Witajcie, trochę ponad rok temu przeżywałam powolne umieranie najbliższej mi w życiu osoby. Dziś los mi zafundował jakby ciąg dalszy. Dwa tygodnie ( za dwie godziny minie równe 2 tyg) temu zmarła moja mama. Odeszła szybko, po cichu. Kilkanaście minut przed śmiercią rozmawiałam z nią przez telefon. Chciała umrzeć, wiedziałam, że to już bliżej niż dalej. I tak jak rok temu najtrudniejszy był okres przed, tak tym razem po.
Mnóstwo skrajnie różnych przeżyć i emocji. Wiadomo śmierć matki, jaką by nie była matką, ale była... Potem pogrzeb, mnóstwo rzeczy do ogarnięcia, ludzi do utulenia, mnóstwo życzliwych sygnałów od ludzi obcych i standard: mnóstwo kopniaków od przyrodniego rodzeństwa. Zostawili mnie samą z mamy chorobami, problemami, śmiercią, pogrzebem, formalnościami, długami do spłacenia jak się okazuje, a domagają się podziału zasiłku pogrzebowego, podziału świadczenia z polisy, które nie pokryje nawet zobowiązań zostawionych przez mamę, o pomniku nie wspomniawszy. Gorycz, złość, żal, że nie tak powinno być.Dobrze, że zadbałam żeby mama za życia spieniężyła i podzieliła co się dało. Z drugiej strony potężna dawka innych emocji związanych ze znalezieniem listów mojego ojca do mamy, starszych ode mnie. Nikt ze mną włącznie nie miał pojęcia, że one istnieją. Moi rodzice nie pobrali się ze sobą, ich drogi rozeszły się przed moimi narodzinami. Nie miałam po tacie żadnej pamiątki, zdjęcia, ani nic, a teraz mam trzy lata jego intymnego życia zapisane jego ręką i... nie mam odwagi tego przeczytać.
Jestem w kompletnej psychicznej rozsypce... jak się pozbierać?