Nie wiem kim jestem. Brak tożsamości.

Problemy związane z depresją.

Nie wiem kim jestem. Brak tożsamości.

Postprzez Camomille » 25 paź 2014, o 13:54

Nie wiedziałam gdzie umieścić swój temat, bo jest dość dziwny...

Nie wiem kim jestem, ani jaka jestem. Nie umiem sprecyzować swoich życiowych celów, ani zdecydować o hierarchii wartości. Podejrzewam, że ma to związek z dzieciństwem i bardzo apodyktyczną matką, która mną sterowała tak mocno i długo, że czułam się jak kukiełka. A teraz jestem niby dorosła, a nie umiem się określić. Nigdy nie czułam ani akceptacji, ani prawa do bycia sobą. Nigdy nie byłam sobą. Robiłam to czego się ode mnie oczekiwało.

Teraz wiem, że życie wymaga ode mnie odpowiedzialności, podejmowania samodzielnych decyzji. A ja nie potrafię...
Mam ponad 30 lat, męża, dzieci. Zdawałoby się, że to już dorosłe życie i jak mi się udało dotąd funkcjonować z tym brakiem samej siebie. Odpowiedź jest prosta - inni za mnie decydowali. Mówili mi co ich zdaniem należy zrobić i kto najgłośniej krzyczał, temu ulegałam.

Konsekwencje są takie, że moje życie nie jest dla mnie satysfakcjonujące. Żyję w poczuciu, że nie jestem tam gdzie chcę. Nie w takiej roli, jakiej bym chciała. Nie z tą osobą, z którą bym chciała. Nic nie pasuje do mnie. Wszystko jest efektem tego, że nie potrafię walczyć o swoje. Może bym i potrafiła, gdybym umiała określić czym to swoje jest. Czego ja chcę? Kim ja jestem? Dlaczego mi jest tak źle? Czemu moje życie przepełnia frustracja, poczucie bycia w niewoli, bezsilności...
Czuję się ofiarą, chociaż sama zrobiłam z siebie ofiarę.

Chciałabym zawalczyć o swoje życie i o siebie, ale od czego zacząć?
Jak poznać siebie, polubić się, poukładać sobie w głowie własny świat?
Mam chorobliwy brak poczucia własnej wartości i zero pewności siebie. Jestem podatna na manipulacje, łatwo mnie przekonać do cudzego zdania, bo nie mam własnego. A gdy już mi się wydaje, że mam, to ono się szybko zmienia. Potrafię wierzyć w coś, a potem wierzyć w coś zupełnie przeciwnego i bronić zupełnie innych tez.
Gdzie jest ta prawdziwa ja?
Avatar użytkownika
Camomille
 
Posty: 93
Dołączył(a): 25 paź 2014, o 12:53

Re: Nie wiem kim jestem. Brak tożsamości.

Postprzez Sansevieria » 25 paź 2014, o 15:23

Nie masz własnego zdania? A co przepraszam wyraziłaś opiniując klimat wypowiedzi w sąsiednim wątku? Toż to było nic innego jak Twoje zdanie :) Chyba nikt Ci nie nakazał napisać tego, co napisalaś ? Oraz - post był ewidentnie krytyczny czyli liczyłaś sie z tym, że komus sie on nie spodoba. Ale - napisałaś.
Jedną jest rzeczą nie mieć własnego zdania, a nieco inną uginać sie pod presją kogoś, kto będąc obok ma zdanie inne. Umieć to swoje zdanie zachować , dać sobie prawo do nie zgadzania się z kimś itpd. Człowiek, który ma własne zdanie na absolutnie każdy temat jest okropnie męczący. To tak na marginesie :wink:

Prawo do bycia sobą to jest cos, co sobie sama musisz dać.
I nie zgodzę sie z tym, ze sama z siebie zrobiłaś ofiare - nic z tych rzeczy - ofiarę jeśli juz to z Ciebie zrobiono zanim miałaś jakiekolwiek szanse na sensowny i skuteczny protest. Małe i większe dziecko z zderzeniu z apodyktycznym rodzicem ma niewielkie, a zwykle zerowe szanse na wywalczenie czegoklowiek "swojego". "Od zawsze" miało byc "ciche oraz posłuszne" i niby jakim cudem po upływie iluś lat tresury ma umieć funkcjonować inaczej?
Tego sie da nauczyć, takiego innego funkcjonowania. Ale nie na pstrykniecie palcem, pomalutku.
Na ogół w takim wieczym czekaniu aż ktos zdecyduje w tle jest strach. On potrafi skutecznie zablokować. Zatem - czego sie obawiasz? Oraz drugie - jak sie sprzeciwię / będę miała inne zdanie, nie zostanę zaakceptowana - brzmi znajomo?
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Re: Nie wiem kim jestem. Brak tożsamości.

Postprzez Camomille » 25 paź 2014, o 15:41

Bardzo.
Lęk przenika moją egzystencję. Głównie lęk przed odpowiedzialnością. Lęk, że moje decyzje kogoś skrzywdzą i ten ktoś wyrazi wobec mnie swój żal.
(Wyobraziła mi się od razu moja ciągle płacząca i "umierająca" przeze mnie matka.)

To chyba jest jakoś klasyfikowane jako przemoc psychiczna, chociaż czasem mi się wydaje że ja po prostu przesadzam. Może to normalne, że rodzic płacze i okazuje dziecku jak przez nie cierpi, gdy ono jest nieposłuszne?
Nie wiem... ale wiem, że to jej cierpienie przeze mnie było gorsze niż lanie paskiem, gdyby mnie prała.
Żyję cały czas w poczuciu, że swoją osobą innym sprawiam ból, więc o jakiej tu może być mowa akceptacji?
Akceptacja jest czymś czego pragnę jak sucha ziemia wody, a na każdym kroku słyszę tylko, że jestem złą żoną, złą matką, a rodzice się za mnie wstydzą. Mąż cierpi, dzieci cierpią, wszyscy cierpią przeze mnie. Można się załamać. Poczucie winy mnie paraliżuje. A to są czasem naprawdę pierdoły, jak brak szalika czy spór o to czy mąż ma po sobie wylać fusy po kawie. Doszłam do takiej paranoi, że chodzę jak wytresowana na każde skinienie, bo się boję że ktoś powie, że niedostatecznie o niego dbam i niedostatecznie go kocham. Nawet trzyletnie dziecko potrafi na mnie krzyknąć "Pospiesz się!" jak chce bym mu przyniosła picie. A ja idę... i przynoszę...

Nie umiem dobrze myśleć o sobie, bo nie mam takich informacji z otoczenia. Nie wiem na czym oprzeć to pozytywne przekonanie o sobie.

A co do komentarzy na forum, to owszem umiem się wypowiedzieć i mieć własne zdanie, ale czasem wystarczy jedna agresywna odpowiedź na mój post i lecą mi łzy z oczu. Chociaż napisała to jakaś obca osoba i niekoniecznie ktoś kogo zdanie w ogóle powinno mnie obchodzić.

Od razu też pojawia się chęć ucieczki. Poczucie, że się skompromitowałam, spaliłam, ośmieszyłam. Zaraz myślę, że to już koniec i wszyscy mają teraz o mnie złe zdanie. Chce się wtedy schować, a jeszcze czasem nachodzą myśli by się zarejestrować pod innym nickiem.
To już jest naprawdę silny lęk. Kojarzy mi się z jakimś takim syndromem bitego psa. Wystarczy, że ktoś podniesie rękę, a ja już czuję się uderzona.
Utrudnia to relację z innymi, bo bywa, że przypisuję pochopnie złe intencje ludziom, spodziewając się od nich zawczasu czegoś przykrego.

Dziękuję za odpowiedź. :cmok:
Avatar użytkownika
Camomille
 
Posty: 93
Dołączył(a): 25 paź 2014, o 12:53

Re: Nie wiem kim jestem. Brak tożsamości.

Postprzez Camomille » 25 paź 2014, o 15:57

Właśnie dopiero co mój mąż postąpił ze mną tak jak ma w zwyczaju, więc postanowiłam się tym podzielić i zapytać o opinię, czy to jest normalne czy jest to szantaż w związku.

Obiecał córce, że weźmie ją na spacer. Ona się bardzo ucieszyła. Poprosił mnie, żebym ją ubrała, a wiele razy już z nim rozmawiałam na ten temat, że ubieranie dziecka nie jest czynnością, której nie mógłby się nauczyć jako ojciec czwórki dzieci. Ubrania są poskładane, posegregowane, leżą na odpowiednich miejscach. Wystarczy wziąć i założyć na dziecko. Wydaje mi się, że on tego nie robi z lenistwa, bo łatwiej powiedzieć mi, żebym mu dziecko ubrała niż zrobić to samemu. Odmówiłam więc. Na co on zostawił córkę i poszedł na dwór sam, rzucając mi słowa, że jak ona będzie chciała przyjść, to ją ubiorę.

Ja się w takich chwilach czuję zmuszona i pokonana, bo co mam zrobić? Płaczącemu dziecku, które chce iść z tatą powiedzieć, że tata jest leń i nie mogę robić znów wszystkiego za niego i dlatego nie wyjdzie na spacerek? Ubieram ją. I żyję dalej w poczuciu, że zawsze zrobią ze mną co chcą i ostatecznie ja zawsze muszę ulec.
To są takie zagrania na poczuciu winy, bo to ja się przejmuję, że dziecko nie pójdzie na spacer. On wychodząc bez niej nie przejmował się tym. No bo po prostu z doświadczenia wie, że ja ją ubiorę. Bo już mnie wytresował.
Avatar użytkownika
Camomille
 
Posty: 93
Dołączył(a): 25 paź 2014, o 12:53

Re: Nie wiem kim jestem. Brak tożsamości.

Postprzez Sansevieria » 25 paź 2014, o 16:14

Nie wiem czy Ci to pomoże, ale opisujesz nic innego jak "skutki wieloletniej przemocy psychicznej u dorosłej ofiary". Czyli - nie Ciebie jedną tak wytresowano. Klasyka gatunku czyli "witaj w klubie". Trochę to pachnie czarnym i wisielczym humorem, ale cóż - pozwalam sobie nań jako że jestm dorosłą ofiarą przemocy psychicznej między innymi. Czyli - pamiętam jak to jest, acz oczywiscie nie byłam identycznie poraniona jak Ty. Miejscami podobnie, z tego co piszesz. Mamusia płacze bo coreczka nieposłuszna jako "metoda wychowawcza" - brrrr, ohyda.

Masz na wstępie duży atut w postaci całkiem jasnego obrazu samej siebie, umiesz opisać jak funkcjonujesz i dlaczego. To jest naprawdę dużo na początek, bo przynajmniej nie tkwisz w zaprzeczeniach. Oraz jesteś w stanie nazwać rzecz po imieniu - to jest " paranoja". Tyle że nie jesteś za to odpowiedzialna w tym sensie, że taka sie nie urodziłaś - tak Cie okaleczono. Niestety za ciag dalszy juz odpowiedzialna jesteś, bo jesteś jedyna osobą, ktoa moze "coś z tym zrobić". Ktos Cię skrzywdził i - co jest jawna niesprawiedliwoscia - jak tego nie naprawisz to nikt tego za Ciebie nie zrobi. Jedno co ewentualnie mozesz to zafundować sobie pomoc fachową w postaci psychoterapii, ale i tak gros roboty spada na Ciebie. Straszne świństwo ale tak jest. Tego akurat nie zmienisz. Tym niemniej - to się daje zrobić. Słowo honoru. Ja nie jestem jakmiś dziwotworem, dałam radę - czemu Ty bys miała nie dać?

Nie wiem, czy wiesz, ze pod tym Twoim lękiem jest niesamowicie silna złość. Ona bywa dobrym motorem napędowym do zmiany, oczywiscie jak juz jest dostępna i wzięta we władanie.

To co opisałaś jest obrazem ewidentnie niezdrowej relacji, ale zanim się zaczniesz zmieniać to musisz chyba troche sie przygotować na skutki tego "nie" co to będzie potrzebne tu i ówdzie. Opracować strategię kiedy nie i co zrobic z reakcja na Twój sprzeciw. Czyli bez paniki i "co nagle to po diable", warto zebys może popatrzyla na tą sytuacje jako na coś co Cię złości. Dasz radę?
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Re: Nie wiem kim jestem. Brak tożsamości.

Postprzez Camomille » 25 paź 2014, o 23:46

Sansevieria, mam ochotę rzucić Ci się na szyję... :oops:
Spadasz mi tu jak z anioł z Nieba.
Najbardziej było mi potrzebne to, żeby ktoś rozumiał co się ze mną dzieje i umiał mi pomóc jakoś się ukierunkować. Od czego zacząć?

Jestem gotowa nawet na tytaniczną pracę nad sobą i nad swoim życiem. Problem w tym, że zatraciłam w tym samodzielność i pewność siebie. Bez kogoś, kto mi powie "robisz właściwie" nie mam siły utrzymać się przy żadnym postanowieniu, a wiadomo, że moi krzywdziciele zgodnie zakrzykną, że robię źle.

Dlaczego mi jest tak trudno wierzyć w swoją rację? Chociaż na rozum wiem, że mam rację, to jak włączają się lęki, poczucie winy i oskarżenia, to zaraz wątpię. Zaczynam szukać winy u siebie. Zaczynam szukać usprawiedliwień dla tych, którzy mnie kontrolują. Że to z miłości, że to pewnie normalne, że może ja za dużo oczekuję... i tak dalej.
Po kilku chwilach takich myśli poddaję się. Przekonuję sama siebie, że nie jest wcale tak źle i jakoś brnę dalej, aż do następnego kryzysu.

Właśnie jest tak jak mówisz, że mam w sobie złość. Czasem wybucham histerią, choć zdarza się to bardzo rzadko. Kiedy sytuacja przekroczy granice mojej wytrzymałości, to zaczynam tracić zmysły. Najpierw zaczynam krzyczeć i czymś rzucę, a potem kulę się pod ścianą i szlocham, chcąc zniknąć z tego świata. Nienawidząc siebie. Nie rozumiejąc co się dzieje i dlaczego sobie nie radzę.

Najgorsze jest to ciągłe uczucie niewoli. To mnie właśnie skłania do szukania pomocy psychologicznej, bo wątpię czy to jest normalne. Czemu czuję się we własnym domu jak więzień, a wszystko co robię czuję, że robię bo muszę? Chyba nie każda żona i nie każda matka tak ma...

Chyba nauczyłam się robić tak, by unikać niezadowolenia matki i męża. Nie ma patologii, nikt mnie nie bije, nikt na mnie nie wrzeszczy, nikt mnie nie poniża. Ale... nie robią tego, bo ja robię co mi każą. Wbrew sobie. Panicznie się boję, że jakbym spróbowała żyć jak ja chcę, to zaczęłyby się znów oskarżenia, łzy, krzyki, obelgi.
Przez kilka lat uprawiałam z mężem seks tylko dlatego, żeby uniknąć jego napadów agresji. I czuję się... jak ofiara gwałtu, chociaż gdy mu o tym mówię, to on się oburza i unosi głos, że jestem nienormalna, wścieka się, wychodzi z pokoju. Bo przecież on mnie nie zmuszał. Bezpośrednio nie, ale wiem, że kiedy jest nierozładowany to robi się nerwowy. Czepia się wtedy o wszystko. Chodzi i gdera, "tu brudno, a tu coś leży, a okna to byś umyła, nie masz co robić, tylko w komputerze siedzieć" i inne w tym rodzaju odzywki tonem inspektora, tonem pogardy i irytacji. A we mnie się w środku zaczyna gotować, a jednocześnie boli mnie poczucie winy, bo faktycznie zawsze jakieś moje niedociągnięcie czy zaniedbanie się znajdzie. Więc zaczynam się czuć winna i nieszczęśliwa.

Poza tym, bywa że się upije, a po alkoholu ma straszną ochotę na seks i się zaczyna do mnie "dobierać". Czuję wtedy obrzydzenie, ale boję się go odepchnąć, bo potem przy innej okazji mi to wypomina. Że jak on chce "czułości" to go odpycham. Poza tym jak jest pijany i chce seksu, a ja mu się nie dam, to zaczyna być agresywny. Nie, że mnie bije, ale klnie, rusza się w taki sposób nerwowy, patrzy z jaką złością, trzaska drzwiami... albo pójdzie i się schleje tak, że rzyga na podwórku pół nocy. A córki to widzą.
Dlatego ja dla ich dobra czasem mu się dawałam i dla swojego spokoju.

Teraz już tego nie robię i chyba się pogodził z tym. Chociaż ja to tłumaczę tym, że boję się ponownej ciąży.
Boże, jak się rozgadałam...

Jak się przekonać, czy to jest przemoc psychiczna, czy nie? Pewnie muszę zacząć robić tak jak sama chcę i przeżyć znów te wszystkie awantury. Zaczynam się trząść jak o tym pomyślę. Czasem jeszcze wciąż miewam takie koszmary. Że rodzice wpadają do mojego domu i robią "nalot". Sprawdzają co robię, jak robię. Zaczynają się teksty w stylu "jak Ci nie wstyd" i "nie tak Cię wychowaliśmy" albo "jak możesz to robić własnym dzieciom". A chodzi na przykład o to, że chciałam wyjść raz na rok do kina i zostawić dzieci pod czyjąś opieką.
Ale głównie chodzi o rozwód, którego rodzice nigdy nie zaaprobują.
Zapowiadali mi nie raz, że jeśli złożę pozew, to wystąpią w sądzie przeciwko mnie i o odebranie mi praw rodzicielskich. Bo to ja "rozwalam rodzinę" i robię tym dzieciom krzywdę.
Budzę się we łzach po takich koszmarach.

Przyszłam tu z myślą, że nie wiem czy to ja jestem nienormalna, czy moja rodzina. Bo coś tu nie jest normalne na pewno....
Avatar użytkownika
Camomille
 
Posty: 93
Dołączył(a): 25 paź 2014, o 12:53

Re: Nie wiem kim jestem. Brak tożsamości.

Postprzez Sansevieria » 26 paź 2014, o 00:08

Nie mam nic przeciwko rzuceniu mi sie na szyję jeśli Ci to pomoże czy da radochę - byle bez duszenia :wink:
No zrozumiana to sie możesz czuć długofalowo i jak sądzę nie tylko przeze mnie.
Będzie lepiej, ino nie od razu. Dzis to już późno jest i padam nieco, ale jutro coś napiszę wiecej. Tak z wieczora.
Przypuszczam że jak zrozumiesz co sie dzieje i dlaczego to Ci odrobinkę ulży zatem ode mnie "lektura obowiązkowa"
Judith Lewis Herman "Przemoc. Uraz i powrót do równowagi". Nie wiem czy jest w wersji e-book, ale stosunkowo niedawno było wznowienie i kupić chyba sie da.
Jak zaczniesz robic to czy tamto tak jak chcesz to i owszem, zaczną sie różne różnosci. Dlatego zaczynać należy jak jest sie gotowym na przewidywalne konsekwencje. Nie o to chodzi zeby "przeżyc kolejne awantury" tylko o to, żeby nastąpiła zmiana.
Nie ma co pytać "czy to jest przemoc psychiczna" - oczywiscie ze jest. Najwerdniejsza, bo zostawia rany tylko w psychice, nie da sie tu zrobić obdukcji jak przy pobiciu.
Normalna, nienormalna...kochana, z takimi rodzicami jak opisujesz to zaiste masz niezłą siłę że jesteś w jednym kawalku ...
Ale uwierz, dasz radę, masz naprawdę niesamowitą umiejętnosć opisywania samej siebie, juz masz część terapii "za sobą" bo wcale taka samoświadomosc nie jest częsta.

Do jutra :buziaki:
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Re: Nie wiem kim jestem. Brak tożsamości.

Postprzez Camomille » 26 paź 2014, o 11:00

Dziękuję, że tu jesteś, zaglądasz i odpisujesz. :kwiatek:

Książki szukałam, ale niestety internet nie daje szans jej zdobycia, a dojazd do miasta to dla mnie nieco więcej zachodu niż codzienny wypad. Będę próbować w każdym razie. Fachowe spojrzenie bardzo by pomogło.

Nie bardzo umiem sobie wyobrazić co rozumiesz przez stopniowe zmiany. Jakiego rodzaju zmiany, w jakim kierunku? Znów wracam tutaj do uczucia zagubienia i braku jednoznacznego celu w moim życiu. Jak go sformułować? Jak go odnaleźć? Jak wiedzieć czego chcę? Na razie wiem tylko czego nie chcę, a nie umiem sprawić by to się zmieniło na lepsze bez użycia jakiejś perswazji, która jest dla mnie niedostępna.

Jesteś drugą osobą, która podejrzewa że jestem ofiarą przemocy psychicznej, chociaż we mnie wciąż są pewne wątpliwości. Nikt mnie przecież nie bił. Owszem używano bolesnych, raniących oskarżeń i ocen pod moim adresem, ale czy to nie jest normalna kłótnia? Te awantury nie były też tak nagminne...
Gdzie zaczyna się patologia?
Może to ja byłam jakaś chorobliwie niepewna siebie, że u mnie to spowodowało zahamowania, niepewność, kompleksy, niesamodzielność i brak poczucia własnej wartości?
Może to we mnie jest problem, że boję się ryzyka, boję się konsekwencji swoich wyborów. A w szczególności krytyki, która mogłaby potem nastąpić.
Nie umiem podejmować decyzji, bo za każdą decyzją idą jakieś koszty i obciążenia, nie tylko poniesione przeze mnie. Ludzie w moim otoczeniu też doświadczą konsekwencji moich wyborów i jest we mnie silny lęk, że mnie zaatakują, jeśli te wybory nie będą im na rękę.
Zwykle właśnie tak robią.

Czy to ja nie umiem się bronić i przesadnie przejmuję się cudzą opinią, czy ktoś mnie prześladuje i mną psychicznie manipuluje? Nie wiem. jak to sprawdzić i ocenić?

Mój związek jest od 10 lat martwy. W zasadzie zawsze był martwy, nie licząc kilku miesięcy moich złudzeń i życia wiarą, że mąż się w końcu "otworzy". A mąż jest najprawdopodobniej DDA, co zaczęłam podejrzewać nieco później. I w ogóle nie miał takiej potrzeby, żeby budować jakąś bliskość, bo nie umie, boi się... nie wiem. W każdym razie od własnego męża od początku doświadczałam odtrącenia. Zarówno w sferze psychicznej, emocjonalnej, jak i w seksie.
Na dzień dzisiejszy sytuacja jest już tak fatalna, że otwarcie mówię mu o dramatycznej uwolnienia się od niego, a on wprost mi mówi, że nie zwolni mnie z "przysięgi", która jest wieczna, i że nigdy niczego nie podpisze. Stąd też wynika ciągłe poczucie bycia w niewoli. Mąż i rodzice to skrajni katolicy. Mama uważa, że męczenie się z nim to moja misja życiowa i droga do zbawienia siebie i jego. A ja nie chcę nikogo zbawiać, ani być męczennicą. Ja chcę normalnie żyć.

Żeby zacząć zmiany, trzeba wiedzieć jak chcę, by wyglądało moje życie, a ja nie wiem.
To jest mój dramat. Wiem tylko, że żyję w koszmarze.
Wyobraź sobie osobę, która od małego dziecka byłą uczona jak ma postępować i co jest słuszna, a co złe. Nie wykształcano we mnie zdolności samodzielnego myślenia i oceniania. Zarówno rodzice, jak i katolicka szkoła, kładli mi jeden, niepodważalny obraz świata, w którym miałam być posłuszną dziewczyną.
To wszystko grało, póki byłam nastolatką i moim zadaniem było być dobrą uczennicą i posłuszną córką. Chociaż już wtedy czułam, że robią to co mi się każe, niezależnie od tego co sama bym chciała. Że moje zdanie się nie liczy, nikogo nie obchodzi, a nawet że każda odmienność od opinii matki to zło we mnie i grzech.

W końcu nastał we mnie czas buntu i sprzeciwu wobec rodziców. Chciałam miłości, a chociaż niby rodzice mi jej mnóstwo dawali (nadopiekuńczość) to czułam wręcz odwrotnie. Czułam, że w ogóle mnie nie znają, nie słuchają i nie rozumieją. Byłam robocikiem, który zaprogramowali strachem i poczuciem winy.
Chciałam prawdziwej akceptacji, wolności i miłości. Więc... uciekłam w małżeństwo z pierwszym lepszych chłopakiem, który był chętny. A był chętny akurat 8 lat starszy ode mnie facet, który szukał sobie żony jako gosposi domowej.

W ten sposób z zastraszonej, męczonej poczuciem winy i niesamodzielnej dziewczyny stałam się potulną, wykorzystywaną i usługującą żoną. I sytuacja się powtórzyła. Zero bliskości, zrozumienia, wysłuchania i akceptacji, za to znów spełnianie poleceń i oczekiwań. Od razu mieliśmy dzieci, więc dodatkowo "niewola" matki uwiązanej w domu.

Jak chcę żyć?
Nie wiem, bo nigdy nie próbowałam. No, może raz spróbowałam i było fantastycznie, tylko w tej chwili nie mam już takich możliwości materialnych ani rodzinnych. (Nie pójdę do pracy, bo za małe dzieci i nie wyprowadzę się, bo starsze dzieci muszą chodzić do szkoły i mieć warunki, a nie najęty jeden, wspólny pokój... już pomijając to kto by wynajął jeden pokój matce z czwórką dzieci, niewykonalne).

Za to wiem, jak nie chcę żyć. Po latach wkładania mi do głowy, że trzeba być posłuszną, poświęcać się i dzieci mają być dla mnie wszystkim zobaczyłam, że moi rówieśnicy żyją inaczej. Że udaje im się wyjść do kina albo na kurs tańca. Że ich partnerzy ich przytulają i uśmiechają się do nich. Że mężczyzna może dbać o przyjemność partnerki w seksie. Że wspólnie planują wydatki i inwestycje. Że inni mężowie biorą prysznic po pracy i nie kładą się do pościeli w ubraniu, w którym wrócili z pracy...
Zaczęłam widzieć, że sytuacja, w której jestem nie jest normalna. Że szantażuje się mnie, zostawiając wszystko na mojej głowie i zmuszając mnie bym wszystko dźwigała, bo inaczej nie będzie zrobione. Wtedy powstają długi, problemy z urzędami, dzieci chodzą głodne, w domu zaczyna się coś psuć. Metody "nie zrobię za ciebie" na mojego męża nie skutkują. Kiedyś w końcu ja zawsze ulegam i sprzątnę, obsłużę go, bo inaczej on obrośnie brudem, śpi w ubraniu, skarpety mu się walają pod łóżkiem, a nakrywa się samą kołdrą bez poszewki, bo poszewkę porwał i skopał i leży na ziemi, a na stole obok w trzech szklankach po kawie rośnie pleśń. I on tak może żyć...
Mam do wyboru, albo być służącą, albo żyć w chlewie, a co gorsza narażać na to dzieci. Więc jestem jak niewolnica. Robię, bo muszę. I nienawidzę swojego życia i siebie.

Przepraszam, ze się tak rozpisuję, ale muszę wywalić z siebie wszystkie wątpliwości. Szukam potwierdzeń lub zaprzeczeń. Staram się dojść do prawdy i do drogi, która powinnam iść żeby pomóc zobie (i jak sądzę swoim córkom też.)
Bo jaki ja im wzór daję w ten sposób? :cry:
Avatar użytkownika
Camomille
 
Posty: 93
Dołączył(a): 25 paź 2014, o 12:53

Re: Nie wiem kim jestem. Brak tożsamości.

Postprzez impresja77 » 26 paź 2014, o 14:05

Pierwszym ruchem ,jaki należałoby wykonać to trwale zabezpieczyć się przed piątą ciążą.

Zastanawia mnie fakt, skoro mąż i jego rodzina są, jak piszesz, skrajnymi katolikami i uważają,że Ty powinna być meczennicą to dlaczego nie chcą aby to ich syn został męczennikiem. Mieli by chwalebną postać w swojej rodzinie,która utwierdzalaby katolicyzm w ich pojęciu.
Jak to jedni łatwo wyznaczają zadania innym , a sami się nie kwapią do wysiłku i męczeństwa tyko szukają wygody w postaci serwisu calodobowego wykonywanego przez kobietę. Co dziwne, żona nie może liczyć w tym względzie na teściową , która jest również kobietą i prawdopodobnie była tak samo utyrana po pachy ,ale z jakiegoś powodu nie wspiera synowej tylko każe cierpieć na rzecz syna podpierając się fałszywie pojętym dobrem dzieci.
Ciekawe dlaczego tak robi? Czyżby się mscila za swoje życie i nie chciała aby synowej było lżej? Aby poprzez nabyte doświadczenie mogła wspierać synową w jej dążeniu do podziału rol w zwiazku. Ale nie..... teściową tyrala " niosła swój krzyż" to niech i synowa pocierpi i zobaczy jak to jest. !
Zawsze mnie zastanawia taka postawa niektórych tesciowych. I jeszcze to fałszywe podpiera nie religią.
A coz to za przykład dla dzieci ,gdzie nie szanuje się kobiety ,matki swoich dzieci i ma się ja za przyglupiego robota nie mającego w domu żadnych praw. Ale ogarnąć taka rodzinke to trzeba być niezwykle inteligentynym ,dobrze logistycznie zorganizowanym i świetnym dyplomatą,żeby lawirowac cmiedzy chamstwem męża ,teściów a dobrym wizerunkiem tatusia i rodzinki w oczach dzieci ,którym ten dobry wizerunek należy pokazać bo by się juz całkiem potworów wychowało przy takim traktowaniu przez męża.
impresja77
 
Posty: 1997
Dołączył(a): 29 sie 2013, o 16:36

Re: Nie wiem kim jestem. Brak tożsamości.

Postprzez Camomille » 26 paź 2014, o 14:17

Źle przeczytałaś Impresjo. Nie mam teściów. Nie żyją. Pisałam o własnej matce.
Avatar użytkownika
Camomille
 
Posty: 93
Dołączył(a): 25 paź 2014, o 12:53

Re: Nie wiem kim jestem. Brak tożsamości.

Postprzez Camomille » 26 paź 2014, o 14:37

Mam książkę i czytam. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to powrzucam tutaj refleksje, które mnie nachodzą podczas lektury.
"Chcąc uniknąć odpowiedzialności za swoje zbrodnie, sprawca robi
wszystko, co w jego mocy, by doszło do zapomnienia. Głównymi jego sprzymierzeńcami
są tajemnica i milczenie. Jeśli tajemnica zostaje odkryta,
sprawca próbuje podważyć wiarygodność swojej ofiary. Jeśli nie może całkowicie
jej uciszyć, usiłuje upewnić się, że nikt nie będzie jej słuchał.
W tym celu przytacza argumenty o imponującej różnorodności: od bezczelnego
zaprzeczenia po najbardziej wyrafinowane i eleganckie
racjonalizacje.
Po każdym akcie przemocy można spodziewać się tych samych tłumaczeń:
wcale do tego nie doszło; ofiara kłamie; ofiara przesadza; ofiara sama
jest sobie winna; a w każdym razie czas zapomnieć o przeszłości i zacząć żyć
normalnie. Im potężniejszy prześladowca, tym większy ma wpływ na kreowanie
oraz interpretację rzeczywistości i tym bardziej prawdopodobne, że
jego punkt widzenia zwycięży."

Mąż bardzo często używa argumentu, że ja żyję przeszłością. Że to co mu zarzucam było dawno, że żyje się dziś, że on już dawno o tym zapomniał. W dodatku, że to moja wina, że nie chcę mu wybaczyć.
Uraz psychiczny jest przypadłością bezsilnych. W dramatycznym
momencie ofiara staje bezradna przed przeważającą siłą. (...)
Traumatyczne wydarzenia wykraczają poza zwykły
porządek społeczny, który daje ludziom poczucie sensu, kontroli oraz
związku z innymi. (...)
Zdarzenia wywołujące uraz są niezwykłe nie z powodu swej rzadkości,
lecz dlatego, że przekraczają zwykłe ludzkie zdolności przystosowawcze.
W przeciwieństwie do nieszczęść powszednich, zdarzenia traumatyczne
wiążą się z zagrożeniem zdrowia lub życia, bądź też polegają na
bliskim osobistym zetknięciu się z przemocą i śmiercią. Zmuszają człowieka do
konfrontacji z poczuciem skrajnej bezradności i przerażenia, wywołując
dramatyczne reakcje.

Dokładnie. Bezsilność i panika spowodowana lękiem i poczuciem zagrożenia. Zniewolenie, niemożliwość sprzeciwu. Poczucie słabości, bezbronności i zależności od kogoś, komu nie chce się oddawać kontroli nad swoim życiem. To są moje podstawowe cierpienia. Tylko nadal nie wiem co je spowodowało...
Skutków traumatycznego wydarzenia nie da się ocenić według jakiegoś
pojedynczego kryterium; wysiłki zmierzające do oszacowania intensywności
urazu siłą rzeczy stanowią uproszczenie i prowadzą ostatecznie do
bezsensownego licytowania się okropnościami. Niemniej jednak można
wskazać pewne okoliczności podwyższające prawdopodobieństwo wystąpienia
urazu, takie jak zaskoczenie, brak możliwości ucieczki oraz
wyczerpanie ofiary.

Zaskoczenie - Okazało się, że człowiek za którego wyszłam nigdy mnie nie kochał
Brak możliwości ucieczki - Dziecko w drodze, rodzice nie uznają rozwodów...
Wyczerpanie - Kolejne lata prób dotarcia do męża, trwanie w obowiązkach mimo poczucia krzywdy i niesprawiedliwości, niepowodzenia w próbach terapii związku...

Kolejne podobieństwo to wyrywkowa pamięć. Dotąd myślałam, że to nie ma związku i że każdy tak ma. Nie umiem określać co było po czym. Nie umiem stworzyć ciągłej historii mojego życia. Poza oczywiście ogólnikami takimi, że poszłam do szkoły, poszłam do liceum, poszłam na studia, wyszłam za mąż i urodziłam dzieci, czy zmiany miejsca zamieszkania. Poza tym, całe może życie w mojej pamięci to strzępki obrazów. Zwłaszcza tych przykrych obrazów.
Mówiono mi, że to normalne, że pamięta się same złe rzeczy. A może jednak nie?
W każdym razie ja pamiętam głównie złe i głównie takie, gdy zostałam upokorzona, zraniona, zignorowana albo wyśmiana. Pamiętam je bardzo szczegółowo, zmysłowo. Jako klatki z filmu. Nie pamiętam co było bezpośrednio przed nimi, ani po nich. Nie pamiętam w jakim wieku były wtedy dzieci, ani czy pracowałam czy studiowałam. Widzę tylko zdarzenia, które spowodowały silne emocje i pamiętam te emocje. Przeżywam je z taką siłą, jakby to znów się działo.
Ale myślałam, że to jest normalne, że nie pamięta się wszystkiego z przeszłości.
Unikając sytuacji przypominających o doznanym urazie i powstrzymując
się od jakiejkolwiek inicjatywy związanej z planowaniem przyszłości
i z ryzykiem, ofiary urazu same pozbawiają się szansy na sukces,
który mógłby złagodzić skutki traumatycznego przeżycia. Chociaż więc
objawy zawężenia można traktować jako próbę obrony przed przytłaczającymi
stanami emocjonalnymi, ofiara płaci wysoką cenę za tak pozyskaną
ochronę. Objawy te ograniczają bowiem pole działania i upośledzają
jakość życia, przyczyniając się w ostatecznym rozrachunku do utrwalenia
skutków urazu.

Jakbym czytała odpowiedź na pytanie czemu nic nie robię ze swoim życiem, skoro mi się ono nie podoba.
(...) osoba z urazem
ma największe problemy właśnie z uzyskaniem równowagi. Czuje
się uwięziona pomiędzy dwiema skrajnościami: niepamięcią (amnezją)
a ponownym przeżywaniem urazu; między falą intensywnych, przytłaczających
uczuć a pustynią obojętności; między nerwowym, impulsywnym
działaniem a całkowitym brakiem inicjatywy. Niestabilność powodowana
tymi cyklicznymi zmianami pogłębia jeszcze poczucie nieprzewidywalności
i bezradności.

Tak mnie opisuje rodzina. Jako kogoś kto raz wpada w histerię i płacze, a raz się na wszystko zgadza i całkowicie oddaje inicjatywę i decydowanie innym. Dokładnie tak jest. Raz wpadam w rozpacz i mówię, że nie chcę tak żyć, że chcę się uwolnić, błagam o to by mnie puścił i pozwolił odejść. A innym razem wzruszam ramionami na wszystko co mówi mąż i matka i robię tak jak zaproponują, bo nie widzę sensu w sprzeciwianiu się im. I czuję obojętność na to co się stanie. Oddaję wtedy im odpowiedzialność za swoje życie (które i tak w moim odczuciu jest do niczego).
Traumatyczne wydarzenia oddziałują w zasadniczy
sposób nie tylko na psychologiczne struktury „ja", lecz także na
poczucie przywiązania i sensu, które tworzą pomost pomiędzy jednostką
a społeczeństwem. Jak to definiuje Mardi Horowitz, traumatyczne wydarzenie
to takie, które nie może być włączone przez ofiarę do
„wewnętrznego schematu" siebie w relacji ze światem.Traumatyczne wydarzenia burzą
podstawowe założenia jednostki co do bezpieczeństwa w świecie, pozytywnej
wartości „ja" oraz naturalnego porządku rzeczy.

To by chyba wyjaśniało czemu przestałam wiedzieć kim jestem i kim chce być. Dlaczego przestałam widzieć swoje miejsce w świecie, dlaczego boję się śmierci i tego, że moje życie jest bezcelowe.
Poczucie bezpieczeństwa, określane też jako podstawowe zaufanie,
nabywane jest w najwcześniejszym dzieciństwie, w relacji z pierwszym
opiekunem. Zaufanie do innych, wykształcone w ciągu pierwszych dni po
narodzinach, pomaga później człowiekowi na każdym etapie życia. Stanowi
podstawę wszystkich systemów więzi międzyludzkich oraz wiary. Pierwotne
doświadczenie opieki daje nam siłę, abyśmy mogli stawić czoło światu,
który tym samym staje się dla nas przyjaznym miejscem. Podstawowe
zaufanie jest fundamentem wiary w ciągłość życia, w porządek naturalny,
a także transcendentny, boski.
W sytuacji zagrożenia ludzie instynktownie szukają kontaktu z pierwszymi
źródłami pociechy i ochrony. Ranni żołnierze i zgwałcone kobiety
wołają o pomoc do matki lub Boga. Gdy wołanie to pozostaje bez odpowiedzi,
poczucie podstawowego zaufania zostaje zniszczone. Osoba doświadczająca
urazu czuje się całkowicie porzucona, zupełnie sama; ma wrażenie,
że jest wyrzutkiem ludzkiego i boskiego systemu opieki i ochrony, które
są niezbędne do życia.

Czy dlatego, że nie czułam się akceptowana przez rodziców, boję się ludzi i świata, postrzegam go jako wrogie miejsce i czuję się w nim słaba i bezbronna? Czy możliwe, że pośrednio wpłynęło to na mój kryzys wiary w Boga?
Tylko znów mowa o żołnierzach i zgwałconych kobietach. Mam wrażenie, że grubą przesadą jest szukanie analogii między źle wychowywaną córką i nieszczęśliwą żoną, a ofiarą wony czy przestępstwa.
A jednak jak widać moja psychika widzi analogię, bo działa tak samo. :|
Dająca poczucie bezpieczeństwa świadomość związku z opiekunami jest
fundamentem rozwoju jednostki. Jeśli owa łączność zostaje naruszona,
człowiek traci podstawowe poczucie własnego „ja". (...)
Wiara w siebie u rozwijającego się dziecka kształtuje się dzięki
życzliwemu
używaniu władzy przez opiekuna
. Kiedy rodzic, który jest bez po równania potężniejszy od potomka, bierze jednak pod uwagę jego indywidualność
i godność, mały człowiek czuje się ceniony i szanowany; rozwija
poczucie własnej wartości.
Kształtuje się w nim też autonomia, to znaczy
poczucie własnej odrębności w związkach z innymi. Dziecko uczy się kontrolować
i regulować funkcje własnego ciała, a także wyrażać swój własny
punkt widzenia.

Aha... dobrze wiedzieć.
Niezadowalające rozwiązanie normalnych konfliktów rozwojowych
dotyczących autonomii czyni człowieka podatnym na wstyd i zwątpienie.
Takie same reakcje emocjonalne są następstwem traumatycznych zdarzeń.
Wstyd jest odpowiedzią na bezsilność, na pogwałcenie integralności
cielesnej i upokorzenie w oczach innej osoby. Zwątpienie wyraża niemożność
zachowania własnego, odrębnego punktu widzenia w relacjach z innymi
ludźmi. Na skutek traumatycznego wydarzenia poszkodowany wątpi zarówno
w innych, jak i w samego siebie. Nic nie jest już takie, jak im się
wydaje.

Tu nie mam nawet co komentować. Po prostu tak jest.
Niezależnie od odwagi i zdolności
ofiary, jej działania okazały się niewystarczające, by obronić się przed
nieszczęściem.
Kiedy ludzie, którzy doznali urazu, przypominają sobie i osądzają
własne zachowanie, praktycznie zawsze doświadczają poczucia winy
i niższości.

Tak.
Złudzenie, że można było
poradzić sobie lepiej, jest prawdopodobnie łatwiejsze do zniesienia, niż
stawienie czoła prawdzie i uznanie swojej całkowitej bezsilności

...

Dobra, zostawiam lekturę na dziś. Bo już sama nie wiem czy to wszystko pasuje, czy tylko ja chcę, żeby pasowało.
Avatar użytkownika
Camomille
 
Posty: 93
Dołączył(a): 25 paź 2014, o 12:53

Re: Nie wiem kim jestem. Brak tożsamości.

Postprzez impresja77 » 26 paź 2014, o 17:06

Napisałaś "Mąż i rodzice to skrajni katolicy"
Przeczytałam dobrze, niezrozumiale napisałaś .
impresja77
 
Posty: 1997
Dołączył(a): 29 sie 2013, o 16:36

Re: Nie wiem kim jestem. Brak tożsamości.

Postprzez Camomille » 26 paź 2014, o 17:34

Coś mi przyszło do głowy odnośnie katolickiego wychowania. Jest takie zdanie w nauczaniu Kościoła, żeby się zaprzeć samego siebie i naśladować Chrystusa w ofiarowaniu swojego życia za innych. Myślę, że do pewnego etapu szłam tą drogą, a na pewno wymagano tego ode mnie w rodzinie. W konsekwencji zaczęłam zatracać własne "ja" na rzecz cudzych potrzeb. Zaczęłam być nieszczęśliwa i co ważne zaczęłam się obwiniać za to, że nie potrafię czuć się szczęśliwa ofiarowując się, bo przecież podobno Bóg obiecuje, że da siły i radość ze służenia innym. Miało być, że nigdy więcej nie będę pragnąć i tak dalej, a było odwrotnie. Pragnienia i tęsknoty kumulowały się, tak jak poczucie że nie jestem ważna, bo moje potrzeby nie są ważne. Czułam się kimś słabym i winnym, że nie odczuwam radości z naśladowania Chrystusa. Aż w końcu zobaczyłam, że ta droga prowadzi w odwrotnym kierunku. Ludziom zaczęło być ze mną źle, podczas gdy wokół mnie byli obcy ludzie, którzy robili w życiu to na co mieli ochotę i byli pełni radości i spełnienia. Innym było z nimi dobrze, mimo że się nie zapierali siebie i byli "egoistami".
Więc zwątpiłam w tą całą filozofię wyrzekania się siebie i w moc Boga, który miał rzekomo dać siły i spełnienie w tej misji.

No i teraz jestem napiętnowana przez rodzinę jako po pierwsze osoba, która odeszła od kościoła. Po drugie jako egoistka, która jest skupiona na sobie, zamiast "myśleć o dzieciach".
Avatar użytkownika
Camomille
 
Posty: 93
Dołączył(a): 25 paź 2014, o 12:53

Re: Nie wiem kim jestem. Brak tożsamości.

Postprzez Camomille » 26 paź 2014, o 19:46

Postanowiłam sobie poprzypominać jakich zabiegów psychologicznych używali na mnie rodzice i mąż i przedstawić je tutaj, żebyście pomogli mi ocenić czy można je uznać za przemoc psychiczną.
Dla precyzji dodam, że wszystkie te formy wymuszeń i ograniczeń narzucano mi jako dorosłej osobie (chociaż w dzieciństwie naturalnie też).

RODZICE:

1. Metoda macochy kopciuszka.
Czyli ograniczanie mi możliwości uczestnictwa w wydarzeniach kulturalnych, które nie pasowały do ich światopoglądu.
Nie udawało mi się wyjść do kina, na koncert, pojechać na zlot grupy zainteresowań czy choćby spotkać ze znajomymi na mieście.
Komunikaty typu "To nie jest film dla ciebie." "To nie jest środowisko dla ciebie." "Co wy tam w ogóle będziecie robić?" "Lepiej byś wydała te pieniądze na dzieci." "Jak możesz stawiać wyżej swoich kolegów, niż dzieci. One na pewno chcą spędzić weekend z rodzicami." "Co na to twój mąż, że ty sobie gdzieś jedziesz?"
Metoda polegała na wzbudzaniu poczucia winy, piętnowaniu moich upodobań jako niestosowne, puste, bezwartościowe oraz co najważniejsze na stwarzaniu takiej sytuacji, żeby wyjście nie było możliwe. Czyli znajdowanie powodów, żeby nie móc w tym czasie zająć się dziećmi. Zwykle w ostatniej chwili pojawiały się takie "niespodziewane" okoliczności, które wymagały, żebym jednak została i odwołała swoje plany. Okazywało się, że samochód nie ma zmienionych opon, a drugim to lepiej żebym nie jechała, bo jest nowy i na pewno jeszcze go nie "czuję", a w ogóle to jest strasznie brzydka pogoda i łatwo o wypadek. Piętrzyły się zaraz powody dla których moje wyjście jest absolutnie nierozważne, szkodliwe dla rodziny i byłoby dla niej ze szkodą. Jeśli mimo to wciąż się upierałam, że chcę wyjść, wytaczano ciężką artylerię w rodzaju, że jestem egoistką, biedne dzieci, biedny mąż, tylko jej zabawa w głowie i kumple, że nie dorosłam, jestem nieodpowiedzialna. Mówiono do mnie z pogardą, oburzeniem. Patrzono tak, jakbym kogoś chciała zabić. Kończyło się na moich łzach i rezygnacji.
A metoda na macochę Kopciuszka dlatego, że czasem przybierało to odmianę "Pomożemy Ci pójść jak to, to i to będzie spełnione." A dziwnym trafem okazywało się, że nie da się tych warunków spełnić i że w dodatku oni od początku byli tego świadomi.

2. Zdegustowane miny
Jak przyjeżdżałam do mamy i pokazywałam się w czymś, co jej zdaniem było nieskromne lub zbyt młodzieżowe, albo po prostu nieodpowiednie do okazji, to okropnie się krzywiła. Czasami nawet wzdrygała się. Robiła wielkie oczy. Zachowywała się tak, jakby zobaczyła jakieś straszne świństwo. A potem padały sugestie. "Na górze w szafie mam taką fajną długą spódnicę..." Jak próbowałam odmówić zaczynała się atmosfera obrazy. Całe przyjęcie czy święto było zepsute, bo matka powtarzała wyraz zniesmaczenia na mój widok, ostentacyjnie odwracała wzrok i generalnie odstawiała potocznie zwany "foch" który psuł nastrój święta nie tylko mi. Więc najczęściej dawałam się mamusi przebrać w jej ciuchy. Dla spokoju. (Tak, jako dorosła kobieta z dziećmi...)
Z czasem przestałam w ogóle się starać wyglądać atrakcyjnie na rodzinnych świętach, bo wiedziałam że reakcja będzie negatywna.

3. Zakazy, szantaże, groźby
Najbardziej pamiętna groźba mojego ojca brzmiała tak, że jeśli nie wyjdę ze wszystkimi w niedzielę do kościoła, to mogę więcej do jego domu nie wracać, bo już nie chce mnie za córkę. Oczywiście poszłam do tego kościoła. Uczucia? Strach, odrzucenie, słabość, niewola... Czyli to, co zawsze. I rosnąca pogarda dla samej siebie, że nie umiem bronić swoich racji.
Inne szantaże to jak wspomniałam gdzieś wcześniej oświadczenie, że wystąpią w sądzie o odebranie mi dzieci, jeśli złożę pozew rozwodowy.
Były jeszcze inne zakazy, wypowiadane wprost i bez sprecyzowanych konsekwencji. W formie, że "Jeśli to zrobisz, to wyciągniemy konsekwencje" oczywiście tonem gniewnym, oburzonym i władczym.

4. Poczucie winy
Klasyka gatunku. "Twój ojciec postarzał się o 10 lat odkąd się dowiedział" albo "Niedługo zdechnę i będziesz sobie robić co zechcesz" oraz "Już nawet nie chodzi o te ciężkie pieniądze, które w was utopiliśmy (o mnie i mężu)"
No i potężny arsenał tematyki dzieci. "Jeśli nie chcesz mnie posłuchać, to chociaż zrób to dla dzieci" - insynuowanie, że moja rezygnacja przyniesie im korzyść.

5. Piętnowanie i obelgi
Nie są narzędziem wymuszania same w sobie, ale łamią wolę i czynią mnie podatniejszą na różne formy nacisku.
Matka często formułuje o mnie takie oceny jak "Ale ty jesteś ładna... tylko szkoda, że taka głupia." albo "Jakbyś tylko była trochę mniej skupiona na sobie, to mogłoby wam być całkiem fajnie" albo "Nie masz wstydu", "Nie masz litości dla ojca". "Gdybyś tylko nie była tak kretyńsko ubrana..." , "Nic dziwnego, że masz porąbane w głowie, jak takie rzeczy czytasz."

6. Instruktaże
Mama prawie zawsze mi robi instruktaż jak powinnam coś wykonać. Dopytuje czy już to zrobiłam, a jak się dowiaduje, że jeszcze nie to zaczyna szczegółowe wytyczne. "Kup nauczycielce jakieś kwiatki, pójdźcie do niej... najlepiej w przerwie... możesz zastukać i powiedzieć..." Tu padają oczywiście konkretne słowa, które mam powiedzieć. I tak jest za każdym razem kiedy mama się dowiaduje, że zamierzam coś załatwiać. Telefonicznie, czy w urzędzie, czy w sklepie, czy u lekarza. Chociaż nie pytam jej o zdanie, ani nie proszę o rady to dostaję je i to w najbardziej precyzyjnej formie z możliwych.
Niestety nie pomaga niemówienie jej o takich rzeczach, bo zawsze wypytuje. "A byłaś już z ... na szczepieniu?" "Daliście nauczycielce jakieś czekoladki?" a nawet bywa, że padają pytania "Jesteście już po obiedzie? A co jedliście na obiad? Oj... nie dawaj jej kurczaka, nie wiesz że teraz wszystko jest pędzone? No chyba, że chcesz żeby ci córki wyrosły na sztucznych hormonach." Mam ochotę rzucić telefonem jak tak mówi. A potem dzwoni po kilku dniach i odzywa się tonem tak smutnym, jakby miała zaraz płakać. Czemu do niej nie dzwonię...

MĄŻ

1. Sztandarowa umiejętność: Pozostawienie.
Sygnalizuje mi, że jest problem do rozwiązania, po czym mnie z nim zostawia i zachowuje się dalej tak, jakby problemu już nie było. Gdy próbuję go zaangażować jakoś we wspólne szukanie rozwiązania to kończy się na komunikatach, że "No, trzeba coś zrobić" ale co "Nie wiem."
Czy to chodzi o dług, który się pojawił, czy o przeterminowaną sprawę, którą trzeba wyjaśnić, czy o zrobienie obiadu z niczego. Takie niewygodne sytuacje kryzysowe zostawia mi do rozwiązania i nie robi w tej sytuacji nic. A ja czuję, że muszę coś zrobić, żeby jakoś żyć, żeby problem się nie pogłębił i nie nawarstwił. Więc idę i się tłumaczę, przepraszam ludzi idę żebrać o kasę u rodziców albo robię inne kłopotliwe i upokarzające rzeczy, żeby posprzątać syf, który najczęściej on narobił. (Patrz punkty niżej)

2. Stawianie przed faktem dokonanym
Zaprasza gości i mi o tym nie wspomina, albo wspomina tego samego dnia, kilka godzin przed ich przybyciem. Po czym beztrosko się z nimi wita, zagaduje, a do mnie do kuchni wpada i rzuca polecenia "Zrób kawy?" lub pytania "Nie mamy jakichś ciastek?" To mnie zmusza, to szukania wyjścia z sytuacji awaryjnej. Robienia czegoś w pośpiechu. Kiedy okazywałam sprzeciw wobec traktowania mnie jak służącą od podawania kawy komuś kogo nawet nie zaprosiłam to słyszę zarzuty "Co z ciebie za żona, że kawy ci trudno zrobić?" i oczywiście zaczynam się od razu czuć złą, niegościnną żoną, która robi fochy przy ludziach. Więc po chwili pokornie ich obsługuję.

Kolejny przykład z tego rodzaju: Mąż bierze pożyczkę, zakłada konto w banku, kupuje sprzęt na raty, zamawia ciągnik do zaorania sobie kawałka pola za stodołą lub drzewo z lasu na opał. W każdym z takich przypadków ja dowiaduję się po fakcie. Słyszę wtedy tłumaczenia "Pani mnie namówiła w banku, że takie korzystne, sama zobacz" i dopiero mnie próbuje przekonać do czegoś co już zrobił. Albo "Przecież i tak trzeba by było to kupić" czy "To chyba dobrze, że chcę coś zrobić z tą ziemią, w czym ci to przeszkadza?" Za każdym razem, gdy zalewam się łzami i mówię mu, że traktuje mnie jak kogoś podrzędnego, z kogo zdaniem w ogóle nie trzeba się liczyć, to albo odpowiada "ale co masz przeciwko mojej decyzji, masz coś?" i odwraca znów temat na zasadność mojego sprzeciwu albo obiecuje, że następnym razem mi powie, po prostu zapomniał, albo że nie spodziewał się, że mogę mieć coś przeciwko temu.
No i sytuacja powtarza się ciągle i ciągle, bez żadnych zmian.

3. Udawanie "głupka" i przytakiwanie.
Kiedy próbuję coś z nim uzgodnić, a jemu nie jest to na rękę, to udaje że nie rozumie o co mi chodzi. Tak prowadzi rozmowę, że prawie nic nie mówi, tylko same "uhm" albo powtarzające się w kółko pytania głupiego "to znaczy, że co?" "ale właściwie to o co chodzi?" "to co ty byś w końcu chciała?" które zmuszają mnie do zaczynania całego wywodu od nowa i robią takie wrażenie, że ja bredzę, a on biedny nie wie jak można tak nieistotny/głupi/niezrozumiały/niepotrzebny pomysł poddawać pod dyskusję.
Kiedy już w końcu się natłumaczę i zmuszę go do powiedzenia tak lub nie, to się zgadza. Po czym postępuje dalej tak, jakby tej rozmowy nie było. A gdy mu ją przypominam i przypominam o jego zgodzie, to mówi "Nie pamiętam takiej rozmowy", "Na pewno nic takiego nie obiecałem", "Mówiłem tak?"
Czuję się wtedy po pierwsze zerem, po drugie bezsilna.

4. Wzbudzanie strachu.
To już wcześniej opisywałam. Agresja w zachowaniu. Podnoszenie głosu, nerwowe poruszanie się. Wywlekanie wszystkich niedociągnięć i zaniedbań i wyolbrzymianie ich. Wygrzebywanie miejsc w których rzadko się sprząta i wybuchanie tekstami w stylu "Ja pier*olę, jaki tu syf!" "Jeszcze sobie więcej posiedź w internecie"

5. Wykorzystywanie dzieci.
Odzywanie się do nich w taki sposób: "Chodź, bo mamusia ma nas w d*pie" "Mamusia nie ma czasu. Jest zajęta. Musi sobie (i to wstawić co właśnie próbowałam robić dla siebie)" mówione ze zjadliwym przekąsem, sugerującym, że mamusia zaniedbuje rodzinę, bo zajęła się sobą.

Jak coś sobie jeszcze przypomnę to dopiszę.
Avatar użytkownika
Camomille
 
Posty: 93
Dołączył(a): 25 paź 2014, o 12:53

Re: Nie wiem kim jestem. Brak tożsamości.

Postprzez impresja77 » 26 paź 2014, o 20:27

Ale po co ?
Takie analizy to na psychoterapii ,bo tam może fachowiec pomóc profesjonalnie .
A kto tu się zna na takich niuansach ,jak juz doczyta.
Chyba, ze Ci to pozwala na usystematyzowanie i zebranie myśli. Potem możesz sobie to wydrukować i dac mężowi niech poczyta co przezywasz.
Ale tutaj to nie oczekuj fachowych porad ,tu możesz jedynie wspólnie z innymi ponarzekac na złych mężów ,ale jak sobie radzić z ta sytuacja to powie Ci psychoterapeuta zawodowiec.
impresja77
 
Posty: 1997
Dołączył(a): 29 sie 2013, o 16:36

Następna strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 295 gości

cron