IT-SELF Małgorzata Osipczuk, www.it-self.pl, www.terapia-par-wroclaw.com
Forum Reklama Kontakt

Portal Pomocy Psychologicznej

Poniedziałek 9 grudnia 2024

Szukaj w artykułach

Wszystkie artykuły...

Artykuły

Wysłuchaj mnie, mamo

Autor: Roksana

Źródło: www.psychotekst.pl

Mamo, chciałabym Ci coś powiedzieć, coś ważnego o sobie. Coś, o czym chciałabym, żebyś wiedziała, bo jest to ważne dla mnie. Chcę, żebyś mnie poznała, ważną część mojego życia. Część, która zmieniła mnie...

Droga mamo,

chciałabym Ci coś powiedzieć, coś ważnego o sobie. Coś, o czym chciałabym, żebyś wiedziała, bo jest to ważne dla mnie. Chcę, żebyś mnie poznała, ważną część mojego życia. Część, która zmieniła mnie...

Około dwa lata temu pierwszy raz pocięłam się. Pamiętam ten dzień jak wczoraj, pamiętam jaka była pogoda, co czułam. Pamiętam, jak byłam strasznie zła na siebie, jak bardzo było mi smutno. Dzisiaj chciałabym, żeby tego dnia nie było, chciałabym cofnąć czas, ale wiem, że jest to nierealne. Pierwszy raz zadałam sobie ból, bo chciałam coś sobie zrobić. Rany nie były głębokie, ale sporo krwi poleciało. Gdy patrzyłam na pociętą i zakrwawioną rękę, to czułam się szczęśliwa, bo wreszcie znalazłam sposób na rozładowanie napięcia, w końcu poczułam coś, czego dawno nie czułam. W jakimś stopniu moje uczucia "ruszyły" - dziś wiem, że były to tylko złudne uczucia.

W lipcu tego roku minęły dwa lata od tamtego dnia, blizny mam do dziś i nadal bawi mnie widok ran i krwi na moim ciele. To taka moja metoda na przetrwanie "złych dni".

Nie jestem z siebie dumna i walczę z moim nałogiem. Ale z drugiej strony kocham widok krwi i ból. Lubię, jak boli mnie ręka, jak jest na niej dużo ran i są całe we krwi. Wiem, że jest to złe, że niczego nie rozwiązuje, ale tak trudno mi jest rozwiązać to inaczej. W trakcie cięcia wydaje mi się, że robię coś dla siebie, że troszczę się o siebie, czuję się naprawdę szczęśliwa, przestaję się bać, jestem spokojna. Cała sytuacja trwa może 5 minut, a mi się wydaje, że całą wieczność. Po fakcie bardzo żałuję tego co zrobiłam, jest mi głupio, jest mi wstyd, chcę zniknąć, przestać czuć. Napięcie mija, ale tylko na chwilę. Po godzinie wraca ze zdwojoną siłą. Powtarzam sobie, że już więcej tego nie zrobię i naprawdę w to wierzę, ale jak przychodzi kolejny dołek, to znowu sięgam po żyletkę. To takie błędne koło, którego nie potrafię jeszcze przerwać.

A dlaczego to robię? Bo dzięki temu zmniejszam napięcie, przestaję płakać, albo zaczynam płakać

Był taki okres, że potrafiłam się codziennie ranić i jakiś czas nawet uważałam, że nie mam problemu. Teraz jest inaczej. Tnę się rzadziej i czasami wiem, dlaczego to robię, chociaż długo tego nie dostrzegałam. W ciągu tych dwóch lat miałam przerwy w okaleczaniu siebie, najdłuższa trwała około 5 miesięcy. Byłam wtedy z siebie naprawdę dumna, cieszyłam się, że potrafię radzić sobie inaczej z problemami. Niestety w pewnym momencie okazało się że jednak "potrzebuję" jeszcze zadawać sobie ból. Jak pocięłam się po tak długiej przerwie, czułam się fatalnie, nie rozumiałam samej siebie, byłam wściekła.

Próbuję podchodzić do tego z dystansem, jednak często uważałam, że miałam ważny powód, by się zranić. Staram się nie tłumaczyć swoich czynów, nie chcę oceniać się, bo wiem, że to mi nie pomaga. Ale nie zawsze jest to takie proste.

Pamiętam też, jak wyrzuciłam pierwszy raz żyletkę: stałam z nią w ręku przy śmietniku i płakałam, a jak już ją wrzuciłam do śmietnika to strasznie się wściekłam. Myślałam, że będzie to prostsze, że po prostu pozbędę się żyletki, ale takie nie było, nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo mocno byłam do niej przywiązana.

Często też okaleczałam się po to, żeby ktoś zobaczył, że mam problem. Do tej pory zdarza mi się z tego powodu pociąć, wiem, że nie jest to dobre i staram się coś z tym zrobić. W sumie chciałam, żebyś to Ty zobaczyła, że coś jest nie tak, że jest mi źle, że jest mi smutno, że jestem samotna, że bardzo potrzebuję Ciebie, Twojego wsparcia, Twojej obecności w moim życiu. Nie potrafiłam Ci tego powiedzieć, dlatego się raniłam z nadzieją, że jakiegoś dnia zobaczysz moją rękę i porozmawiasz ze mną. Z czasem chęć zwrócenia Twojej uwagi odeszła na dalszy plan, ale chęć cięcia się - nie. I trwa do dzisiaj.

W całej "walce" z moja autoagresją pomaga mi moja terapeutka. Dzięki terapii poznaję siebie, a dzięki temu zaczynam dostrzegać przyczynę mojej autoagresji i mogę z nią "walczyć". Wcześniej zadawałam sobie ból, bo było mi źle, teraz widzę, chociaż nie zawsze, że tnę się, bo jestem np. zła na kogoś, albo chcę coś udowodnić. Dzięki temu, że zastanawiam się nad przyczyną chęci pocięcia się, często z niej rezygnuję i jestem z siebie dumna. Są dni, w które nie potrafię się opanować i mimo wszystko robię to. Są to dla mnie ciężkie dni, bo pojawiają się wyrzuty sumienia - bo znowu się okaleczyłam, znowu potraktowałam się twardo, krzywdząc swoje ciało, siebie. Dochodzi do tego jeszcze złość na samą siebie, że pomimo tego, że wiem jak to wszystko działa, to i tak to znowu zrobiłam. Mam też takie dni, w które boli mnie ręka, bolą mnie blizny i wtedy bardzo chcę móc znowu się zranić. W takie dni jest mi bardzo trudno, bo mam wrażenie, że jestem sama, nie wiem co mam zrobić, żeby się uspokoić. Pragnę być samotna, a jednocześnie potrzebuję czuć, że ktoś ze mną jest.

Czasami mam wrażenie, że gdybyś potrafiła ze mną rozmawiać, to dzisiaj nie musiałabym sięgać po żyletkę... bo przecież w trudne dni mogłabym zwrócić się do Ciebie o pomoc. Teraz już wiem, że moje cięcie nie spowodowało tego, czego chciałam... nie dostałam od Ciebie na tyle ciepła i miłości, ile potrzebowałam... Czasami specjalnie nie zakrywałam ręki, żebyś zobaczyła moje rany... miałam nadzieję, że dzięki temu porozmawiasz ze mną... że poświęcisz mi chociaż trochę swojej uwagi. Nigdy jednak tego nie dostałam... Kiedyś, jak byłam młodsza potrafiłam z Tobą rozmawiać o wielu rzeczach, jednak z biegiem czasu zmieniło się to, sama nie wiem kiedy... W trudnych chwilach strasznie brakowało mi szczerej rozmowy z Tobą, w zamian za to dostawałam ciągłe słowa krytyki... Codziennie słyszałam jak żalisz się innym, jaka to ja nie jestem, że nic nie robię, że przerwałam studia, że nic w życiu nie osiągnę, że do niczego się nie nadaję... nie potrafiłam tego słuchać, nie rozumiałam, jak bliska mi osoba może tak myśleć o mnie! Nie obchodziło Cię to, że owszem, przerwałam studia, ale poszłam na inne, na coś, co interesowało mnie bardziej... bardzo chciałam, żebyś kiedyś mi o tym powiedziała, tak wprost, że rozumiesz... nigdy nie usłyszałam od Ciebie, że wymagasz ode mnie, żebym lepiej się uczyła, żebym bardziej się postarała, ale mimo to miałam i chyba mam do tej pory dziwne uczucie, że nie spełniłam Twoich oczekiwań, że nie byłam córką idealną, taką, jaką chciałabyś mieć... Starałam się robić wszystko, żeby Ciebie zadowolić, żebyś choć raz powiedziała, że jesteś dumna ze mnie, ale moje starania nic nie dawały... byłam złą córką i dlatego codziennie musiałam się za to ukarać... Byłam na każde Twoje zawołanie, ciągle słuchałam jak Tobie jest źle, jak Ci ciężko... ale nigdy nie rozmawiałyśmy o mnie, nie obchodziło Cię to co czułam... nie interesowało Cię to, że też w jakimś stopniu przeżywam śmierć ojca, że mam swoje problemy... po Jego pogrzebie nasze relacje zmieniły się, myślałam, że będzie lepiej, bo Jego już nie ma, ale tak nie było. Nie było go fizycznie, ale mimo to czułam jego obecność, nie pozwalałaś mi o nim zapomnieć... czułam, że masz do mnie żal... tego było za dużo, nie potrafiłam sobie poradzić z tymi wszystkim uczuciami... nie rozumiałam, dlaczego własna matka mnie odrzuca... więc próbowałam radzić sobie inaczej, poprzez autoagresję...

Po ponad pół roku słuchania ciągłych wyrzutów i walki z autoagresją postanowiłam coś zrobić... najważniejszym celem w moim życiu stało się udowodnienie Ci, że jednak nadaję się do czegoś... i dlatego wyprowadziłam się... byłam z siebie naprawdę dumna, ale od Ciebie usłyszałam, że sobie nie poradzę... czyli to, co zwykle... długo nie widziałam tego, że dzięki Twojej krytyce ranię siebie... teraz wiem, dlaczego to robiłam, nie potrafiłam sobie poradzić z uczuciami do Ciebie... ból fizyczny był łatwiejszy do zaakceptowania... Za każdym razem jak raniłam się, jak siedziałam w swoim pokoju chciałam, żebyś weszła, żebyś zobaczyła co robię, żebyś mnie przytuliła i powstrzymała... to było moje wołanie o pomoc... a Ty go nie słyszałaś...

Dzięki terapii bardzo dużo zrozumiałam. Gdybym mogła cofnąć czas, to podeszłabym do tego inaczej. Zamiast sięgać po żyletkę, poszłabym z Tobą otwarcie porozmawiać, bo autoagresja do niczego dobrego mnie nie doprowadziła, nie osiągnęłam dzięki niej tego, czego chciałam...

Kiedyś nie wyobrażałam sobie, że można przestać się ranić... dzisiaj mogę powiedzieć, że da się... zaakceptowałam już chyba to, że nie zmienisz się i moje ranienie się nic nie da, nie poprawi relacji między nami...

Artykuł powstał w ramach programu PISZMY - PSYCHO - TEKSTY.
Program dofinansowany przez MINISTERSTWO PRACY I POLITYKI SPOŁECZNEJ w ramach Funduszu Inicjatyw Obywatelskich

Źródło: www.psychotekst.pl

(publikacja: 2008-12-10)

<< powrót

Wszystkie artykuły...

Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright 2001/2024 Psychotekst.pl