O trudach i zmianach w życiu - rozmawia Joanna Krawczyk.
...6 lat
Chyba najważniejszym jest to, że dużo myślę o córce i mam poczucie winy. Wydaje mi się, że w wielu sytuacjach mogłam zachować się inaczej, gdy córka żyła a tego nie zrobiłam. Dochodzę do wniosku, że jest dużo błędów, które popełniłam i które bym teraz zmieniła. Na wiele rzeczy także zobojętniałam, nie reaguję na sprawy, które kiedyś mnie denerwowały. Nie planuję przyszłości i żyję z dnia na dzień. Co jeszcze? Jestem bardziej nerwowa, lękliwa, mniej wierzę w siebie.
Nie i chyba nigdy się z tym nie pogodzę. Nie widzę przynajmniej na razie takiej szansy. Po tych kilku latach podchodzę już nieco bardziej z dystansem do tego wydarzenia, ale pogodzić się z tym nie mogę. Najgorsze jest ciągłe poczucie winy.
(wzdycha) O śmierci córki dowiedziałam się po przyjeździe do domu. Nie było mnie tam wtedy. Syn powiedział mi, że leży w pokoju. Weszłam i zobaczyłam ją leżącą na łóżku. Myślałam, że zemdlała, ale ona już nie żyła. Wcześniej dzwoniła, że awanturuje się z bratem (długa przerwa), prosiłam żeby się uspokoili. Później już jej nie widziałam żywej.
Kiedy zobaczyłam córkę leżącą w pokoju zaczęłam ją reanimować. Trudno mi mówić o pojedynczych emocjach. To był taki szok, że zaczęły mi się trząść ręce, zaczęłam płakać i prosić żeby wróciła do nas. Chciałam zadzwonić na pogotowie, ale nie byłam w stanie. Udało mi się zadzwonić do koleżanki i poprosiłam ją, żeby wezwała pogotowie. Co wtedy czułam? Przerażenie, niedowierzanie. W pewnym momencie wydawało mi się, że oddycha i pojawiła się nadzieja, że będzie żyła. Niestety...
(wzdycha) Dużo ludzi traktowało śmierć córki jako sensację, szczególnie, że jesteśmy dość bogatą i znaną w mieście rodziną. Czułam z ich strony jakby chcieli powiedzieć „mają wszystko a z dziećmi im nie wyszło”. Jedynie dwie osoby, które są przyjaciółmi rodziny, wspierały nas: dzwoniły, pomagały załatwiać pogrzeb, księdza, pytały co u nas, wspierały nas psychicznie. Kiedy pojawiały się trudności w załatwianiu spraw formalnych, można było liczyć na konsultację u nich i pomoc.
Najbardziej potrzebowałam wsparcia od męża. Było mi bardzo trudno, tym bardziej, że ludzie traktowali naszą sytuację jako sensację. Wiele lat temu straciłam zaufanie do ludzi i jest mi trudno je odzyskać. Jesteśmy dobrze sytuowani finansowo i przez to także wielu naszych znajomych nie jest godnych zaufania. Nie są oni zupełnie bezinteresowni. Myślę, że przez to też nie miałam z kim porozmawiać, nie miałam przyjaciółki i zamknęłam się z tym sama. Jako, że jesteśmy znani, śmierć córki szybko się rozniosła. Pisały o tym gazety. Obawiałam się, że jak z kimś porozmawiam, nawet z psychologiem czy psychiatrą, to zostanie to przekazane dalej i zrobi się z tego afera. Nie miałam osoby, której mogłam powiedzieć, co naprawdę mnie boli, tak dogłębnie. Tłamsiłam wszystko w sobie. Było jednak kilka osób, które się tym przejmowały.
Po przyjeździe pogotowia stwierdzili zgon oraz, że coś jest z córką nie w porządku. Wezwali policję a tamci prokuraturę. Prokuratura robiła dochodzenie, badano odciski palców, pytali każdego jak przebiegał ten dzień, co się działo. Przyjechał też lekarz, pediatra (nie wiem dlaczego pediatra do takiego wydarzenia), który próbował odtworzyć jak to się stało, że córka nie żyje i stwierdził, że to morderstwo. Syn był w tym czasie w domu, gdy ona się zabiła, więc go aresztowano do wyjaśnienia sprawy i wyprowadzono z domu. Na drugi dzień robiono sekcję i informacje zaczęły się przedostawać do użytku publicznego. Policja robiła też w domu rewizję, bo podejrzewali narkotyki, ale nic nie znaleźli. Ostatecznie stwierdzono, że córka prawdopodobnie nie chciała się zabić, ale jej się to udało.
Byłam. Na przykład spotkałam znajomą, która zapytała co się u nas stało, co zrobiliśmy wraz z mężem nie tak z dziećmi. Zdołowała mnie tym bardzo. Odczuwałam dużo niezrozumienia, np. kiedy mówiono nam i obwiniano nas (mnie z mężem), że to nasza wina, że nie dopilnowaliśmy dzieci, że za dużo pieniędzy dostawały. Myślę, że też czasem przez swoje poczucie winy wydawało mi się jeszcze bardziej, jakby ludzie mnie oskarżali o to, co się stało: że z mojego powodu ta śmierć, że nie dopilnowałam czegoś. Były też osoby, z których strony odczułam przychylność, np. sąsiad się rozpłakał jak się dowiedział, co się stało, znajomi, o których już wspominałam starali się wspierać, rozumieć.
Szczerze mówiąc, nie zastanawiałam się nad tym, ale myślę, że chciałabym, aby ludzie zaakceptowali to, co się stało. Miałam jednak takie poczucie winy, że nie wiem czy cokolwiek by je zmniejszyło. Ksiądz na pogrzebie córki powiedział kilka miłych słów o niej, co było dla mnie takie... podbudowujące. Tak naprawdę to chciałabym usłyszeć, że jesteśmy dobrymi rodzicami, ale tego nie usłyszałam.
Nie chciałam z nikim rozmawiać, nawet z synem, czy mężem. Może odważyłabym się na rozmowę, ale z osobą, która mnie nie zna, dla której jestem anonimowa, najlepiej spoza miasta, żebym miała pewność, że żadna informacja się przedostanie się dalej, np. do gazet jako ciekawostka. Tak naprawdę to pierwszy raz od 6 lat rozmawiam tak szczerze z Tobą. Z nikim tak nie rozmawiałam. Szczególnie w różne rocznice nachodzi mnie większa potrzeba rozmawiania, bo wracają silniej wspomnienia, ale uważam, że każdy ma swoje problemy i nie chcę dokładać komuś jeszcze swoich, zwłaszcza bolesnych. Nie chcę nikogo obarczać.
Po tym co się stało trafiłam do szpitala psychiatrycznego, bo bardzo się załamałam. Chodziłam też do psychologa, ale on jest z mojego miasta i nie potrafiłam mówić mu tego, co dla mnie trudne, co myślę. Po śmierci córki sytuacja naszej rodziny i tego, co się dalej dzieje stała się sensacją i obawiałam się, że przez mój brak anonimowości w mieście znowu informacja o moich osobistych sprawach może wyjść na jaw.
Była taką przylepką, lubiła przychodzić, przytulic się, mówiła wtedy: „mamo, kocham Cię”. Była otwarta, towarzyska.
Nie życzę nikomu, aby znalazł się w podobnej sytuacji jak ja. Jest mi ciężko.. bardzo ciężko z tym żyć. Ciągle wydaje mi się, że mogłam temu zapobiec a nie udało mi się.
Może.. żeby próbowali odzyskać nadzieję, że będzie lepiej. Nie róbcie tego, bo wam być może będzie lepiej, ale osobie która pozostaje będzie bardzo ciężko żyć (płacze). Wspomnienia ciągle powracają, zwłaszcza w święta, urodziny, rocznice. Mimo wszystko stale się o tym myśli, przypomina. Nie da się tego wymazać z pamięci.
Niestety trzeba przejść etapy żałoby, żeby było lepiej. Największym wsparciem jednak jest w tym czasie rodzina, wspólne bycie razem i nie działanie przeciwko sobie w sensie wzajemnego oskarżania się, obwiniania, wypominania co ktoś zrobił lub nie. To po śmierci nic nie zmieni. Warto mieć dalej dla kogo lub chociaż dla czego żyć.
Jak wyzwolić się spod wpływu niedojrzałych emocjonalnie rodziców
Dziewczyno, przestań ciągle przepraszać!
Sex edukacja
O dojrzewaniu, relacjach i świadomej zgodzie
Złożony zespół stresu pourazowego
Krytyczni, wymagający i dysfunkcyjni rodzice
Zawód psycholog. Regulacje prawne i etyka zawodowa
Przekleństwo perfekcjonizmu. Dlaczego idealnie nie zawsze oznacza najlepiej
Komunikacja niewerbalna. Autoprezentacja, relacje, mowa ciała
Najwybitniejsze kobiety w psychologii XX wieku
Zrozumieć dziecko wykorzystywane seksualnie
I ŻYLI DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE. Jak zbudować związek idealny?
Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright 2001/2024 Psychotekst.pl