Zmagania w czasie terapii...

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez Sansevieria » 29 wrz 2011, o 22:16

Dla Ciebie Buka to "ogólnikowo" ale dla kogoś, kto jest wczesniej w zdrowieniu to jest przykład, że można o temacie pisać i nie umierać ze wstydu. O tym, że sie jest ofiarą przemocy czy wykorzystania i że sie ze skutkami czyichś wrednych zachowań walczy, na dodatek skutecznie.
Nie każdy musi rozumieć - a pewnie. Piszesz, masz tą świadomość i wcale Cię ona nie powstrzymuje przed pisaniem. To jest wsparcie, czasem rzucone w cyberprzestrzeń... i może kogoś tam wesprze.
Bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się na forum, nie na priv.
Mnie osobiście też odrzucalo zawsze od psychiatrów i leków, ale nie wiem jak Maui, ja nie jestem akurat specjalnie depresyjna. Może Maui jest bardziej.
Buko_lu, ja też jestem ofiarą wykorzystania, tez po terapii. I choć mnie w erotomanię akurat nie uwikłało, to temat i ludzie nie są mi obcy. Carnesa wszyscy polecają, gruba cegła wprawdzie, ale tabelki i statystyki przecież można pominąć, to się mniej robi. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez buka_lu » 29 wrz 2011, o 22:54

dla mnie swojego czasu ta cegła to jak Biblia :wink:
zresztą wracam do niej czasem..
buka_lu
 
Posty: 768
Dołączył(a): 16 sty 2010, o 00:41

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez Orm Embar » 30 wrz 2011, o 00:29

Cześć Maui,

Wiesz co, jeśli chodzi o Twoje stany "nawrotów" dawnych zachowań, to przypomina mi się zjawisko "dysonansu poznawczego". Czytałem kiedyś sporo o Racjonalnej Terapii Zachowania / terapii Simontona, były tam tez odniesienia do takiej sytuacji, że coś się zmienia (np. właśnie w wyniku terapii), ale zawartość głowy ma tendencję do sporej bezwładności, i to co stare, "ciągnie" Ciebie jeszcze do siebie. Z tego co pamiętam, to rada była prosta: wytrwać i nie dać się bezwładności samego siebie, bo takie stany mijają. Nie wiem czy tak jest do końca w Twoim przypadku, przyczyn może być wiele, ale sądzę, że jest to też jakiś kawałek prawdy o Twoim życiu teraz.

Tak więc - głowa do góry. :-) Może to, że jest Ci źle, oznacza, że zaraz będzie lepiej. :-)

No i zgadzam się z Sans - zacznij od depresji i stabilizuj swój stan w tym zakresie. Z syndromami typu DDA jest chyba tak, że jeden główny dominuje, a poboczne pojawiają się, bo widać lubią być w niedobrym towarzystwie. ;-) W jakiejś mierze jest tak, że jak pracujesz nad DDA, inne problemy, powiązane z DDA, rozwiązują się.

Co do podejrzeń o psychozę maniakalno-depresyjną - jeśli masz w manii silne i nieadekwatne do rzeczywistości urojenia wielkościowe, to wtedy idź do lekarza, ale do czasu, kiedy masz zmienny nastrój, to masz zmienny nastrój. Podobne rzeczy obserwuję u siebie - ja też jestem DDA i tam jeszcze parę rzeczy, już bardzo daleko w poszukiwaniach siebie (teraz bardzo zwyczajny ze mnie człek...), ale wciąż miewam wahania nastroju. Uznaję to za naturalne, myślę, że ma tak każdy (no dobra, prawie każdy, zakładam, że są ludzie, którzy są stale szczęśliwi).

To tyle. :-) No i trzymam za wszystko kciuki. :-) Pisz tutaj do woli - tak, to prawda, czasami pomaga wypisać się przed kimś i wyżalić...

uściski!

Maks
Orm Embar
 
Posty: 1550
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:59

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez buka_lu » 30 wrz 2011, o 10:53

znam opowieści podobne..
może to zespół odstawienia..?
u mnie to wygląda podobnie...
pamiętam jak kiedyś tam byłam w związku z facetem, który niekoniecznie.. dobrze mnie traktował...a on był dla mnie jak narkotyk..był trudny do współżycia..toksyczny.. będąc w tym związku bardzo się upokarzałam i różne takie.
po jakimś czasie skończył się związek..ale nadal byliśmy w kontakcie... a ja nadal choć bardzo pragnęłam, żeby było inaczej uwiklana byłam emocjonalnie w tego gościa.
Spotkałam na swojej drodze kogoś cudownego. Można powiedzieć, że ten przysłowiowy ideał :wink: zabiegał o mnie, troszczył się.. rozmawiał o związku o uczuciach.. czułam się przy nim dobrze(choć nie zawsze).. ale ciągle myślałam o tamtym..
heh dziwne.. czułam, że kocham mojego księcia a z drugiej strony nie mogłam uwolnić się od toksycznego
To jest tak.. że ja na tamten czas..po prostu byłam można powiedzieć zaprogramowana tylko na takich gości co mną poniewierają.. i choć rozum podpowiadał mi że to chore.. to nie potrafiłam stworzyć trwałego związku z człowiekiem który naprawdę mnie kochał..
zdradzałam go z toksycznym.. a moje myślenie o sobie było coraz gorsze..
a im bardziej księciu się starał.. tak ja miałam dosyć tego jego starania.. bo ja za nic nie wiedziałam jak to od niego wziąć, i bardziej ciągnęło mnie to tego drugiego.. byłam zagubiona wtedy poraniłam strasznie siebie i innych :|
I tak się zaczęly moje związki..
byłam wtedy nastolatką
ale.. później było jeszcze gorzej oj było strasznie :( .. dużo by pisać, były też pierwsze terapie.
dzisiaj jestem, żona też z toksycznym mężem no bo jakby inaczej :wink:
małż. poznany gdzieś na jakimś zlocie..oszołomów :wink:
anorektyk uczuciowy heh..
ślub i dzieci..(a wtedy zalecano mi raczej abstynencję od facetów) wtedy jeszcze nie wiedziałam tak dużo.. albo po prostu wiedziałam ale nie przyjmowałam na serio..
zresztą on jakby z branży tej samej..to myślałam, że skoro oboje tacy obcykani i nastawieni na rozwój..to będzie dobrze.. nie było. długie lata byłam nakierowana tylko na niego.. na nasz związek. moje uzależnienie od miłości ewoluowało..cała byłam pochłonięta związkiem..
Im bardziej byłam na niego tak on coraz mniej na mnie..
Były momenty, że miałam dość i odchodziłam.. z kolei to on wtedy gonił mnie..
co tu dużo mówić standarcik :wink:
ponieważ bliskość kojarzyła mi się wtedy tylko z seksem.. a potrzebowałam bliskości..
zdradziłam mojego męża..co skłoniło na kolejne terapie.. by móc zrobić w końcu porządek ze swoim życiem, różne warsztaty..
i wszystko się zmieniło.. na lepsze. nawet w moim związku z moim mężem :mrgreen:
ale moja droga była długaaa i kręta..wiem, że strasznie niechlujnie to wszystko opisuje.. ale kurcze jakbym tak teraz w to wszystko się wgłębiła..to najprawdopodobniej powstała by książka.. a mam tendencje do obszerności przekazu.. to się powstrzymuję.
Generalnie dzisiaj wiem, że wszystkie moje problemy wzięły się z ogromnego braku miłości..
nikt mnie nie nauczył jak ja przyjmować bo nikt mi jej nie dawał..z kolei byłam wykorzystywana od dziecka więc..wszystko jasne.
buka_lu
 
Posty: 768
Dołączył(a): 16 sty 2010, o 00:41

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez agawa890 » 2 paź 2011, o 15:57

Witam,
ja odnośnie dysonansu poznawczego chyba ostatnio go mam.
Według definicji dzieci z DDA jestem niewidzialnym dzieckiem, które zaspokaja potrzeby innych. Jako jedyna z trzech sióstr mieszkam z rodzicami.Do tej pory o wszystkich swoich problemach mówiłam mamie, można rzec że była moja najlepszą przyjaciółką, tylko jak się okazało w trakcie terapii, przyjaciółką ktora mnie wykorzystuje. Słuchając moich problemów czuła się dowartościowana, ważna. Moje problemy były jej problemami a ostatnio się to skończyło. Zaczęłam jej mniej mówić o sobie, przejmować kontrolę nad swoim zyciem o ile można to tak na razie nazwać I zaczęły sie kłótnie, że jej nic nie mówię, że zamykam sie w sobie a ona jest najbliższą mi osobą, potencjalna przyjaciółką.
W rozmowach z psycholog poradziła by mówić, że nie chcę z nią po prostu rozmawiać i tyle. Warunek jest, że ja muszę to poczuć. Nie mówić, że nie bo tak trzeba tylko żebym poczuła potrzebę powiedzenia nie. I jeśli bedą takie rozmowy to robiła to co czuję. Ale w tych rozmowach ja ciaglę czuję się małym dzieckiem co ma spełniać zachcianki innych, a wiem że powinnam powiedzieć nie. I robie to co mówią mi uczucia tzn opowiadam o sobie może nie tyle co wcześniej ale mówię i czuje się na siebie zła. Co z tym zrobić??? Nie chcę zaspokajać czyiś potrzeb ale chyba inaczej nie potrafie...
agawa890
 
Posty: 9
Dołączył(a): 29 wrz 2011, o 20:27

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez Orm Embar » 4 paź 2011, o 20:35

Cześć Agawa i tak przy okazji witaj na forum :-)

Hm, wiesz co, mam w pewnych kwestiach podobnie. Tak dokładnie DDA "wyszło mi" bokiem w postaci zaspokajania potrzeb wszystkich, kto tylko takie zapotrzebowanie do mnie zgłasza, a czasami także i tych, którzy mnie o to nie proszą, hehehe.

Pomyślę i odpiszę Ci. Taką "poważna" terapię indywidualną to jak już odbyłem, ale teraz coraz bliżej mi do wzięcia się za sprzątanie takich właśnie spraw...

Na pewno mogę Ci powiedzieć, że metoda akceptacji małych kroków jest jak najbardziej OK. Jeśli uczyłaś się chodzić jako dziecko, najpierw pełzałaś na brzuchu, potem raczkowałaś, a dopiero potem nauczyłaś się stać na dwóch nogach, prawda? Ze zmienianiem siebie w dorosłym wieku jest mimo całej tej naszej dorosłości podobnie. :-)

papa!

Maks
Orm Embar
 
Posty: 1550
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:59

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez Orm Embar » 4 paź 2011, o 21:10

Myślę także, żeby odstawić swoje "uszczęśliwianie innych" ostro i na chama, i zobaczyć jak mi z tym będzie. Ciekawe kto się wykruszy, co nie? ;-)

powodzenia w pracy nad sobą! na pewno się uda!

Maks
Orm Embar
 
Posty: 1550
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:59

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez Maui » 15 paź 2011, o 18:38

To nie jest, Orm, takie proste, bo takie "uszczęśliwianie" innych jest we mnie tak zaprogramowane, że pojawia się jako wyrzut sumienia. Ludzie to wykorzystują wobec mnie. Ostatnio miałam taką sytuację (działam w jednej organizacji i zajmuję się dziećmi), że musiałam zdecydować o odsunięciu od zajmowania się dziećmi osobę, z którą były od paru lat problemy (zaniedbywanie obowiązków, bezczelność względem innych wychowawców). Mimo mojej dwuletniej "pracy" z nią - rozmów, głaskania po głowie, lekkiego kopania w tyłek, było coraz gorzej. Ona też jest DDA, ale na gruncie "prywatnym" była moją przyjaciółką. Mimo ostatecznego ultimatum, że jak nie będzie podchodziła odpwoiedzialnie do sprawy i jak nie przestanie zwracać się bez szacunku do innych, to będę musiała ją z tej "funkcji" zdjąć (jestem jej zwierzchniczką). No i niestety było jeszcze gorzej... Kiedy ją odsunęłam od dzieci to nasłuchałam się od niej, jak to jej życie zniszczyłam, jaka jestem niewdzięczna, bo ona wysłuchiwała moich problemów, a ja ją teraz tak potraktowałam. To było straszne, bo z jednej strony dobro dzieci, które bardzo mocno zaniedbywała, dobro innych wychowawców, którzy już mieli jej serdecznie dość, a z drugiej nasza przyjaźń... No cóż, podobno często w życiu trzeba podejmować trudne wybory. Najgorsze jest to, że ona mieszka niedaleko mnie i jej matka wyzywa na ulicy moją, że jak mnie wychowała, itd. Póki co nie jestem gotowa z nią o tym porozmawiać na spokojnie, bo nie ukrywam - panicznie boję się konfrontacji i wysłuchiwania jej (i jej rodziców) wrzasków i obelg.

Buka_lu, piszesz o zespole odstawienia... Tak mi się wydaje, że u mnie to jest właśnie to. I dokładnie mam tak samo, jak Ty to opisujesz - związek ze wspaniałym facetem, a mimo to mnie ciągnie do tamtego (z resztą zdradzałam jednego z drugim). Mimo, iż jest to bardzo toksyczna relacja i zawsze jak wracałam po wspólnej nocy do domu, to czułam się jak ostatnia dziwka, to nie umiqłam tego zerwać. Nie sądziłam, że będą temu towarzyszyły też objawy somatyczne - drgawki, wymioty, bezsenność, brak apetytu, spadek wagi. Dlatego kontakt powracał, bo równowaga psychiczna też wracała na krótką chwilę.

Przedwczoraj ten drań dowiedział się, że mieszkam ze swoim facetem. Przyjechał na peron (wracałam pociągiem sama do rodzinnego miasta). Gdy mnie zobaczył to podszedł do mnie, splunął mi przed nogami, powiedzał, że nie widział nigdy wcześniej większej k*rwy niż mnie i że widzę go ostatni raz w życiu. Potem w przejściu podziemnym zatrzymałam się, bo nie chciałam iść w jego pobliżu. A on się zatrzymał parę metrów ode mnie i patrzył się na mnie. Bałam się strasznie - ja sama z nim w tunelu o 23. Zadzwoniłam po mamę, żeby po mnie przyjechała. On znowu podszedł i powiedział, że teraz ożeni się z pierwszą lepszą, żeby mi zrobić na złość, że nigdy nikogo nie miał (a miał i ma - często zbierałam z jego pościeli rude długie włosy, choć ja jestem blondynką...), że wszystkie kobiety to k*rwy. Kiedy już sobie poszedł, a ja wyszłam na halę dworcową, zobaczylam, że siedzi w samochodzie przed wejściem. W końcu mam przyjechała, wsiadłyśmy do taksówki. On stanął specjalnie koło tej taksówki i patrzył z kim jestem, głupawo się do mnie uśmiechał. Potem jechał za tą taksówką. Na szczęście pojechał do siebie. Ale na noc dostałam jeszcze stos smsów od niego - o tym, że nigdy już nie będę mogła na niego liczyć, ale że mam szansę to naprawić i przyejchać teraz do niego. I że jak nie przyjadę to on zaczyna nowe życie, kasuje mój nr, itd. I że nigdy go nie kochałam, że jakby mi na nim zależało to bym wsiada teraz w taksówkę i była u niego. Poszłam spać i rzeczywiście dał mi na razie spokój. Ale rzeczywiście poczułam się strasznie, jakbym komuś wyrządziła wielką krzywdę. Pierwsza moja myśl, to była - przeprosić go za wszystko, jechać do niego i błagać, żeby mnie nie zostawiał. Choć wiem, że dzień później pojechał ze swoją kobietą na weekend za miasto to nie chciałam go tracić. Choć nie mam pojęcia do czego jest mi potrzebny... Na szczęście przetrwałam te straszne chwile i nie ruszyłam się z domu. Wczoraj w nocy mi się śnił. Dzisiaj nie mogę o nim przestać myśleć. Mam kochającego faceta, za którego chcę wyjść, a nie umiem wyplątać się z tego bagna. Boję się, że wyjdzie na jaw moja zdrada, a wtedy stracę już wszystko. Za każdym razem obiecuję sobie, że "teraz to już nigdy się do niego nie odezwę", że w ramach budowania szczęśliwego związku, dla mojego M. zerwę z tamtym wszelkie kontakty. Ale motywacja jak widać jest za słaba :( Bo nie umiem tego zrobić... Choć teraz podjęłam kolejną próbę. Nie chcę się poddawać.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez buka_lu » 16 paź 2011, o 16:01

Maui, byłam w ośrodku w Szklarskiej Porębie, spotkałam tam mnóstwo ludzi..którzy na terapii opowiadali podobne historie..nie myślałaś o tym, że potrzebujesz pomocy? że Tobie też przydałaby się terapia? Twój narzeczony rozumiem nic nie wie.. o Twoim problemie. Uważasz, że to w porządku? Nie chcę Cie oceniać..ja Cię nawet bardzo dobrze rozumiem..Jednak chyba lepiej jakbyś zajęła się sobą.. odstawiła facetów, seks, i szybciutko zaczęła się leczyć.
buka_lu
 
Posty: 768
Dołączył(a): 16 sty 2010, o 00:41

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez agawa890 » 17 paź 2011, o 09:10

Witam,
dzięki omar za powitanie :)
Dużo osób pisze o swoim uzależnieniu od innych osób, że byliście w związkach, które były i są bolesne ale byliście...
Ja do tej pory nie byłam w poważniejszym (dłuższym niż 3 miesiące) związku. Dopóki wszystko działa na zasadzie koleżeństwa wszystko jest ok ale gdy wymaga większego zaangazowania wycofuję się. W kontaktach na co dzień też jestem zamknieta w sobie, zbudowałam mur, którego nie potrafię przeskoczyć. O ile parę miesięcy temu, przed rozpoczęciem terapii byłam bardziej otwarta o tyle teraz mam wrażenie, ze ten mur jest coraz grubszy. Na terapii uczę się stawiać granice, żeby nikt nie kontrolował mego życia jak dotychczas ale te granice sprawiają, że mur wokól mnie jest coraz grubszy jak go skruszyć???
agawa890
 
Posty: 9
Dołączył(a): 29 wrz 2011, o 20:27

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez pszyklejony » 17 paź 2011, o 09:51

agawa890 napisał(a): O ile parę miesięcy temu, przed rozpoczęciem terapii byłam bardziej otwarta o tyle teraz mam wrażenie, ze ten mur jest coraz grubszy. Na terapii uczę się stawiać granice, żeby nikt nie kontrolował mego życia jak dotychczas ale te granice sprawiają, że mur wokól mnie jest coraz grubszy jak go skruszyć???


Niczego nie krusz, w procesie terapii występują zamierzone przegięcia.
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez Abssinth » 19 paź 2011, o 10:48

No cóż, podobno często w życiu trzeba podejmować trudne wybory. Najgorsze jest to, że ona mieszka niedaleko mnie i jej matka wyzywa na ulicy moją, że jak mnie wychowała, itd. Póki co nie jestem gotowa z nią o tym porozmawiać na spokojnie, bo nie ukrywam - panicznie boję się konfrontacji i wysłuchiwania jej (i jej rodziców) wrzasków i obelg.



tak czytam Twoj wpis Maui...i najpierw przerazilo mnie to...
ta sytuacja powinna jak najbardziej utwierdzic Cie w Twojej decyzji odsuniecia tej osoby od jej stanowiska...jak mozna dzieci skazywac na przebywanie z taka psychicznie niezrownowazona osoba?
i czemu jest w Tobie poczucie winy, ze 'skrzywdzilas ta osobe' etc, a nie ma zadnego poczucia winy, ze skrzywdzilas dzieci, ktore musialy z ta osoba wytrzymywac? ze skrzywdzilas innych pracownikow, ktorzy musieli przez dlugi czas wykonywac jej obowiazki/naprawiac bledy, ktore ta osoba popelnila?
ona sama zapracowala sobie na to, co zrobilas.

to, ze 'to Twoja wina, i jak moglas' - to takie samo gadanie, jak faceta, ktory skatuje kobiete, a potem obwinia ja, ze zadzwonila po policje, zeby go zabrali.

a potem przerazil mnie caly opis zachowania Twojego bylego faceta...:(
jest na to pragaraf, stalking sie nazywa, sadze, ze ten gosc sie totalnie kwalifikuje na stalkera...

numeru telefonu nie mozesz zmienic?

trzymaj sie mocno Maui, nie daj sie swojej przeszlosci
xxx
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez Maui » 23 paź 2011, o 12:33

Przestałam już ubolewać nad faktem, że musiałam odciągnąć tą osobę od dzieciaków. Dotarło do mnie, że to też pokazało jakość naszej relacji, skoro nie potrafiła tego zrozumieć i zachowuje się jak nieodpowiedzialna za przeproszeniem - gówniara. Ludzie z mojego otoczenia, w tym mój partner, pozwalają mi utwierdzić się w przekonaniu, że zrobiłam dobrze - kiedy słucham, jakie oni mają zdanie na ten temat to robi mi się lepiej i opuszczają mnie wyrzuty sumienia. Szkoda, że nie umiem zaufać swojej intuicji bez wpływu "świata zewnętrznego" :(

Co do mojego eks, to czasem zastanawiałam się nad tym, czy by go nie podać na policję. Ale wiązałoby się to też z tym, że ja sama musiałabym łazić w tej sprawie i zeznawać. Nie mam na to siły i ochoty, chcę się oderwać i zapomnieć, że w ogóle on istnieje. A nie daj Boże dostałby tylko zawiasy - boję się, co wtedy by robił. Poza tym wyszłoby na jaw, że ja wcale fair do końca nie byłam - czasem sama chciałam by nasz kontakt wrócił, sama pchałam się mu do łóżka. Nie chcę by ktokolwiek się o tym dowiedział. No i wyszłabym na idiotkę - skoro wielokrotnie SAMA do niego leciałam wiedząc jaki jest, to o co mi teraz chodzi? Bez sensu :(

A tak z innej beczki, to ostatni tydzień, który spędziłam z moim partnerem (wreszcie mieliśmy więcej czasu dla siebie) i rozmowy prowadzone w tym czasie, były dla mnie bardzo cenne. Odkryłam w sobie wiele nowych rzeczy, chociaż są to rzeczy przerażające. Dotarło do mnie, że totalnie nie znam siebie ani swoich zamiłowań. Mogę określić jaki lęk akurat we mnie siedzi, albo jaka emocja mną targa, ale...za cholerę nie potrafię odpowiedzieć na pytania bardziej proste, czyli np. jakie książki lubię czytać, jakie filmy mi się podobają, jak lubię spędzać czas... Przeraziło mnie to. Poza tym, po kilku miesiącach mieszkania z moim facetem i jego bratem (a wcześniej ze współlokatorkami, czy jeszcze wcześniej - z rodzicami) zauważyłam, że teoretycznie najlepiej się czuję sama. Nigdy nie zdarzyło mi się włączyć muzykę, którą JA lubię, kiedy jest ktoś poza mną w domu (chyba, że na słuchawki), nigdy nie zaproponowałam sama filmu do obejrzenia ,itd. Sama nie wiem co ja lubię robić, ale kiedy jestem z kimś to mam zablokowane chęci i potrzeby. Mam wrażenie, że obojętne mi jest co będziemy robić, czego słuchać, co jeść, itd. A kiedy jestem sama, to jakoś łatwiej mi odpowiedzieć na te pytania. Nie wiem, nie wydaje mi się, żebym się wstydziła swoich gustów. Chociaż mój facet ma raczej ściśle określony i zawężony gust zarówno muzyczny, jak i filmowy, związany ze spędzaniem czasu, itd. Nigdy nie próbował mi niczego narzucić, choć zdarzało się że krytykował rzeczy, które też mnie dotyczą (nie wiedząc, że mnie dotyczą, a ja brałam to wszystko do siebie). Uświadomiłam sobie, że w kwestii takich codziennych spraw i moich gustów, to tak naprawdę nikt mnie nie zna. I z drugiej strony - niby kiedy jestem sama, to na początku robię co chcę, czuję się swobodnie,ale potem ogarnia mnie marazm... najchętniej nie wstawałabym z łóżka, mam problemy z zebraniem się do jakichś czynności, mam strasznie smutny nastrój. Dlatego inni ludzie są dla mnie impulsem do robienia czegokolwiek....ale niestety ceną tego jest fakt, że nie czuję się przy NIKIM swobodnie na tyle, żeby funkcjonować po swojemu. Strasznie łatwo się dopasowuję do innych, nie zastanawiając się czy JA tego chcę. Boję się ocen, mimo iż mój facet nigdy mnie nie oceniał pod tym względem. Ta rozmowa była dla mnie trudna, ale pomogła mi tak wiele zrozumieć. I otworzyłam się przed M. pokazując mu rzeczy, o których nie wiedział on i ja sama nie nazywałam ich po imieniu. Niestety dopadł mnie jeszcze kolejny wniosek - nie wiem co chcę robić w życiu, nie wiem czym się naprawdę interesuję. Nie umiem wytrwale rozwijać czegoś co mi się spodoba - wszystko jest słomianym zapałem. A studia się kończą i potem przyjdzie mi szukać tej właściwej pracy. I po przemyśleniu sobie tego wszystkiego co napisałam wyżej - doszłam do wniosku, że jestem wewnętrznie pusta i taka nijaka - dziewczyna bez zainteresowań, bez swojego zdania, bez umiejętności określenia na co w ogóle ma ochotę i co lubi. Przerażające. Tak jakbym nie miała własnej tożsamości, a wszystko co wyrażała słowami i myślami to jest zlepek tego co wyczytałam gdzieś albo usłyszałam - a nie wyciągnięte samodzielnie zdanie na podstawie obserwacji świata. Kurde, to kim ja naprawdę jestem? Jaka ja jestem? :(
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez Maui » 25 paź 2011, o 14:13

Jestem dziś w straszliwym humorze. Wczoraj miałam finalną akcję z moim eks. Zrobił mi awanturę przy wszystkich. Współpracujemy w jednej organizacji (choć zajmujemy się innymi rzeczami) i wczoraj mieliśmy spotkanie. On chciał mnie wziąć na rozmowę na osobności, ale ja się nie zgodziłam - powiedziałam, żeby mówił przy wszystkich. On się oczywiscie obraził, zaczął mówić "tak, teraz udajesz przy innych, że jesteś twarda? no to ci się udało". Potem chciał mnie wyciągnąć z budynku na rozmowę, ale też się nie zgodziłam. Więc wziął swój telefon przed moje oczy i skasował mój nr. Zaczął mówić, że widzę go ostatni raz w życiu, że po co w takim razie wcześniej były moje smsy, czemu kiedyś mu mówiłam, że mi zależy. Potem przyszedł mój M. i wtedy mój eks wyszedł. Do końca dnia byłam już rozdygotana. Zabolało mnie to wszystko. Znów poczułam odrzucenie - nieważne kto mnie odrzuca, ja zawsze bardzo silnie to przeżywam. Kiedy na spokojnie zadałam sobie pytania: czy chce z nim być, czy to ma przyszłość, czy lubiłam spotkania z nim, itd. to mimo, iż ma wszystkie odpowiedź brzmiała "nie", to ja nie mogłam się uspokoić. Starałam się przypominać sobie, kiedy jeszcze do niedawna widziałam w jego pościeli włosy innej kobiety, a on udawał, że nie wie o co chodzi, przypominałam sobie jak zawsze w seksie mnie wyzywał "moja suczko/moja ku*wo", co mimo moich próśb - nie przestawał robić. Przypomniałam sobie jak zmuszał mnie czasem do seksu, a dosyć niedawno temu nawet łzy mi ciekły po policzkach, kiedy się z nim całowałam (bo wcześniej powiedział, że nie chce ze mną być, że chce tylko seksu... który sobie prawie wziął. kiedy za bardzo się wyrywałam to zostawił mnie na środku drogi w ciemnym lesie). Te wszystkie rzeczy przypomniały mi, że nie byłam z nim szczęśliwa, że jest ode mnie o 17 lat starszy, że on sam już nie chce się ani żenić, ani mieć dzieci (jest rozwodnikiem z dzieckiem), a ja chcę i jedno i drugie. Przed oczami stanął mój chłopak, który stoi za mną murem i kocha mnie jak chyba nikt inny. Ja też go kocham, ale skoro tak bardzo przeżywam tamtą sytuację, to czy może jednak się mylę? Miałam ochotę zadzwonić do mojego eks - stary, znany mechanizm, ciągnie mnie strasznie. Ale nie poddaję się. Nie wyobrażam sobie kolejnych spotkań z nim. Dziś nie poszłam na zajęcia, spałam pół dnia. Czuję się fatalnie. Czemu ja tak to wszystko przeżywam? Nie chcę nic czuć do niego, nie chcę żeby to tak bolało. Chcę żeby był obojętny i żeby jego słowa "nigdy więcej mnie nie zobaczysz" mnie nie ruszały. A dlaczego ruszają? :( tak, udało mi się - wzbudził we mnie poczucie winy, że go zraniłam... Faktycznie - granie na dwa fronty przez długi czas nie było szczytem dojrzałości... ale złudnie myślałam, że nowy związek pomoże mi wyrwać się z tej relacji, która mnie wykańcza psychicznie. Moja dawna terapeutka mówiła mi, że on jest bardzo zaburzony, że jest draniem. A moje postrzeganie go zmienia się bardzo szybko - dlatego nie ufam swoim uczuciom. Może Wy mi napiszecie coś mądrego - jak czytam wypowiedzi innych, tych zdystansowanych, to lepiej jest mi spojrzeć na tą sprawę. Szukam w internecie wreszcie terapii DDA tutaj, w Warszawie, bo ta długa przerwa po przeprowadzce daje mi się we znaki. Chcę być zdrowa, szczęśliwa, nie zdradzać partnera, być w zgodzie z samą sobą, nie robić nic wbrew sobie, poczuć się kimś wartościowym, umieć bronić swojej osoby i swojego zdania...
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Re: Zmagania w czasie terapii...

Postprzez buka_lu » 25 paź 2011, o 20:03

W W-wie są mityngi slaa, może idź i opowiedz tam swoją historię..
myślę, że to byłby bardzo dobry krok..
tutaj masz spis mityngów.

WARSZAWA
Grupa S.L.A.A. ANOREKSJA
ul. Ostrobramska 72, sala w podziemiu obok kancelarii (sala AA)
Mityngi: poniedziałek, godz. 18.00
Wszystkie mityngi są otwarte

Grupa S.L.A.A. DZIESIĄTKA
ul. Dereniowa 12, sala św. Teresy w podziemiu Domu Parafialnego BETANIA
przy Kościele św. Tomasza Apostoła (st. metra Imielin)
Ważne: w sali mityngowej jest chłodno
Mityngi: wtorek, godz. 10.30 - 12.00 (1,5 h bez przerwy)
Mityng otwarty: pierwszy wtorek miesiąca

Grupa S.L.A.A. BIEDACZEK
mityng dla osób będących w stałym związku
ul. Dereniowa 12, sala św. Teresy w podziemiu Domu Parafialnego BETANIA
przy Kościele św. Tomasza Apostoła (st. metra Imielin)
Ważne: w sali mityngowej jest chłodno
Mityngi: poniedziałek, godz. 18.00 (1,5 h bez przerwy)
Mityng otwarty: drugi i czwarty poniedziałek miesiąca

Grupa S.L.A.A. AUGUSTYN
ul. Nowy Zjazd 1 (Klub u Pima)
Mityngi: wtorek, godz. 18.00
Mityng otwarty: ostatni wtorek miesiąca

Grupa S.L.A.A. BIAŁE ŚWIATŁO
ul. Domaniewska 20, sala pod kancelarią w podziemiu
Mityngi: środa, godz. 18.00
Mityng otwarty: trzecia środa miesiąca

WARSZTATY 12 KROKÓW S.L.A.A.
Warsztaty: piątek, godz. 17.00-19.30
warsztaty mają formę mityngu zamkniętego
Kontakt: Adam tel.: 503 042 266

Grupa S.L.A.A. PIĘTASZEK
ul. Nowy Zjazd 1 (Klub u Pima)
Mityngi: piątek, godz. 18.30
Mityng otwarty: pierwszy piątek miesiąca

Grupa S.L.A.A. MIRIAM 18.30
ul. Dominikańska 2, klasztor oo. Dominikanów, parter, sala Poziomka
Mityngi: niedziela, godz. 18.30 - 20.00 (1,5 h)
Mityng otwarty: ostatnia niedziela miesiąca
buka_lu
 
Posty: 768
Dołączył(a): 16 sty 2010, o 00:41

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 167 gości