Zaczęło się zupełnie niewinnie, od jednego drinka, albo piwa przed snem. Skończyło się na czterech piwach wypijanych w samotności. Trzy, cztery słabe piwa dziennie. Mnóstwo ludzi tyle pije nie zdając sobie sprawy z tego, że są uzależnieni. Ja też sobie nie zdawałem. Dopiero później na terapii dowiedziałem się, że to jest to samo, co pić ćwiartkę wódki dziennie, czyli minimum trzy półlitrówki 40%-owego alkoholu w ciągu tygodnia - to mnie przeraziło. Istnieją różne sposoby, czy raczej rytmy picia alkoholu. Mój - terapeuci nazwali typem picia narkomana. Codziennie przed snem, w samotności przyjmowałem pewną dawkę tak, aby nikt nie widział. Nawet rodzice nie zdawali sobie sprawy z tego, że się uzależniłem, zresztą do dzisiaj nie wiedzą, mimo że u nich wtedy mieszkałem. Piłem albo w samotności, albo z bliską osobą. Miałem sąsiada, który był kawalerem. Pił on wtedy takie ilości alkoholu, że jakbym ja pił tyle co on, to bym zmarł. Kupowaliśmy sobie piwko w sklepie, przychodziliśmy do niego i włączaliśmy telewizor. Puszczaliśmy najczęściej Animal Planet, National Geografic - przy tym się doskonale popija. A potem szedłem się spać do domu. Kolega jest nadal alkoholikiem - straciłem z nim kontakt.
Zorientowałem, że coś jest nie tak, gdy nie mogłem przestać pić piwa. To był maj, gorąco, ja byłem przeziębiony, miałem osłabiony organizm, brałem antybiotyki i piłem. Wpadałem na tak głupie pomysły (to się nazywa pijany umysł - umysł zakręcony alkoholem), że grzałem sobie piwo i tłumacząc to leczniczymi właściwościami "grzańca" - piłem. Ostatecznie przekonałem się, że coś niewłaściwego się ze mną dzieje, kiedy 18 sierpnia 98-go roku wylądowałem w szpitalu na kardiologii z dysfunkcją serca.
Tak, miesiąc później sam zgłosiłem się do poradni pytając, co mam zrobić, bo nie mogę wieczorem się uspokoić. Dopiero wtedy uświadomiono mi, że potrzebna jest terapia.
Prowadzą ją specjalistyczne przychodnie. W poważniejszych przypadkach stosuje się terapię zamkniętą jak np. w szpitalu psychiatrycznym przy ul. Kraszewskiego we Wrocławiu. Jeden z oddziałów tego szpitala to OLO, czyli Ośrodek Leczenia Odwykowego. Mieści się on w osobnym budynku, w którym istnieje możliwość skoszarowania 30-tu osób. W sąsiedztwie jest też ośrodek dla uzależnionych narkomanów - wszystko w jednym potężnym kompleksie. Każdy alkoholik, na zasadzie umowy z kasą chorych, ma prawo do darmowej terapii zamkniętej. Pierwszym etapem terapii jest kontrola i przywrócenie równowagi w stanie zdrowia pacjenta. W sytuacji krytycznej ratuje się człowieka, a więc detoks - odtruwanie organizmu i doprowadzenie go do optymalnego poziomu funkcjonowania. Następnie robi się badania pod kątem problemów będących skutkiem regularnego podawania alkoholu, a więc nadciśnienie, wątroba, trzustka, serce, poziom potasu, itp. Drugi etap polega na uświadamianiu alkoholika, czym jest jego choroba i nauce, w jaki sposób ma sobie z nią radzić. Są to zajęcia indywidualne i grupowe, odbywające się raz lub dwa razy w tygodniu (w przypadku terapii zamkniętej odbywają się codziennie), prowadzone przez terapeutów.
W naszym społeczeństwie alkoholik jest postrzegany jako osoba zła, która zawala życie, bije żonę, przepija wypłatę, mało zarabia, jest nierzetelnym pracownikiem. To tzw. "pijak" chodzący na dziwki, nie kochający swoich dzieci, a do tego brudny i zaniedbany. Tymczasem na grupie AA poznałem ludzi, którzy są dokładnym zaprzeczeniem tego stereotypu - wykształceni, aktywni zawodowo i społecznie. W grupie spotkałem radcę prawnego, wykładowcę wyższej uczelni, który robi habilitację, wysokiego rangą oficera policji, mam też kolegę po czterech fakultetach. Co więcej, zdarzyło mi się spotkać także księży borykających się z uzależnieniem. Wszyscy oni są oni dowodem na to, że alkoholizm jest chorobą, która może dotyczyć każdego, ale również świadectwem tego, że z choroby tej można się wyleczyć. Tak też traktuje się ten problem np. w Stanach Zjednoczonych, gdzie nawet politycy otwarcie przyznają się do uzależnienia od alkoholu. Prezydent Bush przyznał się do niego przy wyborach, a Hilary Clinton głośno deklaruje swoją przynależność do AA nie ukrywając, że wcześniej piła przez długie lata. Nie załamało im to karier - wręcz przeciwnie - jest to dowodem siły ich charakteru.
Tryb jest bardzo prosty. Każda osoba, która zgłasza się na terapię ma obowiązek uczestniczenia przynajmniej raz w tygodniu w mityngu grupy AA. Obecnie zaleca się to nawet codziennie, jeżeli alkoholik nie pracuje. Amerykanie, na których opracowaniach opiera się cały ruch AA, stosują metodę odbywania codziennych mityngów przez 90 dni trzeźwienia.
Tak. Terapeuta sprawdza, czy jego pacjent chodzi na mityngi. Czasami prosi o sprawozdanie ze spotkania w grupie. Podaje się w nich gdzie i w jakim mityngu brało się udział (codziennie we Wrocławiu jest kilka grup), jakie tematy były na nim poruszane, ewentualnie kto był i z jakim stażem. Terapia terapią, a jedno i drugie jest potrzebne.
Teoria o odbijaniu się od dna, jako warunku skutecznego leczenia, jest faktem. Czasami ciężko się na to zgodzić, ale to czysta prawda. Wśród terapeutów praktykuje się zasadę, że osobom, które przychodzą na terapię, potem zapijają, po czym znowu przychodzą się leczyć i tak w kółko, mówi się: Idź, zachlej porządnie i dopiero jak będziesz się toczył po ulicy - przyjdź się leczyć! Pomimo kontrowersyjności tej zasady, bo przecież każde następne zapicie może zakończyć się śmiercią, trudno odmówić im racji. Do chwili kiedy alkoholik nie osiągnie dna, czyli nie wydarzy się coś, co załamie ich dotychczasową drogę życia, nie nastąpi uderzenie, które spowoduje katastrofę, leczenie najczęściej jest bezskuteczne. Dla mnie dnem było trafienie do szpitala. Ja, 27-letni facet ląduję w szpitalu - to był szok dla wszystkich. Wcześniej nigdy nie miałem problemów ze zdrowiem, z ciśnieniem, z sercem. I gdy w ciągu jednego roku kilka razy wylądowałem na pogotowiu z napadami panicznych lęków, co u mnie objawiało się atakami nadciśnienia, drgawkami, itp. - przestraszyłem się. Chciałem iść na basen, pobiegać, a tu leki, problemy z sercem, nadciśnieniem - to było moje dno, to była zbyt duża strata. Po czasie dopiero zorientowałem się, że to po pierwsze: wpływ alkoholu, a po drugie: wynik długo nie leczonej depresji. Potem bardzo dużo na ten temat czytałem, z czego dowiedziałem się, że u ponad 50% alkoholików choroba jest efektem nie wykrytej depresji, leczonej alkoholem. Ze mną było dokładnie tak samo - piłem, żeby poradzić sobie z przygnębieniem, a gdy przestawałem - efekty były podwojone: z powodu nadużywania alkoholu i z powodu depresji. Ten stan zaczynał się pogłębiać - miałem bardzo ciężki rok. To właśnie było moje dno: byłem chorym 27-letnim facetem.
Tak jest najlepiej. Wszystko, co wiązało się z nałogiem trzeba wyeliminować: osoby pijące, widok alkoholu, butelkę, kieliszki, a także miejsca mogące wywoływać w nas skojarzenia z ową przeszłością. Trzeba mieć świadomość, że alkoholizm jest chorobą umysłu. Alkohol bardzo podstępnie spowodował, że ośrodki w mózgu odpowiedzialne za odczuwanie przyjemności, zostały podporządkowane jego obecności w organizmie. Normalny człowiek, chcąc doznać przyjemności, czy odprężenia - idzie na spacer, do znajomego na "fajną gadkę", do kina itp. Osoba uzależniona nie potrafi pójść sobie potańczyć, czy cieszyć się wyjazdem w góry bez alkoholu. Mało tego, sam alkohol wystarcza za wszelkie rozrywki - jest on wówczas "najlepszą kochanką". Ze mną było podobnie i zostało tak głęboko zakodowane, że nawet teraz, po ponad trzech latach abstynencji, jest to bardzo trudno zmienić. Dlatego podstawową i najważniejszą sprawą dla zrywającego z nałogiem jest nauka odczuwania przyjemności bez alkoholu.
To się nazywa powrót do źródła: trzeba cofnąć się do stanu kiedy nam było dobrze w życiu, kiedy potrafiliśmy cieszyć się, kiedy mieliśmy swoje zainteresowania. Po alkoholu pozostaje pustka, zwłaszcza u ludzi, którzy pili na tyle dużo i intensywnie, że w pewnym momencie cała ich codzienna aktywność skoncentrowana była na alkoholu. Tę pustkę koniecznie trzeba zapełnić. Moją dewizą było: po prostu zacząć normalnie żyć pełnią życia - tak jak gdybym nie był chory. Postawiłem po pierwsze na życie towarzyskie, bo zgubiło mnie to, że zacząłem zamykać się w sobie. Mieć znajomych, do których można wpaść na herbatę, z którymi można fajnie porozmawiać. Znaleźć dziewczynę, kogoś bliskiego. Mieć pracę i dobrze ją wykonywać, mieć z niej pieniądze i zadowolenie. Pozwolić sobie na małe przyjemności: iść od czasu do czasu do kina, na basen, uprawiać hobby, wyjechać gdzieś. W slangu terapeutycznym mówią o tym "przebudowa na zasadzie: żyć na nowo". Wychodzić z ochotą do ludzi, którzy nie są alkoholikami i razem z nimi żyć, razem z nimi wyjechać np. na żagle. Ostatnio zafundowałem sobie kawałek niezłego życia: odłożyłem trochę pieniędzy i we wrześniu wyjechałem ze znajomymi na żagle do Chorwacji. Należy odwrócić swoją uwagę od picia poprzez robienie tego, na co naprawdę masz ochotę. Zalecenia te są bardzo podobne do tych jakie daje się pacjentowi depresyjnemu. A oprócz tego - mieć stały kontakt z AA-owcami, najlepiej z tymi, którym też się to udaje. Na terapii wypełnialiśmy ankiety badające poziom naszego zadowolenia w poszczególnych aspektach życia: zadowolenie z partnera, rodziny, dziecka, życia zawodowego, rodzinnego, seksualnego, itd. W ten sposób, za pomocą zimnej kalkulacji, ocenialiśmy swoje sukcesy i porażki. Następnym krokiem było eliminowanie porażek, gdyż one są źródłem złego samopoczucia, a to z kolei stanowi zagrożenie dla mojej trzeźwości. Stąd takie dopieszczanie siebie jest koniecznością.
Wie o tym część najbliższych. Przyznaję się też każdemu lekarzowi (chodzi o ustalenie lekarstw). W moim środowisku ludzie ogólnie wiedzą, że nie piję. O uzależnieniu wie tylko garstka i jest mi z tym bardzo dobrze. Nie mam ochoty wszystkich uświadamiać.
Moi rodzice, którym to nie groziło, do tej pory nie wiedzą, że odbyłem dwuletnią terapię. Jednak rzeczywiście bliscy, których może ten efekt dotyczyć mają prawo wiedzieć. Namawiałem na terapię moją byłą kobietę, ale nie chciała się na nią zgodzić. Twierdziła, że nie ma czasu. Do dzisiejszego dnia jestem przekonany, że powinna była się na nią zgłosić.
Zalecane jest zachowanie uczestnictwa do końca życia. Przeczytałem kiedyś, że alkoholizm jest rodzajem alergii, uczulenia. Alkoholik to ktoś, kto nie może alkoholu spożywać, tak samo jak ktoś uczulony na jad osy musi wystrzegać się alergenu przez całe życie. Jeżeli wkrótce po ukąszeniu człowiek taki nie otrzyma pomocy - może szybko umrzeć. Po prostu nie wolno mi pić i muszę to zrozumieć. Żeby być zdrowym, przez cały czas muszę przynależeć do ruchu, bo on wzmaga moją czujność i utrwala pamięć o tym, co jest dla mnie bezpieczne, a co stanowi zagrożenie.
Nie toleruje się takich osób. W AA realizujemy program pomocy dla osób, które nie chcą pić. Osoby, które piją w sposób kontrolowany, to są osoby, które się nie leczą. One są dalej uzależnione i wobec tego powinny iść na terapię. Zasadą ściśle przestrzeganą jest to, że osobę pijaną wyprasza się z mityngu, a jeżeli nie chce wyjść sama, to wyrzuca się ją siłą. Jest to konieczne, gdyż stanowi ona zagrożenie dla innych. Zapach alkoholu może spowodować załamanie abstynencji u innych. Może doprowadzić do tego, że pod jego wpływem inni mogą zacząć sobie od razu kombinować. Z kolei osoby, które piją, a przychodząc na grupę udają, że zachowują trzeźwość - takie osoby są oczywiście wpuszczane, ale nie są tolerowane. Taki ktoś nie odnajduje się w grupie, ponieważ nie ma tożsamości pomiędzy nią, a grupą - to się wyczuwa. Alkoholik jak najlepszy specjalista potrafi wyczuć, czy inny pije, czy nie. Widać to przede wszystkim po twarzy, a także w zachowaniu i rozmowie. Zachowuje się bardzo pewnie, nie ma w nim pokory. Toleruje się i wspiera takich, którzy pomimo silnej woli leczenia, upadają i dla których jest to faktycznie "wypadek". Zdarza się, że ktoś zapije po dwóch, pięciu, a nawet piętnastu latach abstynencji.
Alkoholik nie ma takiej możliwości. Ten, który po leczeniu może sobie okazyjnie wypić lampkę wina - nie był alkoholikiem. To była źle postawiona diagnoza. Alkoholik, który poczuje alkohol, musi od razu, na zasadzie odreagowania, wypić minimum tyle, ile pił w momencie, gdy przerwał picie. On od razu zaczyna od starej dawki. Tak działa mechanizm uzależnień. Według statystyk amerykańskich takich osób, które mogą wrócić do kontrolowanego picia na zasadach, o których mówisz są trzy na tysiąc. Ja nie znam nikogo takiego, a znam wielu alkoholików leczących się długie lata.
Jak wyzwolić się spod wpływu niedojrzałych emocjonalnie rodziców
Dziewczyno, przestań ciągle przepraszać!
Sex edukacja
O dojrzewaniu, relacjach i świadomej zgodzie
Złożony zespół stresu pourazowego
Krytyczni, wymagający i dysfunkcyjni rodzice
Zawód psycholog. Regulacje prawne i etyka zawodowa
Przekleństwo perfekcjonizmu. Dlaczego idealnie nie zawsze oznacza najlepiej
Komunikacja niewerbalna. Autoprezentacja, relacje, mowa ciała
Najwybitniejsze kobiety w psychologii XX wieku
Zrozumieć dziecko wykorzystywane seksualnie
I ŻYLI DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE. Jak zbudować związek idealny?
Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright 2001/2024 Psychotekst.pl