przez Eli_ » 15 gru 2011, o 10:35
Nie mam już na nic sił...
Nie mam tak na prawdę nikogo kto był by teraz, gdy tego potrzebuję...
Po rozstaniu z chłopakiem zostałam tak na prawdę sama. Mam "przyjaciółki" , ale żadna nie okazała się prawdziwą gdy było trzeba...
Poznałam kogoś. Miły chłopak, ale mało dojrzały. Żyje trochę bajkowo i myśli, że jak powie kocham Cię moje problemy znikną... Tak nie jest.
Z mamą nie utrzymuje kontaktów od miesiąca. Powiedziała, że buntuję brata, bo poszedł się umyć... Buntuję co oznacza w tym przypadku nie krzyczę, ale staram się tłumaczyć... Bo słucha mnie a nie jej, bo ona nie ma podejścia...
Jednego dnia powiedziała, że jestem biedna, bo się rozstałam z chłopakiem jak bardzo mi współczuje i płacze razem ze mną a potem, że go wykańczałam i dlatego mnie zostawił...
Nie jest mi łatwo. Zawsze miałam z nią jakąś więź emocjonalną, spędzałam z nią sporo czasu. Wiele mówiłam...
A ona teraz po prostu się nie odzywa. Ja nie mogę odezwać się pierwsza, bo przyznałabym jej rację w ten sposób, że (choć to niedorzeczne!) jej myślenie nie jest błędne.
Tata leży w szpitalu już drugi tydzień... Może być bardzo chory. Poszedł tam z zapaleniem oskrzeli i gorączką która się utrzymywała 2 miesiące. Nie mógł wstać z łóżka nawet... Dużo schudł. Jak poszłam go odwiedzić chciało mi się płakać... Bardzo się boję. Jest jedynym źródłem utrzymania moim i opiekunem. Nawet nie chodzi zbytnio o te pieniądze tylko fakt, że jak coś się stanie będę musiała iść do matki czego nie chcę. Ona nawet nie wie, że teraz jest w szpitalu, bo bym musiała do niej iść mieszkać.
Mieszkam sama... Przynajmniej mam jako taki spokój...
Jako taki, bo przyjeżdża partnerka taty. I to kolejna sprawa o której chcę napisać. Jak ją poznałam, około 8 lat temu, była miłą, pogodną dość osobą. Bardzo się z nią liczyłam, ceniłam jej zdanie...
W pewnym momencie postawiła jakiś "mur" zrobiła się oziębła, oschła, niemiła. O wszystko się czepia... Ton w jakim mówi do człowieka od razu odpycha... Próbowałam z nią rozmawiać, bo tak mówili psycholodzy. żeby próbować - na marne.
Pomyślałam, że ta sytuacja (tata w szpitalu) nas zbliży do siebie. W końcu jestem od niej zależna, muszę z nią rozmawiać choćby w najbardziej życiowych sprawach a pro po posiłków. Myślałam, że jest już okej...
W sobotę dowiedziałam się, że ma przyjechać zrobić obiad (na co dzień go nie ma. przywozi chleb, wędlinę itp) więc napisałam, że może obiorę ziemniaki (mówię sobie: wyciągnę rękę, żeby nie było, że nic nie robię, zobaczy jak się staram) i zrobiłam to. Starałam się, żeby zrobić cokolwiek...
W poniedziałek bardzo źle się czułam. Miałam potworny ból głowy, z bólu nie mogłam iść, we wtorek do tego doszło gardło (prawie utrata głosu) i kaszel, w środę poszłam do szkoły (nie chciałam opuszczać więc nadal szłam pomimo, że ledwo stałam na nogach), ale jak nauczycielki nie zobaczyły same powiedziały, że powinnam była zostać w domu więc do niego wróciłam. Chłopak którego poznałam odprowadził mnie do domu.
Przyjechała partnerka taty. Zawołała mnie. Spytała czemu znowu nie chodzę do szkoły (znowu, bo raz zaspałam i nie opłacało mi się iść na polski i informatykę do szkoły więc odpuściłam w ogóle. oczywiście nagadała ojcu głupot, że się nie uczę i wagaruję a on do mnie dzwonił z pretensjami, że mogłabym zacząć się uczyć), odpowiedziałam (chrypiąc i ledwo mówiąc), że byłam w szkole, ale wróciłam. A ona, że jak tak robię to mam chodzić do babci, bo ona się dwoi i troi żeby robić cokolwiek i że chodzę na randki z kolegą (a on mnie po prostu odwiózł i odprowadził, gdyż ledwo na nogach stałam).
Ja nie wiem jak ona się dwoi i troi, bo w domu nie robi nic. Od MIESIĘCY nikt nie sprzątał dopóki, nie zrobiłam tego ja ostatnio. Jedyne co to przywozi zakupy z których sama robię o 5 rano kanapki sobie do szkoły.
Nie mówiła nic wcześniej, żebym jej pomogła, lub z nią coś zrobiła. A teraz nagle ma wielkie pretensje i jak ona to się męczy (znowu robi ze mnie potwora).
Poszłam do pokoju. Płakałam.
Potem zawołała mnie znowu. Powiedziała, że to nie jej sprawa, że nie chodzę do szkoły, ale żebym się zastanowiła nad sobą. Powiedziałam, że jestem chora. A ona, że wczoraj nie byłam a dziś jestem?! Ja mówię, że mnie od poniedziałku rozkłada już... Jak nie wierzy niech spyta nauczycielek. Troszkę się zdziwiła.
Może nie jestem świetną uczennicą, nie mam samych 5, ale w liceum średnia 4,07 to nie tak jest mało (z tego co wiem i słyszę to dość sporo).
Owszem mogłoby być więcej. Odpuściłam sobie trochę... (na koniec pierwszej klasy miałam 4,5) Ale nie mam sił. Nie mam sił i chęci wstać rano z łóżka, chce mi się płakać... Codziennie rano wstaję już mechanicznie, idę mechanicznie... Jak robot wyuczony poleceń. Nie mam sił żeby żyć a do dopiero nauka...
Czuję taką frustrację, że chce mi się krzyczeć i płakać, płakać, płakać. (ale ten płacz nic nie daje, prócz bólu głowy więc nie chcę już płakać)
W tamtym roku jakoś się zmuszałam do nauki, teraz nawet nie potrafię się zmusić, żeby zrobić cokolwiek.
Po rozstaniu z chłopakiem jest mi bardzo ciężko. Ale ich to nie interesuje. Od razu mnie oceniają jaka jestem leniwa i mi się nie chce, nie spytają czemu tak jest i czy wszystko w porządku...
Mój były chłopak był mi przyjacielem. Był zawsze, wszędzie. Wspierał mnie, dodawał sił i czasem jak to małego dziecka mówił, ze muszę wstać rano, będzie dobrze, spotkamy się potem... Zawsze mnie wysłuchał. Ja jestem pesymistycznie nastawiona do wszystkiego, ciągle smutna. Dzięki niemu jakoś żyłam, potrafił mnie rozbawić...
A teraz go nie ma... Zostawił mnie całkiem samą na tym je**nym świecie, wiedząc, że nie dam sama rady... Pamiętając jak obiecywał przyjaźń i, że będę mogła na niego liczyć...
Kompletnie się załamałam.
Niby kogoś poznałam, ale to chłopak młodszy o rok ode mnie (więc "psychicznie" młodszy o 4 lata)...
Ja widzę, że chce dobrze, ale wcale nie wie co robić, jak się zachować...
Powtarza tylko w kółko, że mnie kocha i razem wszystko naprawimy... Ale to tylko słowa. Słowa które nie są magiczne i nie rozwiązują problemów. Nie robi nic żeby naprawić... Często mam pretensje ale tak na prawdę jest mi przykro, i mam wyrzuty, bo co on może zrobić? Nic.
Jednak z drugiej strony mówiłam, że jestem ciężką osobą, ale on powiedział, że chce się podjąć zadania, przebywania ze mną i na pewno podoła. Mogłam się nie zgodzić na spotkanie...
Widzę tę jego bezradność w oczach, smutek kiedy mówię, co się dzieje, co mnie trapi....
Mogłabym tak pisać, pisać, pisać...
Już sama nie wiem co mam myśleć.
Jedyne co teraz czuję to : smutek, bezradność i ogromna FRUSTRACJA.