"Czy to moja wina ???" - pytanie wypowiadane głośno, lub nieco ciszej, przez wielu rodziców, których dzieci pogubiły się w życiu w ten, czy inny sposób. W gabinetach terapeutycznych bywamy świadkami swoistych spowiedzi, w których zrozpaczeni rodzice, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie "dlaczego ?", tropią wszelkie swoje, mniej lub bardziej wyimaginowane, rodzicielskie deficyty. To obraz jednej ze skrajności.
Druga - jak zapewne się domyślamy - zakłada z kolei kompletny brak związku, między tym, czego dziecko doświadczało w rodzinnym domu, a jego aktualnymi problemami.
Postawa nieuzasadniona i - co gorsza - bardzo oporna na zmianę. Szkodliwa nie dlatego, że rodzice ponoszą bezwyjątkową odpowiedzialność za rozwój swojego dziecka i są jedynymi "autorami" jego problemów - bo to nieprawda, ale dlatego, że stanowią oni jego najbliższe i najmocniej oddziałujące środowisko społeczne. Środowisko, którego wpływ trudno nazwać totalnym i "jedynym znaczącym", ale którego wagi nie można w żadnym wypadku nie doceniać. Innymi słowy - to, czego dziecko doświadcza w rodzinie może mu niewątpliwie "pomóc" tak popaść w kłopoty, jak i z nich wybrnąć.
Niniejszy artykuł chciałabym poświęcić tym elementom naszych relacji z dziećmi, których obecność może potencjalnie przyczynić się do powstania licznych problemów, od zaburzeń emocjonalnych począwszy, na uzależnieniach skończywszy. Tytuł artykułu dość jednoznacznie określa, iż w sposób szczególny chciałabym tu skupić się na tych elementach, które ogólnie rzecz ujmując określić można jako wykorzystanie. W stereotypowym odbiorze hasło to kojarzy nam się zapewne z wykorzystaniem seksualnym, ale nie o tym chciałabym pisać. Interesują nas natomiast sytuacje, w których dochodzi do wykorzystania, rozumianego tu jako swoiste użycie dziecka do realizacji własnych, najczęściej emocjonalnych celów, bez liczenia się z jego indywidualnością i z jego naturalnymi potrzebami - a nawet z jawnym ich pogwałceniem.
Definicja wykorzystania, którą tu podałam, wydaje się zapewne rażącym zaprzeczeniem idei rodzicielstwa. Trudno tym samym wyobrazić sobie rodzica po prostu wykorzystującego własne dziecko. Często wykorzystania takiego upatrujemy w niezwykle spektakularnych i oczywistych na pierwszy rzut oka zachowaniach. Tymczasem ., rzeczywistość bywa o wiele bardziej złożona i nie zawsze tak klarowna, jak byśmy tego chcieli. Wykorzystanie zaś dokonuje się, o ironio, tam, gdzie wcale byśmy się tego nie spodziewali i poprzez zachowania, które interpretowaliśmy całkiem niewinnie, ba! czasem wręcz niezwykle pozytywnie. Postaram się przedstawić Państwu poniżej i w drugiej części artykułu kilka specyficznych układów w relacji rodzic - dziecko, które dobrze oddają niejasne na pierwszy rzut oka, ale realne niestety wykorzystanie dziecka.
Układ budowany najczęściej przez kobiety, samotne, spragnione bliskiej i głębokiej, żeby nie rzec symbiotycznej, więzi z drugim człowiekiem. Historia społecznych niepowodzeń i emocjonalna samotność doprowadza je w pewnym momencie do mniej lub bardziej świadomego wniosku, iż tylko dziecko, WŁASNE DZIECKO, będzie w stanie zapełnić bolesną pustkę i nadać życiu sens. Mały człowiek, który przychodzi na świat niczym wybawienie - od samego początku otrzymuje bardzo ważne i określające jednoznacznie jego życie zadanie - BYĆ Z MAMĄ I DLA MAMY.
Sielanka trwa, póki mały człowiek sam chętnie, z racji potrzeb rozwojowych, wchodzi w symbiozę. Problemy zaczynają się natomiast przy pierwszych próbach indywiduacji. Wszelkie przejawy samodzielności i szukania czegoś dla siebie poza diadycznym układem z matką, wszelkie przejawy sprzeciwu i podejmowania własnych wyborów jawią się matce jako zagrożenie. Nie wchodząc w zbędne szczegóły - otrzymujemy w efekcie obraz relacji, w której od dziecka wymaga się bezwzględnej lojalności, stawiania rodzica i jego komfortu emocjonalnego na pierwszym miejscu, respektowania potrzeb rodzica kosztem własnych potrzeb - wreszcie - w której niepisaną zasadą jest, iż do końca życia budujemy "wielką jedność", co wyklucza w sposób oczywisty tworzenie naturalnych, zdrowych granic. Dzieci, potem zaś dorośli, wychowywani w takim układzie wchodzą w życie z szeregiem poważnych deficytów , wśród których najpoważniejsze to:
Mamy tu zatem obraz osoby, której dramat polega na tym, iż nie pozwolono jej po prostu być - zmuszając, przy pomocy bardzo subtelnych oddziaływań i w oparciu o silną, naturalną więź z rodzicem, do zaspokajania emocjonalnych potrzeb owego rodzica oraz kompensowania jego własnych deficytów. Zachęcam w tym miejscu, po raz kolejny, do rzetelnej refleksji i uczciwego przyjrzenia się temu, czy zbyt często nie śpiewamy w duchu naszym dzieciom kawałka "Jesteś lekiem na całe zło" i czy w ten właśnie sposób nie rozumiemy sensu ich bycia.
Jak wyzwolić się spod wpływu niedojrzałych emocjonalnie rodziców
Dziewczyno, przestań ciągle przepraszać!
Sex edukacja
O dojrzewaniu, relacjach i świadomej zgodzie
Złożony zespół stresu pourazowego
Krytyczni, wymagający i dysfunkcyjni rodzice
Zawód psycholog. Regulacje prawne i etyka zawodowa
Przekleństwo perfekcjonizmu. Dlaczego idealnie nie zawsze oznacza najlepiej
Komunikacja niewerbalna. Autoprezentacja, relacje, mowa ciała
Najwybitniejsze kobiety w psychologii XX wieku
Zrozumieć dziecko wykorzystywane seksualnie
I ŻYLI DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE. Jak zbudować związek idealny?
Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright 2001/2024 Psychotekst.pl