IT-SELF Małgorzata Osipczuk, www.it-self.pl, www.terapia-par-wroclaw.com
Forum Reklama Kontakt

Portal Pomocy Psychologicznej

Sobota 20 kwietnia 2024

Szukaj w artykułach

Wszystkie artykuły...

Artykuły

KIM JESTEM? JA - NIEWIDZĄCA?

Autor: Magdalena Radwańska

Źródło: www.psychotekst.pl

Kim jestem dla przeciętnego człowieka? Wychowankiem szkoły specjalnej, potem pracownikiem spółdzielni inwalidów. Chociaż... nie, dziś spółdzielnie już prawie nie istnieją, więc... Gdzie właściwie pracuję? W jakim zakładzie? Jak radzę sobie na rynku pracy, gdzie nawet osoby pełnosprawne mają problemy ze znalezieniem zatrudnienia? W jakim mogę pracować zawodzie? Szczotkarz, dziewiarz, ślusarz - kiedyś oferta państwa ograniczona była jedynie do szkół zawodowych o takim właśnie profilu. Potem doszły jeszcze licea - najchętniej masażu, czasem liceum administracyjne. No tak, ale czy ktoś zatrudni mnie w sekretariacie - osobę nie bardzo wiedzącą, w którym miejscu przybić pieczątkę? Można było jeszcze skończyć liceum o profilu muzycznym i zostać stroicielem pianin. Ale... ilu stroicieli pianin potrzebuje obecny rynek? A co ze szczotkarzami i dziewiarzami? - już dawno lwią część ich pracy wykonują maszyny, których niewidzący nie są w stanie obsłużyć.

Od dziecka słyszę następujące określenia mojej sytuacji: ślepota to największe kalectwo na świecie, potworne nieszczęście, cóż można robić nie widząc...

Osoba na co dzień oglądająca świat, potrzebuje wzroku właściwie do każdej najprostszej czynności. Gdy nagle gaśnie światło, gubi się nawet schodząc schodami budynku, w którym mieszka od lat. Jakże więc ja mogę sobie radzić z taką codziennością?

Na ogół wykonuję wszystko wolniej, mniej dokładnie i nie tak efektywnie jak pełnosprawny. Oczywiście czynności typu: cięcie nożyczkami papieru, gotowanie jajka, nalewanie wody by przyrządzić herbatę - wszystko to robię całkiem lub trochę inaczej, niż osoba widząca. Może zdarzyć się tak, że opiekujący się mną mama i tata nie wyzbędą się przekonania, że każde moje zetknięcie z gorącą wodą czy płomieniem jest dla mnie nie do przeżycia, a przy każdej operacji zalewania kawy wrzątkiem - poparzę się. Nauczą mnie wówczas, że są to czynności niedostępne dla mnie. Podobnie może stać się z każdym innym zadaniem.

A jak funkcjonuje mi się w tzw. typowych sytuacjach społecznych: w banku, na poczcie, w urzędzie? W Polsce we wszystkich tego typu placówkach konieczna jest pomoc osoby widzącej. Nie jestem w stanie sama wypełnić czeku, blankietu na list polecony, itp. Podobnie w sklepach, bez życzliwej pomocy sprzedawcy nie jestem w stanie sama zdecydować, który z towarów najbardziej mi odpowiada.

Tak, mniej więcej, wyobraża sobie los osób niewidzących przeciętny człowiek. Nie ma w nim miejsca na przeżycie czegoś bogatego i pełnego. Skąd to wiem? Stąd mianowicie, że jak tylko zdarzy mi się pod znakiem białej laski wyjść z domu, ów przeciętny człowiek bardzo chętnie i z zaangażowaniem dzieli się ze mną takąż opinią. Jestem dla niego człowiekiem innej kategorii, myślę inaczej, czuję inaczej, choć właściwie nie wiadomo jak. Podkreśla się moją niespotykaną nadwrażliwość, graniczącą ze stałym rozpadem. Mój los jest z góry przesądzony - przegrany.

Rosnę w społeczeństwie częstującym mnie na każdym kroku podobną laurką. Potykam się o własne ograniczenie, często wzmacniane przez ograniczenia w wyobraźni osób wychowujących i uczących mnie. Cierpię na ogromny brak dostępu do informacji - zwłaszcza do książek i gazet. Na każdym kroku walczę z przeszkodami, które w cywilizowanym świecie usuwane są za pomocą prostych rozwiązań technicznych, jak np. drobny piszczek, komunikujący fakt napełnienia szklanki wodą bez udziału moich palców, czy komputer, który odczytuje wpisywany tekst.

Co robić w takiej sytuacji? Czy poddać się, uznać, że faktycznie na loterii życia wyciągnęłam trefny los i pozostaje mi już tylko dołączyć do lamentu moich bliźnich? Czy raczej zacząć walczyć ze sobą, z innymi, z techniką, społeczeństwem, głupotą przepisów, licząc się z niebezpieczeństwem szybkiego popadnięcia w obłęd? Najsłuszniejsze, ale zarazem najtrudniejsze, jest znalezienie rozwiązania pośredniego, które nie doprowadzi mnie do zapamiętałej w walce nienawiści, a jednocześnie, nie pozwoli zapaść się w lamentacyjną depresję i zupełny brak poczucia własnej wartości.

Jakież to trudne! Wie to tylko ten, kto mnie stworzył i stoi za mną, nie pozwalając mi popaść w załamanie psychiczne czy alkoholizm. Nie daje mi zepchnąć się do getta, stworzonego dla mnie niechcący przez społeczne warunki.

Ja jestem właśnie taką osobą jak opisana wyżej. Nie widzę od dziecka. Wyrosłam słysząc wokół siebie współczujące westchnienia. Towarzyszyły mi one na każdym etapie mojego rozwoju. Odzywały się zwłaszcza w chwilach, kiedy podejmowałam, nie mieszczące się w społecznej umysłowości, wyzwania, typu: jazda konna czy narty. Słyszałam je także na co dzień, np. z ust młodej kobiety, która pomogła mi przejść przez ulicę, nie omieszkawszy jednak dodać, że w mojej sytuacji, to właściwie lepiej samej nie wychodzić.

Nigdy do końca nie dowierzałam tym wszystkim pomocnym opiniom. Stała za mną moja rodzicielka, dzielnie nie dowierzając również. Puszczałam wszystko mimo uszu i próbowałam sama wspinać się po skałkach, wyruszałam w dalekie wycieczki górskie i samodzielne wyjazdy za granicę.

Najpierw, po skończeniu studiów, znalazłam pracę. Przy okazji dowiedziałam się, że niektórzy ludzie są po prostu oburzeni, gdy ktoś niewidomy, z dyplomem magistra psychologii, szuka pracy. Odbierają to jako nietakt z mojej strony. Potem rodzice pomogli mi kupić mieszkanie i zaczęłam budować samodzielnie moją niewidomą codzienność. W końcu otworzyłam prywatny gabinet psychologiczny, w którym przyjmuję pacjentów, wcale nie niewidomych. Podróżowałam wiele z moim psem przewodnikiem, który mimo narowów i niedoszkolenia, zastąpił mi w dużej mierze pomoc człowieka, i pozwolił mi nie zwisać częściej niż jest to konieczne, z czyjegoś ramienia.

Dowiedziałam się z tych eksperymentów wiele. Po pierwsze, co jest dla mnie możliwe, a co nie bardzo. Po drugie, że raczej w każdym takim przedsięwzięciu przydaje mi się drugi człowiek, by choć czasami pokierować, gdy tracę orientację, by zawieźć na miejsce wspinania i ubezpieczać. Cóż! Muszę mieć wielu przyjaciół!

Poza tym, starałam się lamenty puszczać mimo uszu i działać dalej. Jednak były też chwile, kiedy coś we mnie drżało z niepokoju, że jeśli jest ich tylu, to... może mają rację? Może faktycznie cały mój trud i pełnia życia, którą często odczuwam, to artefakt, wymysł, nieprawda?

Mimo całego rozpędu życiowego i zadowolenia, muszę często przypominać sobie, że jestem kimś, wbrew ogólnej opinii o przegranym smutnym życiu. Pan portier wyrzuca mnie z psem przewodnikiem z urzędu. Pan konduktor olewa to, że z tymże psem, bagażem i dzieckiem, które jest pod moją opieką, stoję w korytarzu nieprzytomnie zatłoczonego pociągu całą noc. Ale za to jakaś starsza pani na mój widok w tramwaju wzdycha głośno nad mą niedolą. Ciekawe, że tak dobrze jestem dla niej widzialna i czytelna z całym moim losem, a dla pana konduktora nie. Ktoś postronny zachwyca się faktem mojej samodzielnej wędrówki ulicami miasta. A pani w urzędzie nie zwraca uwagi na moją obecność, gdy stoję nieporadnie na progu jej gabinetu zwyczajnie nie wiedząc, gdzie właściwie znajduje się jej biurko. Ona nie wpadnie na pomysł by po prostu się do mnie odezwać.

Kim jestem? Wykonując swój zawód, przyjaźniąc się, wychowując dziecko, wałęsając po świecie, słuchając na koncercie ulubionej muzyki, przepychając się przez zatłoczony tramwaj, wdychając zapach lasu, gór i najbardziej ukochanych Mazurskich jezior?

Kim jestem!? Po prostu człowiekiem, jak każdy z Was - chce się napisać, a przecież... jakież to nie do wiary... Ani bohaterem, ani łzawą, nieszczęśliwą nieudacznicą, nie mam monopolu ani na mądrość, ani na tragedię. Pamiętaj o tym, drogi Czytelniku, że jestem, mimo ślepoty, trochę podobna do Ciebie, nie mniej i nie więcej, niż tysiące innych ludzi.

Źródło: www.psychotekst.pl

(publikacja: 2003-08-25)

<< powrót

Wszystkie artykuły...

Wszelkie prawa zastrzeżone © Copyright 2001/2024 Psychotekst.pl