IT-SELF Małgorzata Osipczuk, www.it-self.pl, www.terapia-par-wroclaw.com
Forum Reklama Kontakt

Portal Pomocy Psychologicznej

Piątek 29 marca 2024

Szukaj w artykułach

Wszystkie artykuły...

Artykuły

Destrukcyjna moc poczucia winy

Autor: Joanna Krawczyk

Źródło: www.psychotekst.pl

O negatywnych skutkach nadmiernego poczucia winy (i pozytywnych efektach terapii) - rozmawia Joanna Krawczyk
Czy mógłbyś na początek przybliżyć trochę swoją osobę?

Tak. Mam 28 lat, pracuję i kończę studia. Przez wiele lat moje życie było nie do zniesienia dla mnie, ale dzięki terapii, na którą chodziłem przez prawie 4 lata i wytrwałości mojej terapeutki myślę, że udało mi się wyjść na prosto. Dlatego też chciałem się tym podzielić.

Każdy z nas doświadcza poczucia winy. Co Ty o tym myślisz?

Uważam, że każdy moralny człowiek doświadcza poczucia winy i jest to dobre i normalne, natomiast kiedy staje się nadmierne i zaczyna rządzić czyimś życiem, potrafi człowieka zniszczyć.

Jak to wyglądało w Twoim przypadku?

Hmm.. (wzdycha) mnie poczucie winy prawie zabiło.

Co rozumiesz przez to stwierdzenie?

Przez wiele lat obwiniałem się za większość rzeczy, które się działy w moim życiu, szczególnie w domu, nawet, jak obiektywnie nie miałem na coś wpływu. Zbyt wiele też wymagałem od siebie. To nie było dobre, ale wiem to dopiero teraz, po terapii i obecnie czuję się dużo lepiej. Tylko niestety przeszedłem w międzyczasie wiele prób samobójczych i robiłem sobie sporo krzywdy.

Za co na przykład siebie obwiniałeś?

Kiedy byłem mały, uważałem, że tata choruje przeze mnie, umarł, bo byłem niegrzeczny, kiedy mama płakała to szukałem swojego udziału w jej smutku i zawsze go znajdowałem. Mama zresztą też mi w tym pomagała, bo wielokrotnie słyszałem, że sprawiam jej przykrość, niszczę jej zdrowie, że ją wykończę. Jak tata zmarł miałem 10 lat i poczułem od tego czasu, że skoro jestem mężczyzną, to jestem odpowiedzialny za dom i mamę. Starałem się ją wyręczać w wielu sprawach, pomagać jej, nosiłem ciężkie zakupy, a kiedy była niezadowolona, że coś zrobiłem niedokładnie, wkurzałem się na siebie, że nie dopatrzyłem, nie zrobiłem tego wcześniej i jestem sprawcą złej atmosfery. Podobnie było w szkole: kiedy nauczycielka mnie upomniała albo zezłościła się na mnie, byłem zły i bałem się, bo pojawiało się poczucie winy i obawa, że niszczę jej zdrowie (tak jak mamie) i powinienem był się inaczej zachować. Czułem ciągły przymus przepraszania: za to, co robię, mówię, później nawet za to, że żyję. Kiedy ktoś mnie zdenerwował, sprawił mi przykrość, szukałem w swoim zachowaniu błędów, usprawiedliwiałem go i obwiniałem siebie za sytuację czy swoje złe samopoczucie wówczas. Zrobiłem coś źle - wściekałem się na siebie, odmówiłem komuś - pojawiało się okropne poczucie winy. To mnie powoli zabijało.

Miałeś 10 lat kiedy poczułeś, że Jesteś mężczyzną odpowiedzialnym za dom. Jak wyglądało więc Twoje dzieciństwo?

Było w miarę udane dopóki nie umarł tata. Wtedy bardziej zaangażowałem się w pomoc mamie i gdzieś straciłem chłopięce wybryki i beztroskie szaleństwa na podwórkach. Chociaż wówczas nie przejmowałem się tym zbytnio, to jednak nie było już tak, jak wcześniej. Podczas terapii uświadomiłem sobie, że w mojej rodzinie mało mówiło się o emocjach, często słyszałem (od mamy i taty), iż coś źle robię, wymagano poświęcania się, wytykano błędy obecne i z przeszłości. Często słyszałem ? to Twoja wina?, przez Ciebie...?. To było przykre. Żyłem wiele lat według tych przekonań, ale z czasem na terapii nauczyłem się innego sposobu myślenia i postępowania. Choć łatwe to nie było.

Wspomniałeś o robieniu sobie krzywdy i próbach samobójczych. Jaki był tego powód?

(wzdycha) Przez wiele lat obwiniałem siebie, szukałem ciągle swoich błędów, coraz bardziej siebie potępiałem i nienawidziłem. Straciłem szacunek do siebie. Coraz więcej od siebie wymagałem i nie potrafiłem temu sprostać. Nie miałem z kim za bardzo rozmawiać i byłem raczej nieśmiały. W dużym skrócie, dusiłem w sobie ogromną złość do momentu, kiedy znalazłem sposób na ulgę: zrobienie sobie krzywdy. Mogłem się ciąć, uderzać głową w ścianę, przypiekałem sobie ręce nad kuchenką, polewałem się wrzątkiem. Później doszedłem do wniosku, że mamie i znajomym będzie lepiej beze mnie, nie będę sprawiał trudności, niszczył im zdrowia. Tak siebie nienawidziłem, że chciałem się siebie pozbyć. Dlatego kilkakrotnie się zabijałem. Bardzo chciałem nie żyć. Teraz cieszę się, że wtedy mnie ratowali.

Jak długo to trwało?

Trudno mi powiedzieć dokładnie. Zaczynałem od drobnych okaleczeń, ale ciągłe obwinianie siebie stopniowo coraz bardziej mnie niszczyło. Szczerze mówiąc, to ja sam się niszczyłem i byłem zbyt surowy dla siebie, ale wtedy tak tego nie spostrzegałem. Wydawało mi się, że jestem beznadziejny i zasługuję na karę. Zacząłem się okaleczać, gdy miałem około 14 lat, 3 lata później po raz pierwszy usiłowałem się zabić. W pewnym momencie czułem już takie obrzydzenie do siebie, że zaczęło mi się wydawać, iż ludzie chcą bym nie żył, że namawiają mnie w jakiś pośredni sposób żebym się zabił, bo jestem taki beznadziejny i okropny.

Kiedy zdałeś sobie sprawę z nadmiernego obwiniania siebie?

Dopiero po ostatnim pobycie w szpitalu po próbie samobójczej. Miałem wtedy 22 lata i trafiłem na świetną psycholog, która dużo ze mną rozmawiała. Poleciła mi psychoterapię.

W jaki sposób psychoterapia wpłynęła na Twoje życie?

Przede wszystkim terapeutka pomogła mi zaakceptować siebie, wyrażać to co czuję, mniej wymagać od siebie i nie obwiniać się za byle głupotę. Pomogła mi też nie koncentrować się nadmiernie na tym, co źle robię lub nie tak jak trzeba według mnie.. Uświadomiłem sobie, dlaczego to ja ciągle czułem się winny a uniewinniałem i usprawiedliwiałem innych. Łatwiej mi żyć z myślą, że nie jestem odpowiedzialny za wszystko, co się dzieje wokół mnie i że nie muszę już się stale obwiniać. Mam większy dystans do siebie. Terapia była dla mnie w pewnym sensie długą walką, w której uczyłem się, że mogę czuć się też ofiarą, nie tylko sprawcą, że mam swoje życie i nie muszę zawsze przejmować się innymi. Nie muszę też za wszelką cenę uszczęśliwiać ludzi, zwłaszcza wbrew sobie, bo moje pragnienia także są ważne.

Patrząc wstecz, czy masz jakieś przemyślenia odnośnie swojego dawnego funkcjonowania?

(wzdycha) Przez wiele lat wierzyłem w to, że jestem do niczego, że jestem winny śmierci ojca, niszczenia czyjegoś zdrowia, dawałem sobą pomiatać i podporządkowywałem się, bo poczucie winy powodowało, że chciałem odkupić swoje błędy i nieodpowiednie, według mnie, zachowania. Chciałem, aby ludzie wokół mnie byli szczęśliwi i zadowoleni kosztem mnie samego. Nie szanowałem siebie, usiłowałem się nawet zabić. Żałuję, że tyle czasu katowałem siebie i dawałem się niszczyć psychicznie bliskim. Nie musiałbym przechodzić tego, gdybym wcześniej zrobił coś z sobą, gdybym zdecydował się poprosić o pomoc, gdybym zaczął rozmawiać, wyrażać swoje emocje. Na terapii nauczyłem się szacunku do siebie, a pozbywając się ciągłego obwiniania poczułem jakby kamień spadał mi coraz bardziej z serca. To świetne uczucie.

Czy jest coś co chciałbyś przekazać osobom, które tak jak Ty kiedyś znajdują się w pułapce nadmiernego poczucia winy i obwiniania siebie?

Tak, nie zamęczajcie się ciągłymi wyrzutami, że czemuś jesteście winni, czemuś nie potraficie sprostać, coś zrobiliście nie tak i można było inaczej. To do niczego dobrego nie prowadzi. Także macie prawo być ofiarą, ktoś inny może was wkurzać, sprawiać wam przykrość. Nie szukajcie stale winy w sobie i nie wierzcie, że zawsze leży ona po waszej stronie. Ona jest rozłożona i zwykle leży po obu stronach, a czasem nawet w całości po drugiej stronie. Jeżeli czujecie, że coraz mniej siebie szanujecie, że jesteście w jakiejś pułapce bycia ciągle winnym, nie bójcie się zwrócić po pomoc do specjalisty. On jest po to, by mogło wam się żyć lepiej. Mi się to udało.

Dziękuję za rozmowę.

Źródło: www.psychotekst.pl

(publikacja: 2009-10-20)

<< powrót

Wszystkie artykuły...

Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright 2001/2024 Psychotekst.pl