Syndrom presuicydalny, który chcę tutaj przybliżyć, to stan psychiczny poprzedzający samobójstwo. Termin ten został stworzony przez austriackiego psychiatrę, Erwina Ringela, który wyróżnił trzy elementy tego syndromu: zawężenie, agresję hamowaną i autoagresję oraz fantazje samobójcze.
Chciałam w tym artykule ukazać, czym są przeżycia człowieka znajdującego się w stanie presuicydalnym i jak bardzo ten stan jest niebezpieczny. A także podarować osobom borykającym się z nastrojami przedsamobójczymi nadzieję, jaką daje świadomość, że sposób, w jaki odbierają samych siebie i świat, jest zmieniony przez stan ich umysłu. Rzeczywistość nie jest wcale aż tak czarna i beznadziejna, a w człowieku drzemie wiele sił, które może on odkryć, decydując się sięgnąć po pomoc.
By opis syndromu presuicydalnego był czytelniejszy, wzbogaciłam artykuł myślami, jakie mogłaby spisać osoba zmagająca się z tym stanem, oraz tekstami literackimi.
Znów dopadł mnie ten koszmarny stan. Czuję, że to on mną rządzi, jakby był czymś zewnętrznym. Nie mogę ani zatrzymać moich myśli, ani odwrócić ich od wizji mojej śmierci. Kiedyś myśli o tym, że mogę uciec, uciec od osaczających mnie problemów, uciec od przeszywającego mnie bólu psychicznego, przynosiły ulgę, a teraz coraz bardziej przejmują nade mną kontrolę. Patrzę na nóż i widzę jak uśmiecha się do mnie złowieszczo. Chwytam za niego, myśląc: "Niech to wreszcie się skończy, już nie mogę tak dalej", a za chwilę rzucam go w kąt i tuląc samą siebie, szepcę: "Niech ktoś przyjdzie. Przytul mnie. Pomóż". Ale przecież jestem sama i tylko ja mogę wygrać bądź przegrać z pragnieniem śmierci.
Trudno chyba znaleźć osobę, której nie zdarzyłoby się myśleć o ucieczce od problemów za pomocą samobójstwa. Takie myśli dają chwilową ulgę i pewne poczucie bezpieczeństwa na zasadzie, że gdy już nawarstwi się zbyt wiele problemów, gdy cierpienie będzie nie do wytrzymania, to pozostaje nam ucieczka w śmierć. Jeśli jednak zaczynamy uciekać w świat fantazji samobójczych zbyt często, to staje się to niebezpieczne. Coraz częściej uciekamy od realnych problemów i coraz trudniejsze staje się zmierzenie z rzeczywistością. W pewnym momencie przestajemy mieć kontrolę nad wyobrażeniami o samobójstwie i zaczynają się nam one natrętnie narzucać. Często pojawia się lęk, że ten samobójczy impuls przejmie kontrolę, pomimo tego, że wcale nie jesteśmy jeszcze pewni, czy chcemy umrzeć. Zwłaszcza, że w stanach presuicydalnych rzadko zdarza się, że ktoś jest pewny swojej decyzji, zwykle pojawia się ambiwalencja między życiem i śmiercią. Równie silne jest pragnienie życia, jak śmierci i czasami drobne zdarzenie przeważa szalę na jedną bądź drugą stronę. Jest to albo drobne niepowodzenie, albo zdarzenie dające nadzieję, że jeszcze będziemy żyli tak, jak tego pragniemy. Najniebezpieczniejszym momentem jest ten, gdy po okresie wyobrażeń własnej śmierci, spośród wielu potencjalnych możliwości, wybieramy jeden rodzaj samobójstwa. Wtedy pojawia się przemożna presja działania, bo wyobrażenia stają się konkretne i o wiele łatwiej jest je wprowadzić w czyn. Dlatego, gdy oddajemy się fantazjom samobójczym, warto pamiętać, że jest to tylko chwilowa ulga, która tak naprawdę jest ucieczką od realnego życia. Warto znaleźć w sobie siłę, by powiedzieć: "Stop!", nim będzie za późno, i zacząć szukać konkretnych rozwiązań naszych problemów. Póki żyjemy, możemy jeszcze wszystko zmienić i zacząć żyć tak, jak tego pragniemy. Śmierć zabija tę możliwość.
Ciągle ktoś ode mnie czegoś oczekuje. Zrób to, załatw tamto, uśmiechnij się. A ja nie potrafię. Kulę się w sobie. Nie mogę sprostać tym wszystkim oczekiwaniom. Chciałabym, by te wszystkie przeszkody, poprzeczki, kamienie na mojej drodze zniknęły. A one się piętrzą. I już nie wiem, czy jest ich tak dużo, czy to tylko moja słabość. Inni przecież żyją normalnie, jakoś sobie radzą i jeszcze zdają się być szczęśliwi. Czy nie mogę stać się na chwilę bezradnym dzieckiem, którym ktoś się zaopiekuje? Ale ja spadam w dół, nie mogąc nawet dosięgnąć dna. Spadam i spadam. Nie widzę już Słońca i duszę się. I wiem, że albo czeka mnie wieczny ból, albo w końcu zdecyduję się na ten ostateczny krok. Śmierć to jedyne światło, jakie dostrzegam w tunelu swojego cierpienia, bo już nic nie jest mi w stanie pomóc. To jedyny skuteczny sposób, by uciec od tego wszystkiego.
Zawężenie sytuacyjne charakteryzuje się brakiem równowagi między wymaganiami otoczenia a możliwościami jednostki. Samych siebie spostrzegamy wtedy jako bezradnych, słabych i zdanych na łaskę losu, natomiast otoczenie jawi nam się jako nieprzyjazne, wrogie, obce i stawiające niemożliwe do zrealizowania wymagania. Problemy nawarstwiają się i zdają się nam być nie do przezwyciężenia. One są ogromne, a my przecież tacy malutcy i bezbronni. Znajdujemy się jakby w ciasnym tunelu, który skutecznie ogranicza nasze pole widzenia. Przez ten stan osaczenia i negatywne nastawienie nie dostrzegamy możliwości alternatywnych, które często ktoś stojący z boku znajduje bez problemu. Widzimy tylko jedno wyjście z sytuacji, które - w opozycji do innych rozwiązań - idealizujemy.
Boję się, że zrobię sobie krzywdę. Mam wrażenie, że już nie panuję nad sobą. To jest jak przymus zabicia się i mam wrażenie, że walcząc z tym tylko oddalam wyrok, który i tak musi zostać wykonany. Próbuję uchwycić się jakiś miłych wspomnień, ale tak trudno jest mi do nich dotrzeć. Widzę tylko niknący obraz swojego uśmiechu, bliskich mi ludzi. Nie mogę sobie przypomnieć, jak brzmi śpiew ptaków. Wszystko jest przytłumione i jakby za mgłą, nie mogę poczuć radości, którą przecież kiedyś musiałam czuć. Pamiętam natomiast wszystkie swoje upadki. Ból, smutek, samotność, porażka, bezradność, ośmieszenie, nieudolność, wstyd, strach, kolejna nieudana próba podniesienia się, tak, to wciąż mi towarzyszy. Wszystko co dobre jest przejściowe, jest złudzeniem. Szepczę do siebie: "Jeszcze będzie dobrze" i sama sobie odpowiadam: "Nie. Nigdy tak naprawdę nie było. Nawet jak się podniesiesz, to i tak znów upadniesz i tak będzie już zawsze". Brakuje mi już sił. Jestem okropnie zmęczona walką, w której przegrywam wszystkie bitwy i wiem, że wojny już nie wygram. Patrzę na zegar. Mam wrażenie, jakby wskazówki zamarły. Kolejne sekundy mijają powoli, boleśnie. A ja czekam, chociaż nie mam na co. Przeszłość i przyszłość zlewają się w jedno. I już nie wiem, czy bardziej jestem słabym i zdanym na łaskę innych dzieckiem, czy też starą kobietą, której nie starcza już na nic sił. Czas stanął wraz z moim życiem. Przecież to cierpienie i niepowodzenia są wystarczającym powodem, by stąd odejść. Jaki sens ma takie życie? Tylko szaleniec by z niego nie zrezygnował.
Zawężenie dynamiczne przejawia się przede wszystkim silną, wewnętrzną presją pchającą nas ku śmierci. Zaczynamy wtedy tracić kontrolę nad tym samobójczym impulsem, pojawia się lęk i uczucie bezsilności wobec tej siły, o czym już wspominałam przy okazji opisywania fantazji samobójczych. Jest to moment, kiedy koniecznie trzeba się zwrócić po pomoc, bo silna wola w pewnym momencie często okazuje się niewystarczająca. W stanie tym dochodzi do silnej racjonalizacji negatywnych emocji. Nie dostrzegamy już, że patrzymy na świat przez owe czarne okulary i wszystkie nasze myśli, emocje, zachowania przesiąknięte są pesymizmem. Wydaje nam się, że patrzymy na nasze życie obiektywnie i realistycznie, a jedynym racjonalnym wyjściem z sytuacji jest śmierć. Jest to jednak złudzenie, którym mami nas nasz zmęczony i spragniony odpoczynku umysł. Jakkolwiek spokojna i rzeczowa wydaje nam się decyzja o samobójstwie, tak naprawdę podyktowana jest emocjonalnym zawężeniem. Z łatwością spostrzegamy wtedy nasze życie jako pasmo porażek, natomiast wspomnienia pozytywne przywołujemy z trudem i są one zwykle bardzo ogólne, co nie pozwala nam poprawić sobie przy ich pomocy samopoczucia. Mamy silne poczucie, że nasze bolesne przeżycia będą się wciąż powtarzać w ten sam sposób. Czas dla nas stanął w miejscu, bo wciąż obracamy się w tej samej atmosferze zmęczenia i bezradności, przez co nie pozwalamy sobie na doświadczenie czegoś nowego, co by wyrwało nas z tego błędnego koła. Dlatego tak bardzo potrzebny jest wtedy drugi człowiek, który pomoże nam odkryć, że poza tym smętnym światem istnieje także świat, w którym możemy otrzymać wsparcie i nauczyć się na nowo uśmiechać.
"Na tych krańcach samotności wreszcie nikt nie mógł spodziewać się pomocy sąsiada i każdy pozostawał sam ze swoją troską. Jeśli któryś spośród nas próbował przypadkiem zwierzyć się lub powiedzieć coś o swoim uczuciu, wszelka odpowiedź, jaką otrzymywał, najczęściej go raniła. Zdawał sobie wówczas sprawę, że jego rozmówca i on nie mówią o tym samym. On bowiem wypowiadał się z głębi długich dni rozmyślań i cierpień, i obraz, jaki chciał przekazać, wypalał się wolno w ogniu oczekiwania i namiętności. Drugi zaś wyobrażał sobie konwencjonalne uczucie, tuzinkowe cierpienie, seryjną melancholię. Życzliwa czy wroga, odpowiedź zawsze była niewłaściwa i trzeba było wyrzec się rozmów. Albo też ci, dla których milczenie stało się nie do zniesienia, zgadzali się na język rynku, skoro nie mogli znaleźć prawdziwego języka serca, i oni także mówili w sposób konwencjonalny, językiem zwykłego sprawozdania, dobrych wiadomości, codziennej kroniki. Tu znów najprawdziwsze cierpienie przywykło się wyrażać w banalnych formułkach. Tylko za tę cenę więźniowie dżumy mogli zdobyć współczucie dozorcy czy zainteresowanie słuchaczy".
(Albert Camus „Dżuma”)
Codziennie spotykam ludzi, niby znajomych a obcych, wymieniamy parę zdań i każdy z nas idzie w swoją stronę. Mam wrażenie, że nasze kontakty są niczym gra na scenie. Słowa nie płyną z głębi serca, a kurtyna przecież za chwilę i tak spadnie. Na tej scenie czuję się chyba jeszcze bardziej samotna niż zamknięta sama w pokoju, wsłuchując się w ciszę czy niedotyczące mnie rozmowy dobiegające zza okna. Przemykam się ulicami, robię zakupy, wsiadam do tramwaju i wolałabym stać się niewidzialna. Boję się tych spojrzeń, niewidzących, obojętnych, pogardliwych. Czasami próbuję powiedzieć coś o sobie. Czasami mówię komuś cicho, że boli mnie tam, w środku. Ale słyszę, że to nic nadzwyczajnego, że każdego coś tam uwiera. Odziera mnie to z mojej indywidualności. Albo słyszę, że przejdzie, jak skończy się jesień czy zima, że będzie dobrze i mam się cieszyć, bo mam co jeść. I przestaję mówić. Dostosowuję się do swojej roli. Kiwam pokornie głową. I idę dalej, odwracając wzrok.
Czasami przywiązujemy się do drugiej osoby tak symbiotycznie, że od jej uczucia uzależniamy nasze życie lub śmierć. Gdy ta osoba odchodzi, okazuje się, że pozostaliśmy w kompletnej pustce, bo wszystko, co mieliśmy i mogliśmy mieć, poświęciliśmy dla niej. Nagle przestajemy być potrzebni, a bycie potrzebnym tej konkretnej osobie stanowiło przecież sens naszego życia. Zapomnieliśmy, że rozwijając się i dbając o siebie stajemy się atrakcyjniejsi dla tej drugiej osoby.
Czasami zostaliśmy tak mocno zranieni, że trudno jest nam zaufać. Jesteśmy wtedy wyczuleni na każdy sygnał, który mógłby świadczyć o zniecierpliwieniu, braku akceptacji czy odrzuceniu. Gdy go wychwycimy, czy - jeszcze częściej – gdy zdaje nam się, że tak jest, to odchodzimy, by uchronić się od kolejnego zranienia, a tak naprawdę skazując się na samotność.
Jeszcze inni z nas powtarzają, że wolą samotność, bo nie są im potrzebni inni ludzie. A przecież tak smutno jest nie mieć z kim podzielić się swoją radością czy zwątpieniem. Niekiedy twierdzimy, że przecież mamy znajomych w pracy czy w szkole, że spotykamy się z tym czy owym, ale kiedy dopada nas wewnętrzny ból, okazuje się, że nie ma takiej osoby, którą mielibyśmy odwagę poprosić o pomoc.
Nie zapominajmy, że warto jest szukać, próbować i dbać o relacje, bo drugi człowiek nierzadko jest tym pomostem, który łączy nas z życiem.
1) Zmniejszenie poczucia własnej wartości
Po co mówić, jak nikt nie słucha? Poza tym nie mam nic ciekawego do powiedzenia. To, co czuję, jest dziwne i lepiej to ukryć głęboko w sobie. Moje zdanie, moje potrzeby nie są ważne. Gdy je ujawnię, ktoś będzie cierpiał. Nikt nie tęskni za moją obecnością. Nikt nie zauważa, gdy jestem i gdy mnie nie ma. On mnie nie potrzebuje i ja sama nie cieszę się z tego, że zostałam poczęta. Nie zmienię świata na lepszy, nie stworzę nowej symfonii, nie napiszę wiersza, przy którym ktoś się wzruszy. Nie sprawię nikomu radości, bo samej sobie jej dać nie potrafię. Jestem żałosna, gdy płaczę. Jestem żałosna, gdy marzę, że ktoś mnie kiedyś pokocha. Kto mógłby mnie kochać, jeśli mogę być tylko ciężarem ze swoimi śmiesznymi lękami? Wstając rano, pytam sama siebie: "Czy moje istnienie ma jakikolwiek sens?".
Osoba, która nie czuje się dla siebie ważna, która jest wobec siebie nadmiernie krytyczna i nie dostrzega własnych potrzeb, jest szczególnie narażona na ryzyko samobójstwa. Od stwierdzeń: "Jestem bezwartościowy/-a", "Jestem beznadziejny/-a", "Jestem nikim" już tylko krok do zadania sobie pytania: "Po co ja w ogóle żyję?". To niskie poczucie własnej wartości często wynika z niedostatków otrzymanej miłości i akceptacji w dzieciństwie. Dlatego tak ważne jest, by samemu się ową miłością otaczać. Zauważać swoje potrzeby i starać się je zaspokajać. Dostrzegać swoje duże i drobne osiągnięcia. Nie zadręczać się niepowodzeniami, które zdarzają się przecież wszystkim. Warto rozejrzeć się czasem wokół i przyjrzeć się osobom, które śmieją się z sytuacji, które my wytykalibyśmy sobie latami. A może i otwarcie spytać bliską osobę: "Za co mnie lubisz czy kochasz?". To takie ważne, żeby dbać o siebie, o zdrowie, odpoczynek i zapewniać sobie choćby małe przyjemności.
2) Brak stosunku do wartości, dewaluacja niektórych dziedzin życia
Rozglądam się wokół i wszystko wydaje mi się takie martwe. Mam wrażenie, że oddziela mnie od świata jakaś szyba albo że to nie jest moje życie, tylko sen, z którego za chwilę się obudzę. Czuję się taka pusta w środku. Niedawno błagałam, by moja rozpacz minęła, a teraz za nią tęsknię, bo nie czuję nic. Niby jest spokojnie, ale to jakiś zgniły spokój, przesycony obojętnością i odrętwieniem. Nie tylko już się nie śmieję, ale także nie płaczę, gdy innych przeszywa smutek. Właściwie nic mnie już nie interesuje. Nie mam ochoty ani rozmawiać, ani czytać, ani gdzieś wyjść. Jestem jak zamknięta w grobie za życia i tylko siedzę zastygła w bezruchu.
Gdy czujemy się niepewnie, a sytuacje życiowe stają się dla nas zbyt trudne, to zaczynamy uciekać od konfrontacji z problemami. To unikanie trudności początkowo przynosi ulgę. Ale jest to w istocie początek błędnego koła, bo stopniowo zaczynamy popadać w coraz większą pustkę. Kiedy nie podejmujemy wyzwań, nie mamy tym samym szansy podwyższyć swojego poczucia własnej wartości. Równocześnie rezygnując z wszelkich aktywności, przestajemy doświadczać emocji z nimi związanych. Aż dochodzi do momentu, gdy zaczynamy czuć się nikomu niepotrzebni, bo całkowicie usunęliśmy się w cień i przestaliśmy zarówno poszukiwać, jak i dążyć do osiągnięcia jakiś celów życiowych. Przestajemy wtedy czegokolwiek pragnąć i gdy nawet uda nam się zrealizować jakieś dawniejsze pragnienie, to nie przynosi nam to już radości. Tkwimy w swoim wewnętrznym świecie, który z pozoru jest bezpieczny, ale tak naprawdę jest więzieniem, które coraz bardziej się kurczy. Świat zewnętrzny staje się coraz odleglejszy i osnuty coraz większą obojętnością, a my stajemy się tylko beznamiętnymi obserwatorami swojego życia. Samobójstwo zdaje się wtedy być nadzieją na przerwanie tej duszącej nas monotonii i wzbudzenie w sobie jakichkolwiek emocji. Widać tu nie tylko, jak złudne jest uciekanie od problemów, o czym już wspominałam, ale - jak duże ma znaczenie posiadanie jakiejś pasji, dzięki której wyrażamy swój system wartości i która daje nam poczucie sensu i spełnienia.
Czasami nienawidzę tego świata, gdy widzę, ile jest w nim okrucieństwa. Gdy myślę o Bogu, to nie widzę go w miłości, a tylko we łzach biednych dzieci, w ludzkim okrucieństwie czy w pisklęciu, które wypadło z gniazda, bo było najsłabsze. Światem rządzą okrutne prawa przyrody. Jednostki słabe i nieprzystosowane albo giną, albo skazane są na wegetację. Nienawidzę tego świata, a nienawidząc go, nienawidzę też siebie, bo jestem jego cząstką, bo jestem za słaba, by coś w nim zmienić, by zdjąć z otaczających mnie istot cierpienie.
Samobójstwo jest ostatecznym aktem autoagresji i to zdaje się być oczywiste. Natomiast często zapomina się o tym, że naładowane jest też potężną dawką agresji wymierzoną w innych. Może ono być rezultatem ogólnego rozgoryczenia światem, który nie spełnia naszych potrzeb, ale pod tym szerokim pojęciem "świata" zwykle kryją się konkretne osoby, bo jak twierdzi Jamison: "Nie odbiera sobie życia nikt, kto przedtem nie chciał zabić lub przynajmniej nie pragnął, by umarł ktoś inny". Często też pojawia się tu ambiwalencja emocjonalna między miłością a nienawiścią i - tym samym - między chęcią bycia uratowanym przez ukochaną osobę a chęcią ukarania jej swoją śmiercią. Owa kara, określona przez Adlera jako "zemsta samobójcy", jest wynikiem nagromadzonej bezsilnej wściekłości i żalu, których osoba nie potrafiła wyrazić wprost i inaczej niż przez obciążenie bliskich poczuciem winy za jej śmierć. Jest to dowód na to, jak ważna jest nauka wyrażania emocji, i dowód na to, że tłumione emocje wcale nie znikają, tylko w którymś momencie wybuchają z ogromną, destrukcyjną siłą.
Zabijanie się wymaga poświęcenia temu wiele energii, energii, która mogłaby być ukierunkowana na budowanie takiego życia, o jakim człowiek marzy. Nie warto zostać zapamiętanym jako mistrz autodestrukcji i nie warto dążyć do mistrzostwa w życiu, odbierając sobie prawo do porażek. Człowiek może naprawdę wiele - może przerwać łańcuch bólu, może poprosić o pomoc i tę pomoc przyjąć, może zmienić wiele w swoim życiu - i jest tylko jedno, co zabija ten cały cenny potencjał - samobójstwo, w którym nie ma przyszłości.
Jak wyzwolić się spod wpływu niedojrzałych emocjonalnie rodziców
Dziewczyno, przestań ciągle przepraszać!
Sex edukacja
O dojrzewaniu, relacjach i świadomej zgodzie
Złożony zespół stresu pourazowego
Krytyczni, wymagający i dysfunkcyjni rodzice
Zawód psycholog. Regulacje prawne i etyka zawodowa
Przekleństwo perfekcjonizmu. Dlaczego idealnie nie zawsze oznacza najlepiej
Komunikacja niewerbalna. Autoprezentacja, relacje, mowa ciała
Najwybitniejsze kobiety w psychologii XX wieku
Zrozumieć dziecko wykorzystywane seksualnie
I ŻYLI DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE. Jak zbudować związek idealny?
Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright 2001/2024 Psychotekst.pl