Co to znaczy, kiedy kobieta mówi...

Problemy z partnerami.

Co to znaczy, kiedy kobieta mówi...

Postprzez pietrek » 5 lip 2009, o 01:33

...jedno do przyjaciółki, a co innego do męża. Szczegóły poniżej :)

Witam!
Pisałem w kilku innych wątkach o moich perypetiach małżeńskich. Jakoś tam sobie powiedzmy z tym radzę, ale intryguje mnie taka rzecz.

Moja żona rozmawiała ze swoją bardzo bliską przyjaciółką na temat zdrady (wobec mnie, jednorazowej, na szkoleniu, po alkoholu), którą popełniła jakieś trzy lata temu (ponoć przestała mnie wtedy kochać - niestety ja o tym nie wiedziałem). Oczywiste jest, że taki przekaz jest zupełnie inny od tego, co mi mówiła po tym, jak dowiedziałem się o tej zdradzie.

W każdym bądź razie, chciałem się zapytać, jak mogę rozumieć/interpretować to, co powiedziała do tej przyjaciółki? Mianowicie, że: nie potrafi o nim zapomnieć (o tym, z którym zdradziła, choć nic do niego nie czuła), nie czuje, że zdradziła, nie ma kaca moralnego, z czasem pewnie to powtórzy, że życie jest za krótkie, a ona chce mieć z niego przyjemność, że bardzo by się nie zmartwiła, gdybyśmy się rozwiedli.

Powtórzę, że było to zanim się o tym dowiedziałem. Po tym mówiła mi, że mnie kocha, że bardzo tego żałuje, że nigdy więcej tego nie zrobi, że to był jej ogromny błąd, że beze mnie sobie nie poradzi, że nie chce się rozwodzić. Dodam, że mamy dzieci.

Ale gdy ją pytam czy, gdyby się to ponownie zdarzyło, powie mi o tym (właściwie sobie tego życzę), odpowiedź jest negatywna.

Pytam o to wszystko, bo trochę nie daje mi to spokoju. Który z tych przekazów jest prawdziwy? Na ile to do przyjaciółki było potrzebą wyrzucenia z siebie, wygadania, ponarzekania? Na ile to, co do mnie mówi, jest szczere, a nie wynika np. ze strachu przed rozstaniem.

Nie daje mi to spokoju, ponieważ czuję pewien rozdźwięk między tym, co mówi, a jak się zachowuje (a zachowuje się tak, jakby nic się nie stało). Może to ja za dużo od niej oczekuję. A może sam przestaję ją kochać...

Przy okazji chciałem zapytać o jeszcze jedną rzecz. Powiedzmy, że postanowiliśmy spróbować coś z tym zrobić konstruktywnego (choć nie wiem, czy to ja nie postanowiłem). Ona niedługo jedzie na parę dni na konferencję, nawiązywać kontakty potrzebne w pracy. I pytanie: na ile nie na miejscu jest mój żart, żeby tych kontaktów nie nawiązywała zbyt głęboko?
pietrek
 
Posty: 26
Dołączył(a): 16 sty 2009, o 18:06
Lokalizacja: południe

Re: Co to znaczy, kiedy kobieta mówi...

Postprzez ewka » 5 lip 2009, o 12:09

pietrek napisał(a):Powtórzę, że było to zanim się o tym dowiedziałem. Po tym mówiła mi, że mnie kocha, że bardzo tego żałuje, że nigdy więcej tego nie zrobi, że to był jej ogromny błąd, że beze mnie sobie nie poradzi, że nie chce się rozwodzić. Dodam, że mamy dzieci.

Witaj Pietrek.
Nasunęło mi się tak:
- póki się nie dowiedziałeś... mogła czuć się i kreować siebie na "bohaterkę" (jakkolwiek głupio to brzmi)
- gdy się dowiedziałeś mogła sobie uświadomić, że jednak to było podłe, że zadała Ci cierpienie, że jednak na pierwszym miejscu rodzina.

Są tacy, którzy zdradzą i zdradzają. Są też tacy, którym raz wystarczy, bo jednak trzeba to odchorować. Nie wiem, do której grupy zaliczyłbyś swoją żonę.


pietrek napisał(a):Ale gdy ją pytam czy, gdyby się to ponownie zdarzyło, powie mi o tym (właściwie sobie tego życzę), odpowiedź jest negatywna.

Wg mnie - takie pytania są niepotrzebne i nie wiem, po co i dlaczego pytasz. Rozumiem, że ten niepokój w Tobie tkwi... nie wiem, jaka odpowiedź byłaby dostatecznie uspokajająca. Podejrzewam, że takiej nie ma. Skoro jesteście razem, to prawdopodobnie wybaczyłeś lub starasz się wybaczyć... warto więc do tego wracać i wracać? Wg mnie - nie warto. Dlatego zachowanie "jakby się nic nie stało" wydaje mi się najlepsze... to, co najważniejsze już sobie powiedzieliście.

pietrek napisał(a):I pytanie: na ile nie na miejscu jest mój żart, żeby tych kontaktów nie nawiązywała zbyt głęboko?

Nie uważam, że żart jest nie na miejscu. Jest bardzo konkretny, krótki i "przywołujący do porządku". Mnie się podoba.

:kwiatek2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: Co to znaczy, kiedy kobieta mówi...

Postprzez pietrek » 6 lip 2009, o 07:54

Dziękuję Ewka za Twoją odpowiedź. Trochę mi wyjaśniła, a trochę potwierdziła moje "rozważania" :)
ewka napisał(a):Dlatego zachowanie "jakby się nic nie stało" wydaje mi się najlepsze... to, co najważniejsze już sobie powiedzieliście.

Tyle, że skoro to się stało, to znaczy, że coś było nie tak między nami. I dlatego wydaje mi się, że oboje powinniśmy w jakiś sposób zmienić swoje zachowanie wobec siebie.
pietrek
 
Posty: 26
Dołączył(a): 16 sty 2009, o 18:06
Lokalizacja: południe

Postprzez szyszka » 6 lip 2009, o 08:38

Nie koniecznie musiało być coś nie tak, okazja czyni złodzieja :(

Tak przynajmniej było w moim przypadku. :(
Avatar użytkownika
szyszka
 
Posty: 131
Dołączył(a): 28 lut 2009, o 21:49
Lokalizacja: Jaworzno

Postprzez lili » 6 lip 2009, o 09:14

mnie sie jednak wydaje ze cos zdecydowanie bylo nie tak. okazja czyni zlodzieja w przypadku facetow. to faceci zdradzaja spontanicznie. kobiety zdradzaja nie dla "spuszczenia cisnienia" tylko kiedy czuja sie niekochane.

Twoj zart nie byl moze nie na miejscu ale jesli nie "przepracowaliscie" tego tematu na wylot i dales jej odczuc ze w zasadzie to jest po sprawie i zapomnijmy o tym, a potem nagle wyskakujesz z pretensja zakamuflowana to nie wniesie to nic dobrego i raczej nie przywola jej do porzadku tylko zirytuje.

o kobietach wprawdzie mowi sie ze mowia nie a mysla tak (to tylko Nosowska spiewa ze mowie nie gdy mysle nie :) ) na zasadzie "nie lubie Cie" to znaczy "zdobywaj mnie nadal" :D ale wydaje mi sie ze to troche zbyt powazna sprawa zeby Twoja zona mogla sobie tak o rzucac kolezance jedno a Tobie drugie.

stawialabym na to, ze powiedziala Ci to co myslala ze chciales uslyszec.
W takich sytuacjach mysle ze niezbeda jest pomoc psychologa rodzinnego, nie ma co sie porywac z motyka na słońce, że sami sobie dacie radę. Nie dacie, mówię z autopsji.

pozdrawiam i życzę siły

li
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Postprzez caterpillar » 6 lip 2009, o 10:04

Witaj pietrek!

nie chce snuc tutaj teorii spiskowych ale rozumiem ,ze ta ppierwsza wersje masz od tej przyjaciolki tak?

a jaka pewnosc ,ze przyjaciolka sobie tego nie przeinaczyla??

moze za duzo brazylijskich seriali hehe :wink:

mysle,ze wersja Ewki jest dosc prawdopodobna
jednak moze byc i tak ,ze Twoja zona zwyczajnie stchorzyla i wcale nie jest tak odwazna ,zeby tracic cieple gniazdko..a moze i przekalkulowala sobie,ze jeszcze nie teraz..

ja mysle ,ze najlepsza odpowiedzia bedzie czas i sam zobaczysz jak jest na prawde
powodzenia..moze i psycholog rodzinny to nie glupi pomysl ?:idea:

pozdrawiam
Avatar użytkownika
caterpillar
 
Posty: 7067
Dołączył(a): 29 maja 2008, o 16:15
Lokalizacja: część świata

Re: Co to znaczy, kiedy kobieta mówi...

Postprzez ewka » 6 lip 2009, o 10:45

pietrek napisał(a):Tyle, że skoro to się stało, to znaczy, że coś było nie tak między nami. I dlatego wydaje mi się, że oboje powinniśmy w jakiś sposób zmienić swoje zachowanie wobec siebie.

A było coś nie tak? Co? Znaleźliście to? Rozbiliście na czynniki pierwsze? Pokazaliście palcem? Coś konkretnego ustaliliście? Bo wiesz... "coś nie tak" jest pojęciem baaardzo pojemnym. I można go używać do końca życia... ale nie o to przecież chodzi. Ja nie znam małżeństwa, w którym wszystko jest "tak".

Kobiety również zdradzają pod wpływem chwili... emocje, chwila głupoty, zapomnienia, "a zobaczę, jak to jest" - tłumaczy się to potem oczywiście rozmaicie, ale ile w tym jest rzeczywistej prawdy, to ja nie wiem.

Jestem przekonana, że potrzeba WIELKIEJ dojrzałości obojga, aby mogła być szczerość taka spod samego żołądka. By umieć powiedzieć o pragnieniach, tęsknotach... i aby to mogło być przyjęte bez niepotrzebnych dopowiedzeń, szukania drugiego dna, niepokoju. W jakich małżeństwa tak jest? Ja takiego nie znam... każdy ma swój kawałek serca nieodkryty. Tak myślę. Ale to tak mimochodem o tym piszę, a nie musi dotyczyc Ciebie, Pietrek, i Twojej żony. Na pewno dotyczy mnie;) Dlatego uważam, że jest prawda prawdziwa i prawda taka "prawie prawda", która nie wynika z chęci oszukania, okłamania... ale jest po prostu nieumiejętnością wypowiedzenia siebie lub obawą, jak ta prawda prawdziwa zostanie przyjęta. Czy zrobi jakąś szkodę. Na ile partner jest dojrzały, by ją przyjąć.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez pietrek » 6 lip 2009, o 12:45

Okazało się, w sumie niedawno, że jednak było wtedy coś nie tak.
Ponoć przestała mnie wtedy kochać i wręcz niemal chciała się rozwieść.
Tyle, że ja o tym praktycznie nie wiedziałem. W tamtym czasie dużo pracowałem, przez co mniej przykładałem się do obowiązków domowych, to prawda. Były z tego powodu nieporozumienia, ale nic nie wiedziałem o jej uczuciach.
Ona niespecjalnie, a właściwie wcale nie potrzebuje/nie lubi/nie potrafi rozmawiać o, że się tak wyrażę, sprawach uczuciowych. Właściwie teraz dopiero zaczęliśmy co nieco rozmawiać, a i tak przeważnie jest to moja inicjatywa. Wcześniej, i właściwie dalej tak jest, jej sposobem na różne konflikty jest milczenie; ciche dni. Dużo musiałem/muszę się domyślać, a ja prosty jestem - jak to chłop, choć bynajmniej nie chcę się przez to usprawiedliwiać.

lili napisał(a):Twoj zart nie byl moze nie na miejscu ale jesli nie "przepracowaliscie" tego tematu na wylot i dales jej odczuc ze w zasadzie to jest po sprawie i zapomnijmy o tym, a potem nagle wyskakujesz z pretensja zakamuflowana to nie wniesie to nic dobrego i raczej nie przywola jej do porzadku tylko zirytuje.

Myślę, że jeszcze nie przepracowaliśmy tematu. Ona nie specjalnie chce do tego wracać, a ja właśnie próbuję go wałkować. Może wręcz aż za bardzo.

lili napisał(a):stawialabym na to, ze powiedziala Ci to co myslala ze chciales uslyszec.
W takich sytuacjach mysle ze niezbeda jest pomoc psychologa rodzinnego, nie ma co sie porywac z motyka na słońce, że sami sobie dacie radę. Nie dacie, mówię z autopsji.

Sam nie wiem, czy akurat to chciałem usłyszeć, zresztą nie wiem, co wogóle chciałem usłyszeć, ale po prostu wydało mi się to nieprawdziwe. Być może jest tak, jak wyżej Ewka napisała, że wcześniej "cfaniakowała" przed przyjaciółką, a jak się wydało, to i podejście jej się zmieniło.

caterpillar napisał(a):nie chce snuc tutaj teorii spiskowych ale rozumiem ,ze ta ppierwsza wersje masz od tej przyjaciolki tak?

Teoria jest niestety bardziej spiskowa i nie jestem specjalnie dumny ze sposobu w jaki uzyskałem te informacje (archiwum gg). Na swoją obronę mam jedynie to, iż w tym czasie (o czym pisałem kiedyś na forum) czułem się strasznie przez nią stłamszony i to był jakby akt rozpaczy.

caterpillar napisał(a):ja mysle ,ze najlepsza odpowiedzia bedzie czas i sam zobaczysz jak jest na prawde
powodzenia..moze i psycholog rodzinny to nie glupi pomysl ?:idea:

Tak sobie właśnie myślę, że dam nam trochę czasu (zwłaszcza sobie), nie wiem, pół roku. Być może dla mnie jest to zbyt świeże przeżycie i dlatego do tego wracam, nie powiem, czasem również złośliwie. Ale staram się ograniczać.
Do psychologa chyba zaczynam dojrzewać. Myślę jednak, że musielibyśmy pójść oboje, a z tym może być kłopot.
ewka napisał(a):A było coś nie tak? Co? Znaleźliście to? Rozbiliście na czynniki pierwsze? Pokazaliście palcem? Coś konkretnego ustaliliście? Bo wiesz... "coś nie tak" jest pojęciem baaardzo pojemnym. I można go używać do końca życia... ale nie o to przecież chodzi. Ja nie znam małżeństwa, w którym wszystko jest "tak". <ciach>

No właśnie. Ja mam potrzebę o tym rozmawiać. Wałkować temat (może nawet parę razy) aż uznam, że doszliśmy do wspólnych, konkretnych wniosków. Ale żona uważa, że już sobie powiedzieliśmy, co trzeba i nie ma sensu do tego wracać. Ja uważam, że to za mało; niewystarczająco. Przynajmniej dla mnie.
Choć może ona się z tym uporała, a ja nie. Potrzeba mi więcej czasu, przemyślenia.
pietrek
 
Posty: 26
Dołączył(a): 16 sty 2009, o 18:06
Lokalizacja: południe

Postprzez salome » 6 lip 2009, o 15:31

Skąd wiesz co mówiłado przyjaciółki,bo chyba nie doczytałam?
salome
 

Postprzez szyszka » 6 lip 2009, o 15:36

pietrek napisał(a):Teoria jest niestety bardziej spiskowa i nie jestem specjalnie dumny ze sposobu w jaki uzyskałem te informacje (archiwum gg). Na swoją obronę mam jedynie to, iż w tym czasie (o czym pisałem kiedyś na forum) czułem się strasznie przez nią stłamszony i to był jakby akt rozpaczy.


archiwum gg
Avatar użytkownika
szyszka
 
Posty: 131
Dołączył(a): 28 lut 2009, o 21:49
Lokalizacja: Jaworzno

Postprzez lili » 6 lip 2009, o 15:41

to z jednej strony bardzo niefajnie że grzebiesz w jej prywatnych korespondencjach
a z drugiej strony masz dostęp do jej wypowiedzi pewnie szczerych i niczym nieskrępowanych, ludzie na gg często się otwierają i piszą...szczerze co im leży na wątrobie.
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Postprzez ewka » 6 lip 2009, o 15:49

pietrek napisał(a):Ponoć przestała mnie wtedy kochać i wręcz niemal chciała się rozwieść.

Teraz się dowiedziałeś... i może właściwie to Twoja wina, że zostałeś zdradzony? No taki wydźwięk w Twojej wypowiedzi ja widzę - ale może nie dajmy się zwariować, co Pietrek? Genialne pociągnięcie... prawie rozwód (przemilczany) z powodu (właściwie jakiego? nieprzykładania się do obowiązków domowych???) - i jest winien.

Pietrek, nie napadam na Twoją żonę, ale widzę w tym tak cienkie tłumaczenie się, że aż. Dziewczyna zaszalała, zdradziła, był alkohol... no tak po prostu. Dorabianie do tego całej ideologii wydaje mi się bez sensu, a obarczanie Ciebie winą nawet wydaje mi się bezczelne... dlatego (wydaje mi się) ona ucieka od tego tematu, bo właściwie tam nie ma nic. Za tą zdradą nic się nie kryje... może niełatwo przyznać się do tego, że to kompletna pustka, jednorazowy głupi wyskok. Jeśli niełatwo... trzeba podkoloryzować, żeby całkiem głupio nie wypaść.

Inna rzecz jakieś ogólne znudzenie... to dotyka każdego (tak sądzę) - kwestia, jak kto sobie z tym radzi. Poczytałam Twoje wcześniejsze posty z lutego choćby. Tamte sprawy się jakoś ułożyły pomyślnie? Uspokoiły?

Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Filemon » 6 lip 2009, o 16:07

no niestety, ale jeśli o mnie chodzi, to nie miałbym do tej kobiety zaufania... - stawiam raczej na to, że z przyjaciółką była względnie szczera - chciała się wygadać i czuła się bezkarna, nie bała się żadnych konsekwencji... Tobie natomiast powiedziała między innymi, że nie da sobie bez Ciebie rady... :? (względy praktyczne - wygoda, lęk, itp.)

miałbym ją na oku... (bez paranoi!) a przede wszystkim życzyłbym sobie poważnych wyjaśnień tego co było a następnie dążyłbym do wspólnego przerobienia tego, co jest do naprawienia w obszarze gdzie coś między Wami się zepsuło (o ile w ogóle zdecydowałbym się z tą kobietą zostać i o ile naprawa jest możliwa...)

jeśli dobrze zrozumiałem, to Twoja żona odmówiła poinformowania Cię uczciwie, gdyby zdarzyła Jej się kolejna zdrada, czy tak? - ja osobiście na taką umowę bym się absolutnie nie zgodził - mam spore wątpliwości co do Jej prawdziwego stosunku do Ciebie... i uważam, że prawdopodobnie nie bezpodstawnie odczuwasz jakiś niejasny niepokój i niedosyt na gruncie wyjaśnienia Waszej prawdziwej relacji, że tak powiem... :? sorry, bo to pewnie mało krzepiące co piszę, ale takie są akurat moje odczucia po przeczytaniu Twojej historii... :(

p.s. na dodatek, jak piszesz, sam czujesz "pewien rozdźwięk" między tym co Ona mówi a jak się zachowuje :? - zły znak, moim zdaniem, jednak absolutnie bym go nie lekceważył, tylko przyglądałbym się wnikliwie tym swoim odczuciom i konfrontowałbym je z zewnętrzną rzeczywistością...

Twój żart może być w kontekście sytuacji trochę drażliwy... ale tekst jest w moim odbiorze dowcipny! :) Może jednak warto w Waszej sytuacji zamiast żartu wyrazić pewne sprawy wprost...? - delikatnie, ale konkretnie.

nie mam odczucia, byś oczekiwał od żony zbyt wiele...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez pietrek » 6 lip 2009, o 18:42

Zanim odpowiem, to może napiszę, że ta rozmowa z przyjaciółką również była pod wpływem, choć nie wiem, na ile ma to jakieś znaczenie.

lili napisał(a):to z jednej strony bardzo niefajnie że grzebiesz w jej prywatnych korespondencjach
a z drugiej strony masz dostęp do jej wypowiedzi pewnie szczerych i niczym nieskrępowanych, ludzie na gg często się otwierają i piszą...szczerze co im leży na wątrobie.

Niefajnie. Mam tego świadomość. Zrobiłem to raz - ściągnąłem całe archiwum, które wydawało jej się, że skasowała. Chciała przede mną ukryć rozmowy z kolegą (pisałem o tym kiedyś).
Ale dzięki temu dowiedziałem się o zdradzie. Inaczej pewnie nigdy bym się nie dowiedział, a zdecydowanie chcę wiedzieć o takich rzeczach. O ile byłaby to zdrada nieistotna, jakiś głupi incydent, to może zrozumiałbym chęć zatajenia (choć wydaje mi się, że nie ma czegoś takiego, zawsze pozostaje jakiś ślad na uczuciach). Ale z tego co się przez to dowiedziałem, a potem ona potwierdziła, że był to "gwóźdź do trumny" jej uczuć do mnie, to zdecydowanie powinienem się był wtedy dowiedzieć.

ewka napisał(a):Pietrek, nie napadam na Twoją żonę, ale widzę w tym tak cienkie tłumaczenie się, że aż. Dziewczyna zaszalała, zdradziła, był alkohol... no tak po prostu. Dorabianie do tego całej ideologii wydaje mi się bez sensu, a obarczanie Ciebie winą nawet wydaje mi się bezczelne... dlatego (wydaje mi się) ona ucieka od tego tematu, bo właściwie tam nie ma nic. Za tą zdradą nic się nie kryje... może niełatwo przyznać się do tego, że to kompletna pustka, jednorazowy głupi wyskok. Jeśli niełatwo... trzeba podkoloryzować, żeby całkiem głupio nie wypaść.

No i w tym kontekście tym bardziej niepokoi mnie to, co pisała do przyjaciółki: o potrzebie korzystania z życie, a ewentualnych zdradach. Choć wydaje mi się, że jednak bardzo źle się czuje z tym co zrobiła. Z drugiej strony, ponoć największe wyrzuty sumienia są po pierwszym razie.

ewka napisał(a):Inna rzecz jakieś ogólne znudzenie... to dotyka każdego (tak sądzę) - kwestia, jak kto sobie z tym radzi. Poczytałam Twoje wcześniejsze posty z lutego choćby. Tamte sprawy się jakoś ułożyły pomyślnie? Uspokoiły?

Rozmowy z kolegą skończyły się. "Poprosiłem" ją o zerwanie kontaktów. No chyba, że kontaktuje się z kolegą tylko będąc w pracy. Ale powiedzmy, że w tym jej ufam.
Ponadto ja się w tym wszystkim znacznie lepiej czuję. Nie mam poczucia, że mnie tłamsi.

Filemon napisał(a):no niestety, ale jeśli o mnie chodzi, to nie miałbym do tej kobiety zaufania... - stawiam raczej na to, że z przyjaciółką była względnie szczera - chciała się wygadać i czuła się bezkarna, nie bała się żadnych konsekwencji... Tobie natomiast powiedziała między innymi, że nie da sobie bez Ciebie rady... :? (względy praktyczne - wygoda, lęk, itp.)

miałbym ją na oku... (bez paranoi!) a przede wszystkim życzyłbym sobie poważnych wyjaśnień tego co było a następnie dążyłbym do wspólnego przerobienia tego, co jest do naprawienia w obszarze gdzie coś między Wami się zepsuło (o ile w ogóle zdecydowałbym się z tą kobietą zostać i o ile naprawa jest możliwa...)

Dlatego cały czas próbuję drążyć z nią ten temat. Ona z kolei uważa, że nie ma już o czym gadać.
Być może gdyby nie dzieci, to powiedziałbym jej zdecydowanie o rozstaniu. Może ona zrobiłaby to wcześniej. W takiej jednak sytuacji chcę to ratować. Może to być obawa przed drastyczną zmianą w życiu, ale akurat dzieci są dla nas obojga priorytetem.
Sam jestem z rozbitej rodziny, rodzice się rozwiedli jak miałem 6-7 lat (od tego czasu praktycznie nie miałem z ojcem kontaktu) i widzę jakie to ma znaczenie dla człowieka. Choć, tak czy inaczej, wydaje mi się, że będę znacznie lepszym ojcem, niż mój był dla mnie.

Filemon napisał(a):jeśli dobrze zrozumiałem, to Twoja żona odmówiła poinformowania Cię uczciwie, gdyby zdarzyła Jej się kolejna zdrada, czy tak?

Tak. Odmówiła.

To jeszcze napiszę, żeby nie było, że ona taka zła (wiadomo, ja przedstawiam sytuację z mojego punktu widzenia) - żonka ogólnie jest naprawdę bardzo dobrym człowiekiem. Wrażliwym na nieszczęścia innych; choćby czasem informacje podawane przez media, dotyczące np. krzywdzenia dzieci, powoduję u niej smutek, a nawet łzy. Ale z drugiej strony, czasem mam wrażenie (co jej ostatnio powiedziałem), że najważniejsze w jej życiu są: najpierw nasze dzieci (co akurat nie dziwi), potem dzieci jej rodzeństwa, problemy emocjonalno-finansowe jej siostry, a dopiero potem ja.
Ponadto uważam, że jest bardzo inteligentna. Podczas rozmowy potrafi mnie zagiąć jakimś argumentem, na który nie potrafię od razu odpowiedzieć. Potrzebuję czasu na przemyślenie i "ripostę".

Dziękuję Wam za odpowiedzi. Wiem przez to, w którą stronę pójść w rozmowie.
pietrek
 
Posty: 26
Dołączył(a): 16 sty 2009, o 18:06
Lokalizacja: południe

Postprzez biscuit » 6 lip 2009, o 23:08

pietrek, a ja bym z nią rozmawiała, tak na codzień, o tym i owym... nie tylko o tej zdradzie i obserwowała... obserwowała... obserwowała... jak kot

wiesz, proste pytania, nie daj się zwieść kobiecym sztuczkom, zamotaniu słownemu

ja myślę, że wiele odpowiedzi ukrytych jest w twarzy, oczach, zachowaniu, mimice, uczucia nie da się długotrwale udawać, prawda się wyślizguje tak czy owak

pytanie, czy każdy jest otwarty na prawdę

przyjaciółka przyjaciółką, dochodzenie co komu kiedy i czy naprawdę jest bez sensu...

odkryj własna prawdę o Waszym uczuciu

nie daj się :D i nie bój się...
Avatar użytkownika
biscuit
 
Posty: 4156
Dołączył(a): 10 cze 2009, o 00:51

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: erioduquijm i 142 gości

cron