IT-SELF Małgorzata Osipczuk, www.it-self.pl, www.terapia-par-wroclaw.com
Forum Reklama Kontakt

Portal Pomocy Psychologicznej

Czwartek 21 listopada 2024

Szukaj w artykułach

Wszystkie artykuły...

Artykuły

Nocny kierunkowskaz

Autor: enteksa

Źródło: www.psychotekst.pl

Przez sześć lat żyłam w symbiotycznym związku z bulimią. Na łamach tego portalu internetowego chciałabym opowiedzieć Wam, drodzy czytelnicy, historię mojej choroby psychicznej oraz wzbogacić ją ilustracjami ze snów...

Mam szesnaście lat. Rodzice mają sklep spożywczy. Tato co wieczór przywozi dużo dobrego jedzenia. Zaczynają się wieczorne napady obżarstwa. Jem coraz więcej i coraz częściej. Boję się, że przytyję - przecież tak dużo jem wieczorami! Zaczynają się wymioty. Na początku wymiotuję raz w tygodniu, potem dwa, trzy, cztery. W kulminacyjnym punkcie mojej choroby siedem, czasem dziewięć razy dziennie! Tracę kontrolę. Przestaję chodzić do szkoły, spotykać się ze znajomymi, grać w kosza... Tracę siebie, jest tylko bulimia.

Pamiętam bardzo wyraźnie sny z tamtego okresu. To były koszmary. Śniłam, że jestem sama w swoim domu. Nie ma nikogo a wszystko wokół dzieje się samo. Meble same się poruszają. Telewizor sam się włącza i wyłącza, podobnie jak światło i radio. Drzwi się otwierają i zamykają, same z siebie, okna i szafki też. Nie wiem co się dzieje, nad niczym nie panuję. Mój dom żyje swoim własnym życiem. Pojawia się również jakaś bliżej nieokreślona, niewidzialna siła. Nazywam ją energią. Jest przejrzysta, bardzo silna i bezkształtna. To czysta energia, przed którą próbuję ucieć. Kiedy mnie dopada – a dopada mnie zawsze – wchodzi we mnie i budzi. Za każdym razem. Takie koszmary mam co noc.

Przez długi czas łudzę się, że sama sobie ze wszystkim poradzę. Obiecuję sobie, że od jutra, że to już ostatnia uczta - libacja żarciowa. Jak alkoholik. Nie radzę sobie. Wiem to, ale sama wiedza to przecież za mało. Czas mija. Będąc już na studiach we Wrocławiu poznaję chłopaka. To przy nim zaczynam naprawdę walczyć z chorobą. Jest to chyba najtrudniejszy okres w moim życiu i chyba już nic cięższego mnie nie spotka - tak myślę. Ale co się dzieje? Otóż zaczynam wariować.... z lęku. Świat wewnętrzny miesza mi się z zewnętrznym. Nie wiem czy to, co słyszę i widzę, jest prawdziwe czy nie. Mam wrażenie, że ludzie mówią jedno a ja rozumiem drugie, że mówią jakimś zaszyfrowanym językiem, że znają moje myśli, że każdy je zna, bo przecież lecą w radiu, telewizji... W tym czasie życie na jawie miesza mi się ze snem a sen z życiem na jawie. Nieustannie atakują mnie różne wyobrażenia, obrazy senne pochodzące z mojej nieświadomości. Jeden z nich przychodzi do mnie bardzo spontanicznie w momencie, gdy czując się nienajlepiej i cierpiąc z powodu bodajże przejedzenia kładę się na brzuchu twarzą do poduszki. Wyobrażenie to jest jak migawka, błyśnięcie fleszem. Widzę siebie w piekle. Barwy są intensywnie czerwone, wszystko płonie, czuję niesamowitą moc niszcząca. W tym samym momencie z niebywałą siłą docierają do mnie słowa: piekło to miejsce, które sam sobie tworzysz... Wydarzenie to staje się potężną motywacją do zmian. Wiem, że świat w którym żyję jest piekłem i wiem, że to tylko ode mnie zależy czy tak pozostanie czy nie, mam tego dużą świadomość. Jednakże walka z własnym piekłem jest bardzo trudna. Cały czas popełniam ten sam podstawowy błąd – od jutra. Z czasem zaczynam sobie uświadamiać, że to nie tędy droga, że od jutra jest iluzją i to nie do przeskoczenia. Pojawia się sen, taki oto:

Objadam się. Jem i jem, dużo za dużo. Kiedy kończę jest mi źle, bardzo źle. Idę jakąś ulicą. Jest półmrok – granat przeplata się z czernią. Najchętniej to bym to wszystko zwymiotowała, tak by było najłatwiej, najszybciej, najprościej, bezboleśnie. Ale nie, to nie tędy droga - jeżeli zwymiotuję, nie przerwę błędnego koła. Idę więc dalej i cierpię z przejedzenia – brzuch mi pęka. Trudno – myślę. Chciałam? Wybrałam? Konsekwencja. Przejedzona z brzuchem jak kobieta w ciąży idę dalej, aż do przebudzenia...

Budzę się i czuję niesamowitą fascynację oraz podniecenie w związku z tym co ten sen mi daje. Myśl, która dojrzewa we mnie już od jakiegoś czasu, we śnie znajduje swoje urzeczywistnienie. Nie wymiotować po przejedzeniu Być konsekwentnym. Utyję? Trudno. Moje życie jest więcej warte aniżeli moja sylwetka. To oczywiste!

Kładę wszystko na jedną kartę – jeżeli się przejem, nie wymiotuję, męczę się, cierpię, jestem zła, wściekła. Ale nie wymiotuję. To działa. Coraz rzadziej się przejadam, bo teraz boję się konsekwencji. Nie chcę czuć się źle i przez cały dzień leżeć z pękającym brzuchem w łóżku, bo przecież takie ilości jedzenia trawię przez dobrych kilkanaście godzin. Oczywiście nie zawsze mi się to udaje. To żmudny, długotrwały proces. Za każdym razem kiedy myślę, że jest już dobrze, życie pokazuje mi, że się mylę. Jednakże ważne jest to, że już wiem, czuję, mam świadomość drogi złej i drogi dobrej. Czuję, kiedy idę właściwą drogą a kiedy z niej zbaczam. Moje sny również mnie o tym informują. W pewnym sensie jestem nawet w stanie je przewidzieć jak ten oto koszmar, który przyśnił mi się po wyjątkowo grzesznym dniu:

Przeglądam fragmenty gazet, jeden po drugim, biorę i odkładam na bok. Dochodzę do ostatniego, na którym to łysa, wychudzona postać koloru sinoniebieskiego o wyjątkowo pustych, szarych oczach wpatruje się prosto we mnie. Na dłoniach trzyma małe zawiniątko – noworodka. Pod ilustracją widnieje napis: Ona już nie żyje.

Budzę się przerażona w środku nocy. Nie mogę przestać widzieć tych pustych oczu, są wszędzie, są we mnie, są mną, zabiłam swoją małą córeczkę, swoją małą dziewczynkę, siebie.

Inny sen z tej serii pokazuje mi moją matkę, bardzo strudzoną, zmęczoną i... całą w wymiocinach.

Te obrazy i przeżycia senne pomagają mi w walce z chorobą. Uświadamiają mi z niezwykłą intensywnością moją rzeczywistą sytuację. Tu nie ma miejsca na fałsz, obłudę i samooszukanie – to bardzo ważne.

Z czasem przełamuję lęk i coraz częściej konfrontuję się z życiem, z prostymi wyzwaniami dnia codziennego. Nieodłącznie towarzyszy mi przy tym pewna buddyjska przypowieść, brzmiąca mniej więcej tak: Do drzwi puka lęk, gospodarz otwiera a tam pusto. Moja ulubiona.

Zmiany w życiu znajdują również odzwierciedlenie w snach. Motywem przewodnim są teraz upadki z wysokości i... miękkie lądowanie. Zupełnie jak w życiu. Na usta ciśnie się przysłowie: nie taki diabeł starszny, jak go malują.

To, co jeszcze bardzo mi pomaga, to wiara. Wiara w życie właśnie, w jego SENS, wiara w siebie – to bardzo, bardzo, bardzo ważne – myślę, że kluczowe. Naprawdę, warto wierzyć. Dzięki temu, że wierzę, życie, pewność siebie, odwaga – to wszystko powoli do mnie wraca.

Z czasem fajnych snów jest coraz więcej. Na koniec i początek zarazem, chciałabym przytoczyć właśnie jeden z tych snów. W moim odczuciu jest on bardzo życiodajny. Myślę, że stanowi również dobre podsumowanie przemian, jakie we mnie zachodzą:

Jest piękny, bardzo jasny, słoneczny dzień. Mały chłopczyk, bardzo radosny i szczęśliwy, biegnie polną drogą. Jego bieg to radosne, nieśpieszne podskoki. On sam wygląda jakby cieszył się z wygranej, jest jak młody bóg, jak Apollo. Na łydkach ma fascynujące tatuaże – czerwone koła i okręgi. Chłopiec goni kamyczek. Jest to malutki kamyczek, który znajduje się na końcu drogi, gdzieś w oddali.

Artykuł powstał w ramach programu "3xE - E-WOLONTARIAT, E-TEKSTY, E-POMOC"
Program dofinansowany przez MINISTERSTWO PRACY I POLITYKI SPOŁECZNEJ w ramach Funduszu Inicjatyw Obywatelskich

Źródło: www.psychotekst.pl

(publikacja: 2009-12-18)

<< powrót

Wszystkie artykuły...

Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright 2001/2024 Psychotekst.pl