec. Konsumenci Browna i kompotu zgłaszają sie do poradni najczęściej bowiem destrukcja przy tych narkotykach jest bardzo szybka.

Piotr wspomina, że Brown pozbawił go niemal wszystkiego: narzeczonej, dobrze płatnej pracy, która i tak w pewnym momencie nie była już w stanie utrzymać jego nałogu, przyjaciół, którzy zamienili się w narkotyczne Zombi, nie żyją albo "dilują" by móc wszystkie zarobione w ten sposób pieniądze przeznaczyć na herę.

Miałem kiedyś bliskich przyjaciół - razem zaczęliśmy zgłębiać tajniki umysłu w stanie po zażyciu, jednak wszechobecny w naszym życiu strach przed głodem narkotykowym pogłębiał wśród nas nieufność. Coraz częściej wybuchały kłótnie o towar, o kasę. Początkowo paliliśmy razem, ale kiedy przekonaliśmy się, co to prawdziwy "skręt" nie było już mowy o dzieleniu się, nikt z nas nie liczył nawet na to, że w przyszłości przyjaciel byłby w stanie odwdzięczyć się i oddać ze swojej działki. Zaczęliśmy bardzo zimno kalkulować.
Etap drugi:

"WPIEPRZENI W KOMPOT" Heroina zmienia człowieka w bezwolną maszynę, zabija wszystkie ludzkie uczucia - opowiada Janusz, który przez siedem lat nie rozstawał się z igłą i strzykawką wypełnioną brązowym płynem - polską heroiną własnej produkcji.

Niemiłe złego początki Moje pierwsze zetknięcie z heroiną zdarzyło się w zupełnie prozaicznej sytuacji. Znajomi brali dożylnie heroinę, a raczej nasz polski "kompot". Miałem kiedyś potężnego kaca i zupełny brak gotówki na "klina", a kolega zaproponował mi "działkę" na zaleczenie, po prostu. Ponieważ ja sam nie orientowałem się, jaką wziąć dawkę, dał mi "pół centa" - 0,5 centymetra sześciennego. Na początek. Ten pierwszy raz bardzo mnie przestraszył. Oczywiście, kac przeszedł mi od razu, bo podanie narkotyku dożylnie daje natychmiastowy efekt, już po 3-4 sekundach. I to było dla mnie olbrzymie zaskoczenie, to mnie przeraziło.

Poczułem "kopa" - przyjemne mrowienie w całym ciele. A potem chodziłem taki hm... "zamulony", wciąż chciało mi się pić i nieustannie wymiotowałem. W ten sposób organizm bronił się przed opiatami. To jest norma, każdy tak reaguje, ja nie byłem wyjątkiem.

Kiedy mi wstrzykiwał, zupełnie nie wiedziałem jakiego efektu mam się spodziewać, mówił mi tylko, że będzie fajnie. Dla mnie priorytetem było przestać odczuwać kaca. Tak też się stało. To był pierwszy raz, po którym obudziłem się rano i narkotyk już po prostu nie działał, nie miałem żadnego przykrego "zejścia", po prostu przespałem je. Minął mniej więcej miesiąc, a ja właściwie zapomniałem jaki jest stan po wzięciu narkotyku... Któregoś razu ktoś rzucił hasło: Napijemy się po te cztery piwa i co? Może lepiej sobie coś "pstrykniemy?" Kolejna dawka była już podwojona - 1 cm, którego trzymałem się przez następne cztery miesiące. Po drugim razie poszło już lawinowo...

Miałem wielu kumpli, którzy ćpali, niektórzy przeprowadzali produkcję kompotu. Pewnego razu zgodziłem się, by odbywało się to u mnie w domu, w zamian za działkę. Od tego momentu produkcja szła u mnie, dzięki czemu miałem łatwy dostęp do narkotyku. Ja sobie siedziałem przed telewizorem, a koledzy produkowali.

Senność i zobojętnienie

Nieprzyjemne sensacje cielesne, głównie torsje, ustąpiły przy drugim lub trzecim zażyciu. Mój organizm zaakceptował albo nawet polubił heroinę. Zaczęło się klasyczne oddziaływanie hery - bycie na "haju". Po tym świństwie nie ma halucynacji czy "wizji". Jest senność i zupełne zobojętnienie. Na wszystko. To jest chyba główny efekt, dla którego ludzie sięgają po herę. Myślę, że to ucieczka od odczuwania rzeczywistości. Totalny luz i "olewatorstwo", tzw. "tumiwisizm". Człowiek robi się taki spokojny, zero lęku, niepokoju, agresji. To środek znieczulający, przeciwbólowy. Długość "haju" zależy od przyjętej dawki i tolerancji organizmu. A tolerancja zmienia się wraz z narkomańskim stażem - trzeba wstrzykiwać coraz więcej i więcej, a miłe tego skutki są i tak coraz krótsze. W ostatniej fazie mojej kariery ćpuna już nie miałem "haju", tylko króciutkiego "kopa". Skończyły się wszelkie korzyści - brałem już tylko po to, by móc funkcjonować.

Towar stał się dla mnie najważniejszą sprawą w życiu. Kiedy miałem go dużo szprycowałem się bez opamiętania, traciłem świadomość, dwa razy lądowałem w szpitalu na ostrych zatruciach.

To jest tak: zasypiasz, budzisz się, zasypiasz, budzisz, niby cały czas kontrolujesz sytuację, ale to taki na wpół sen. Czasem jednak byłem tak naćpany, że jak zasnąłem, to można było po mnie chodzić.

Ten słynny "kop" to niesamowite uczucie. Teraz kiedy o tym mówię, to się uśmiecham, bo to takie złudne, to wielkie oszustwo... Obecnie palą Brown Sugar, generalnie efekt jest ten sam, tylko nie ma "kopa".

Kiedy już zaakceptujesz "dożylność" - bierzesz właśnie dla tego szybkiego efektu, dla tych kilku, kilkunastu sekund "kopa". Kop jest nie do opisania - mrowienie całego ciała, takie przyjemne i dlatego właśnie takie okrutne. Kop występuje przy szybkim wstrzykiwaniu. Ale kop jest bardzo niebezpieczny, bo jeśli masz silny towar i bardzo szybko go podasz - następuje zapaść.

Bardzo szybko oddaliłem się od kumpli, którzy nie brali. Nawet z tymi od kieliszka urwałem kontakt. Trzymałem z typowymi narkomanami. Całe moje życie, od świtu do nocy, podporządkowane było jednemu - zdobyciu narkotyku. Absolutnie nieistotne były sposoby. Wtedy zacząłem kraść. Teraz nie potrafiłbym nic ukraść, to jest wbrew mnie. Narkotyk tak zagłusza wszelkie wyższe uczucia, że człowiekowi jest obojętne jak, byle tylko zdobyć towar. Masz klapki na oczach, nie dostrzegasz niczego poza narkotykiem...

Brałem 7 lat. Rodzina próbowała przemówić mi do rozumu, ale ja nie chciałem, żeby coś do mnie dotarło. To była prosta riposta: co oni mi tu będą pieprzyć jak ja na rano muszę mieć działkę!... Dobrze, że nie mieszkałem już z żoną i synem - nie musieli tego doświadczać. Strach przed "abstą" - cierpieniem związanym z odstawieniem dragów - zdominował moje życie. Narkotykowa "absta" była okropieństwem, nieporównywalnie gorszym od fazy następującej po odstawieniu alkoholu.

W narkomańskim świecie istnieje podział na "sportowców" i na "wpieprzonych" (uzależnionych) narkomanów. Prawidłowość jest taka, że "sportowiec" i tak kiedyś będzie "wpieprzony", prędzej czy później. To, że ja jestem narkomanem nie mogło do mnie dotrzeć długo. Podobnie wiele lat czasem trzeba, żeby człowiek uznał, że jest uzależniony od alkoholu. Ja tylko wiedziałem jedno: że muszę wziąć działkę, bo inaczej będę miał "abstę". To właśnie jest ten słynny system iluzji i zaprzeczeń. Każdy wie, że narkoman to ktoś, kto musi wziąć, a ja musiałem wziąć, tyle tylko, że nie pozwoliłem by ta myśl dotarła do mnie. Po jakiś 4 latach zacząłem nazywać siebie ćpunem, zresztą wszyscy mi już tak mówili.

Na granicy śmierci

Dwa razy byłem na granicy śmierci. Gdy pierwszy raz miałem zapaść to obudziłem się po 36 godzinach zaintubowany, związany, maszyna za mnie oddychała, płucoserce... Byłem przerażony. Dowiedziałem się, że pobudzali mnie do życia elektrowstrząsami. Byłem już po drugiej stronie ale nie widziałem światełka ani tunelu - za bardzo byłem naćpany...

Na oddziale szpitalnym była taka lekarka... Ona tak na mnie patrzyła... Wiedziała, że nie ma najmniejszego wpływu, że żadna siła mnie nie zatrzyma. Wychodząc robiłem najgłupszą rzecz, jaką można zrobić. Trudno mi to opisać, ale pamiętam jak ona mnie patrzyła i tak kiwała głową. Wiedziałem dokładnie co ona myśli i wiedziałem, że ma rację. I tak bardzo mi blisko do niej było wtedy... I pomyślałem wówczas, że to jedyna osoba, która tak naprawdę wie o co chodzi. Potem przyszło mi do głowy, że ona patrzy na mnie jak na człowieka, który idzie na śmierć.

I wyszedłem z tego szpitala na własne żądanie, bo przecież kupę "prochów" leżało w domu. Byłem taki osłabiony, wziąłem kilka listków tabletek i powlokłem się do kumpla modląc się po drodze by był w domu, bo na pewno będzie miał towar. Znowu zaćpałem. W osiem dni po pierwszej zapaści wylądowałem w szpitalu znów w stanie krytycznym. Lekarze jakimś cudem wyrwali mnie z objęć kostuchy.

Trzy razy byłem na detoksie. Pamiętam, pierwszy raz wyszedłem z niego taki szczęśliwy, że jestem wolny, że nie muszę brać. Potem skoczyłem do kumpla, i "pstryknąłem" w żyłę, ze świętym przekonaniem, że już się nie "wpieprzę" - jak każdy ćpun zresztą. I pamiętam jak się zarzekałem: Ja już w życiu się nie "wpieprzę"! Byłem gotów klęknąć przed "pigułami" na detoksie i przysięgać. One wiedziały lepiej ode mnie jak to naprawdę będzie... Wytrzymałem 3 dni a po 10 dniach byłem już z powrotem w ciągu.

MONAR, powrót do rzeczywistości

Jak szedłem trzeci raz na detoks nie miałem najmniejszego zamiaru jechać do ośrodka. Jednak siostra oddziałowa dużo ze mną rozmawiała. Powiedziała mi, żebym pojechał tylko zobaczyć jak jest w Monarze, że przecież nikt nie będzie mnie tam trzymał siłą i jak mi się nie spodoba, to w każdej chwili będę mógł wyjechać. Bardzo lubiłem siostrę oddziałową, nie chciałem jej zawieść. Pojechałem do ośrodka właśnie ze względu na nią. Postanowiłem sobie, że będę tam tylko 4-5 dni a zostałem 25 miesięcy.

Pierwsze wrażenia... Najpierw jest przyjęciówka. Społeczność musi się zgodzić, by nowicjusz mógł zostać i się leczyć. Zazwyczaj się zgadzają. Pamiętam jak cieszyłem się z tego, że mnie społeczność przyjęła. Od tej pory chodziłem w drelichach. Z początku zupełnie nie wiedziałem o co chodzi. Jako nowicjusz dostałem łopatę, bardzo nieskomplikowane prace, miałem "zamknąć mordę" i słuchać. Minęło 6 dni, chciałem wyjechać, ale pomyślałem sobie, że są tu naprawdę fajni ludzie, w dodatku same ćpuny. Nie biorą i jakoś z tym żyją. Nie miałem głodu, bo po wyjściu z detoksu zdążyłem tylko raz przyćpać i jeszcze się nie "wpieprzyłem". Byłem odtruty, czułem się nieźle.

Regułą była całkowita abstynencja od środków psychoaktywnych, zakaz agresji, także słownej, i konieczność podporządkowania się SOM-owi - Służbie Ochrony Monaru. To taka ośrodkowa policja, co 3 godziny, również w nocy, sprawdzali reakcję źrenic, oddech, ślinę. Na początku mnie to przerażało. Potem ja sam, przez 10 miesięcy, przewodniczyłem SOM-owi. Każdy leczący się tam z czasem zaczyna pełnić jakieś funkcje. Pobudka o 7.00. Bieg na 1,5 km, potem odprawa.

Na odprawie kierownik pracy wyznaczał pracę dla każdego. W Monarze były pewne zasady, za których złamanie ponosiło się takie czy inne konsekwencje. Jeśli ktoś złamał zasadę, to powinien sam się do tego przyznać na odprawie i wtedy był rozliczany, a kierownik zmiany wyznaczał mu za to tzw. "dociążenie". Zaśnięcie przy zapalonym świetle należało do lekkich przewinień, propozycją dociążenia było np. noszenie na szyi przez cały dzień i noc żarówki na sznurku. Nie można dociążenia traktować jako kary, to jest po prostu nauka brania odpowiedzialności za swoje zachowanie. Ćpuny mają wielką fantazję jeśli chodzi o wymyślanie dociążeń. Leczyliśmy się z ludźmi, którzy byli nosicielami HIV, więc mieliśmy obowiązek nosić ze sobą wszędzie plastry na ewentualność skaleczenia. Ćpun, który tego nie dopilnował, miał np. chodzić przez 24 godziny z przyklejonym plastrem do czoła. Monar nastawia na uczciwość wobec siebie i wobec grupy.

Po śniadaniu był czas na pracę, z przerwą na drugie śniadanie, a o 15 obiad. Nowicjusze mieli jeszcze godzinę dyżurów, od 16 do 17 - zajęcia różne. Dbano, żeby ćpuny się nie nudziły. Nowicjusze mieli zakaz przebywania sami w pokoju, bo to rodzi zazwyczaj głupie myśli, leży taki ćpun i "sufituje", tzn. patrzy w sufit i słucha muzy której jeszcze 2 miesiące temu słuchał robiąc produkcję i to mu się wszystko kojarzy. Po kolacji - dyskoteka, sen dla nowicjuszy o 21, a ci od domownika wzwyż nie mieli wyznaczonej pory snu.

Społeczność to grupa terapeutyczna, na której spotykają się wszyscy leczący się w ośrodku. Tam jest konkretne opieprzanie się, nie ma zakazu oceniania się. Tam się ocenia, bluzga, krzywdzi słowem. Nie wiem jak jest teraz, bo ja kończyłem leczenie w 1995 roku. Tam się wbija w beton, ale to służy dobrej sprawie, bo ćpun jest mistrzem świata w kombinowaniu, lawirowaniu. Alkoholicy się umywają. Jak ktoś jest nieuczciwy względem siebie, względem grupy, to się nie leczy tak naprawdę. Społeczność zaczynała się zazwyczaj o 21 i trwała często do 3 rano. Silna społeczność jest super, bo potem jeden za drugiego w ogień skoczy. A od rana znowu do pracy. Tak, byliśmy tacy "zajechani", ale szczęśliwi...

Najtrudniejsze dociążenie to poza społecznością, jest się bez żadnych praw w ośrodku. Śpi gdzie indziej, je gdzie indziej, ale najgorsze jest to, że o wszystko trzeba prosić: o pozwolenie wejścia do środka, o możliwość przyłączenia się do grupy spożywającej obiad. Wystarczy, że jedna osoba się nie zgodzi i musisz odejść. To jest straszne, poniżające.

Kiedy zostałem domownikiem wiedziałem już, że chcę tu być, chcę się leczyć, to było dopiero 3 miesiące po starcie. Dwa razy wpadłem z powrotem w nowicjat, w ramach jakiś dociążeń. Trudno się przestawić... Są ludzie, którzy przychodzą do Monaru tylko przenocować, potem jest wiosna i zaczyna się sezon na maki więc wypalają... Tworzą się tez nielegalne układy, pomimo abstynencji seksualnej zdarzają się parki. A wtedy jest ten układ obciążony takim stresem, boją się ujawnienia, noszą w sobie nieuczciwość i najczęściej kończy się to rezygnacją z leczenia. Niektórzy nie zgadzają się z dociążeniami, uważają, że są niesprawiedliwe. Monar kończą najsilniejsi, ale też niestety nie wszyscy wychodzą z narkomani. Znam kilku neofitów, którzy popłynęli z powrotem w dragi. Niektórzy już nie żyją.

O momencie wyjścia z ośrodka decyduje kadra terapeutyczna i społeczność. To zależy jak idziesz w leczeniu. Ja byłem strasznie oporny, wciąż mocno dociążany, kopałem te rowy i kopałem... Byłem poza społecznością przez trzy tygodnie, chodziłem w worku jutowym, jak Jurand ze Spychowa - wyglądałem jak idiota...

Po wyjściu czułem się taki silny, że skoro dałem radę w ośrodku monarowskim, to mnie nic nie zmoże. Motywacją było też to, że miałem dziewczynę i zamieszkaliśmy razem. Nastawiłem się na niebranie narkotyków. Ale piwko? Zawsze je lubiłem więc czemu nie? Nie wiedziałem też, że wcześniej byłem alkoholikiem, a dopiero później narkomanem. I... natychmiast wpadłem w drugie uzależnienie. Kiedyś ośrodek głównie koncentrował się na narkotykach, ale teraz na szczęście się to zmieniło. Teraz neofita ma nakaz dwuletniej abstynencji, ma również zrezygnować z alkoholu. Później niech sobie robi co chce... Narkotyków nie wolno i koniec, bo utraci status neofity. Ja np. cieszę się że jestem neofitą. Mogę jechać sobie teraz do ośrodka i jestem przyjmowany jak swój, np. na tydzień. Tam jest mój dom.

To jest zupełnie inne niż leczenie alkoholizmu. Wiele zawdzięczam Monarowi. To były jedne z najlepszych lat w moim życiu. Ale terapia uzaleznienia od alkoholu więcej mi dała. Teraz chodzę na mityngi Anonimowych Alkoholików i przedstawiam się: Janusz, alkoholik i narkoman.

  • Heroina
    nazwy: hera, hercia, proszek;
    wygląd: proszek (koloru od białego do beżowego i brązowego), czasem pachnie jak ocet, ma gorzki smak;
    użycie: wstrzykiwana;
    akcesoria: strzykawki, igły, małe foliowe torebki.
  • Heroina - Brown Sugar
    wygląd: w postaci żwiru lub granulatu w kolorze beżowym, szarym, czasem różowym;
    użycie: najczęściej wdycha się dym, rzadziej wstrzykiwana, jeszcze rzadziej doustnie;
    akcesoria: okopcona folia aluminiowa, małe foliowe torebki.
  • Polska heroina
    nazwy: kompot, towar, strzał, centymetr, porcja, działka;
    wygląd: płyn (kolor - od jasnobrązowego do ciemnobrązowego), o wyczuwalnym słodkim zapachu i gorzkim smaku;
    użycie: wstrzykiwana;
    akcesoria: igły, strzykawki.
  • Makiwara
    nazwa: zupa;
    wygląd: wyciąg ze słomy makowej o kolorze czarnej kawy i bardzo gorzkim smaku;
    użycie: doustnie;
    akcesoria: słoiki z resztkami brunatnej substancji.

Źródło: www.psychotekst.pl

(publikacja: 2003-01-24)

<< powrót

Wszystkie artykuły...

Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright 2001/2024 Psychotekst.pl