W pewien piątek zgubiłam telefon. Zsunął się z dachu auta przy ruszaniu na skrzyżowaniu (położyłam go na aucie zapinając dziecko w fotelik i zapomniałam zabrać). Po kilku minutach zorientowałam się i wróciłam w to miejsce, przeszukałam ulicę, chodnik, trawnik i nie znalazłam. Mój numer nie odpowiadał, telefon był wyłączony.
Napisałam i wywiesiłam ogłoszenia w nadziei, że jednak się znajdzie. Nie zależało mi na aparacie, niechby sobie ktoś go zostawił. Interesowało mnie tylko odzyskanie zawartości.
Sobota nic, ale nadzieja jeszcze się tliła. W niedzielę w zasadzie nadziei już nie było. Jakby nie patrzeć - zostawienie sobie znaleziska to nie kradzież...
W poniedziałek... W poniedziałek pewien młody człowiek przywrócił mi wiarę w ludzi.
Przyniósł mi aparat do domu. To niewiarygodne. I nie zależało mu na żadnej nagrodzie.
Uwierzycie