ostatnia deska ratunku

Problemy związane z depresją.

Re: ostatnia deska ratunku

Postprzez Aksamitny » 5 paź 2011, o 07:12

Policzyłem w google mapy.
Przez ul. konstantynowska do teofilowa a dalej ul. krakowska do al. mickiewicza obok zoo masz około 17 kilometrów.
Większość w zielonym otoczeniu.
Znam kogoś kto pomoże w przypadku napraw tewgo roweru i widział na Łódzkiej giełdzie samochodowej śliczne miejskie damki o odcieniu trekingowym czyli wycieczkowym.
Nie nowe al też nie zamęczone.
Dać ci namiar na niego?
Aksamitny
 
Posty: 62
Dołączył(a): 28 paź 2009, o 02:51
Lokalizacja: Zgierz

Re: ostatnia deska ratunku

Postprzez Aksamitny » 5 paź 2011, o 07:13

Zazdroszczę takiej trasy.
Sam bym tak chciał codziennie śmignąć taką.
Aksamitny
 
Posty: 62
Dołączył(a): 28 paź 2009, o 02:51
Lokalizacja: Zgierz

Re: ostatnia deska ratunku

Postprzez Eli_ » 5 paź 2011, o 21:40

Powtórzę. mam potworne bóle głowy podczas ruchu. a to, że Pan lubi się zmuszać do wysiłku i ciągle nawija o tym rowerze... Ok. Dla mnie, zbyt dużo w Pana wypowiedziach filozofii i tworzenia zbyt mało realizmu.
Roweru nie mam w ogóle więc o naprawie nie ma co mówić. Co do kupna... jak Pan płaci, nie ma problemu. (założę się, że teraz jest reakcja, że nie mówił Pan o sobie i tym podobne i mogę wydać na ten sprzęt) Niestety mam inne wydatki niż rower to raz, a dwa nawet nie mam takiej sumy w zasięgu możliwości nawet jeśli jest bardzo niewielka.
Eli_
 
Posty: 144
Dołączył(a): 26 lut 2011, o 20:44
Lokalizacja: Zgierz

Re: ostatnia deska ratunku

Postprzez Eli_ » 7 paź 2011, o 15:38

Mój inteligentny brat poszedł do nauczycielki i spytał czy jest alkoholiczką (tak ją nazywa mój chłopak.) Zaprzeczyła. To raczej oczywiste, że zaprzeczyła. Ja żyję z wariatami. I się dziwi jeszcze gnój dlaczego ja się denerwuję wogólę na niego. Już nie wiem po prostu, co mam zrobić. Ręce opadają.
Eli_
 
Posty: 144
Dołączył(a): 26 lut 2011, o 20:44
Lokalizacja: Zgierz

Re: ostatnia deska ratunku

Postprzez Eli_ » 19 lis 2011, o 09:34

Jest źle. Bardzo źle. Rozstałam się z chłopakiem = nie funkcjonuję. Prawie 3 lata... Nawet nie wiem co mam pisać, po prostu nie wiem... Jest mi tak źle, że brakuje mi słów, żeby to opisać... Był jedyną osobą jaką miałam-przyjacielem, wspierał mnie, był zawsze ze mną. Zostałam sama... Całkiem sama.
Eli_
 
Posty: 144
Dołączył(a): 26 lut 2011, o 20:44
Lokalizacja: Zgierz

Re: ostatnia deska ratunku

Postprzez oliwia » 19 lis 2011, o 10:41

Eli_ :pocieszacz:
nigdy nie jest tak, że zostajemy do końca sami. Musimy tylko się rozejrzeć, wtedy na pewno znajdzie się ktoś kto nas wysłucha. chociażby takie ludziki z psychotekstu :kwiatek:
Avatar użytkownika
oliwia
 
Posty: 3388
Dołączył(a): 27 sty 2008, o 09:18
Lokalizacja: Oliwkowo

Re: ostatnia deska ratunku

Postprzez Eli_ » 20 lis 2011, o 12:13

wiesz... ograniczyłam się tak bardzo, ze na prawdę zostałam sama.
Mam depresję od 5 lat. CODZIENNIE narzekam. Codziennie. Że jest mi źle, że mnie boli, że mi smutno, że mama, tata, brat, babcia coś zrobili... Nikt tego nie wytrzymuje. Wiele osób obiecywało. Bądźmy szczerzy, ze mną nie da się wytrzymać Owszem są ludzie z którymi przebywam (jeśli to można tak nazwać), ale rzadko lub tylko z przymusu. Nie ma nikogo kto byłby ze mną tyle, ile potrzebuję. A ludziki z psychotekstu... Cóż. Mało i rzadko już odpisują.
Eli_
 
Posty: 144
Dołączył(a): 26 lut 2011, o 20:44
Lokalizacja: Zgierz

Re: ostatnia deska ratunku

Postprzez oliwia » 20 lis 2011, o 12:19

Po prostu masz trudny okres. Bliscy nie zawsze do końca zdają sobie sprawę z tego co przeżywamy. Zresztą oni też mają swoje sprawy i problemy. Ale oni są po to żeby Ci pomóc. Kochają nas nawet jeżeli czasem jeżeli czasem jesteśmy nieznośni :wink:

Przesyłam dużo słońca i uśmiechu :slonko:
Avatar użytkownika
oliwia
 
Posty: 3388
Dołączył(a): 27 sty 2008, o 09:18
Lokalizacja: Oliwkowo

Re: ostatnia deska ratunku

Postprzez anna maria » 20 lis 2011, o 20:32

Eli ,widzę w Tobie mojego syna.
On prawdopodobnie też ma depresję ale nie pozwala sobie pomóc.
Problemem jest dla niego wyjście z domu . Do sklepu nawet nie pójdzie.
Trzymaj się . :pocieszacz:
anna maria
 
Posty: 554
Dołączył(a): 15 lis 2008, o 17:00

Re: ostatnia deska ratunku

Postprzez Eli_ » 21 lis 2011, o 18:52

Oliwia. Bliscy... Z mamą (jedyną bliską i czuła osobą jaką miałam) nie utrzymuje kontaktów, taty i jego partnerki to nie interesuje i nawet nie spytają czemu płaczę, brat jest za młody i nie rozumie.... Nie mam nikogo. Miałam tylko Mateusza. Był ze mną zawsze. ZAWSZE. U lekarza, fryzjera, na zakupach, w domu. Zawsze był przy mnie. ;((( Był...

anna maria. ja chcę sobie pomóc, ale nie umiem. Chodzę do specjalisty, ale mało to daje. Nie umiem przebywać z ludźmi...
Eli_
 
Posty: 144
Dołączył(a): 26 lut 2011, o 20:44
Lokalizacja: Zgierz

Re: ostatnia deska ratunku

Postprzez oliwia » 21 lis 2011, o 21:56

Eli_... :kwiatek:
Avatar użytkownika
oliwia
 
Posty: 3388
Dołączył(a): 27 sty 2008, o 09:18
Lokalizacja: Oliwkowo

Re: ostatnia deska ratunku

Postprzez Eli_ » 15 gru 2011, o 10:35

Nie mam już na nic sił...
Nie mam tak na prawdę nikogo kto był by teraz, gdy tego potrzebuję...
Po rozstaniu z chłopakiem zostałam tak na prawdę sama. Mam "przyjaciółki" , ale żadna nie okazała się prawdziwą gdy było trzeba...
Poznałam kogoś. Miły chłopak, ale mało dojrzały. Żyje trochę bajkowo i myśli, że jak powie kocham Cię moje problemy znikną... Tak nie jest.
Z mamą nie utrzymuje kontaktów od miesiąca. Powiedziała, że buntuję brata, bo poszedł się umyć... Buntuję co oznacza w tym przypadku nie krzyczę, ale staram się tłumaczyć... Bo słucha mnie a nie jej, bo ona nie ma podejścia...
Jednego dnia powiedziała, że jestem biedna, bo się rozstałam z chłopakiem jak bardzo mi współczuje i płacze razem ze mną a potem, że go wykańczałam i dlatego mnie zostawił...
Nie jest mi łatwo. Zawsze miałam z nią jakąś więź emocjonalną, spędzałam z nią sporo czasu. Wiele mówiłam...
A ona teraz po prostu się nie odzywa. Ja nie mogę odezwać się pierwsza, bo przyznałabym jej rację w ten sposób, że (choć to niedorzeczne!) jej myślenie nie jest błędne.
Tata leży w szpitalu już drugi tydzień... Może być bardzo chory. Poszedł tam z zapaleniem oskrzeli i gorączką która się utrzymywała 2 miesiące. Nie mógł wstać z łóżka nawet... Dużo schudł. Jak poszłam go odwiedzić chciało mi się płakać... Bardzo się boję. Jest jedynym źródłem utrzymania moim i opiekunem. Nawet nie chodzi zbytnio o te pieniądze tylko fakt, że jak coś się stanie będę musiała iść do matki czego nie chcę. Ona nawet nie wie, że teraz jest w szpitalu, bo bym musiała do niej iść mieszkać.
Mieszkam sama... Przynajmniej mam jako taki spokój...
Jako taki, bo przyjeżdża partnerka taty. I to kolejna sprawa o której chcę napisać. Jak ją poznałam, około 8 lat temu, była miłą, pogodną dość osobą. Bardzo się z nią liczyłam, ceniłam jej zdanie...
W pewnym momencie postawiła jakiś "mur" zrobiła się oziębła, oschła, niemiła. O wszystko się czepia... Ton w jakim mówi do człowieka od razu odpycha... Próbowałam z nią rozmawiać, bo tak mówili psycholodzy. żeby próbować - na marne.
Pomyślałam, że ta sytuacja (tata w szpitalu) nas zbliży do siebie. W końcu jestem od niej zależna, muszę z nią rozmawiać choćby w najbardziej życiowych sprawach a pro po posiłków. Myślałam, że jest już okej...
W sobotę dowiedziałam się, że ma przyjechać zrobić obiad (na co dzień go nie ma. przywozi chleb, wędlinę itp) więc napisałam, że może obiorę ziemniaki (mówię sobie: wyciągnę rękę, żeby nie było, że nic nie robię, zobaczy jak się staram) i zrobiłam to. Starałam się, żeby zrobić cokolwiek...
W poniedziałek bardzo źle się czułam. Miałam potworny ból głowy, z bólu nie mogłam iść, we wtorek do tego doszło gardło (prawie utrata głosu) i kaszel, w środę poszłam do szkoły (nie chciałam opuszczać więc nadal szłam pomimo, że ledwo stałam na nogach), ale jak nauczycielki nie zobaczyły same powiedziały, że powinnam była zostać w domu więc do niego wróciłam. Chłopak którego poznałam odprowadził mnie do domu.
Przyjechała partnerka taty. Zawołała mnie. Spytała czemu znowu nie chodzę do szkoły (znowu, bo raz zaspałam i nie opłacało mi się iść na polski i informatykę do szkoły więc odpuściłam w ogóle. oczywiście nagadała ojcu głupot, że się nie uczę i wagaruję a on do mnie dzwonił z pretensjami, że mogłabym zacząć się uczyć), odpowiedziałam (chrypiąc i ledwo mówiąc), że byłam w szkole, ale wróciłam. A ona, że jak tak robię to mam chodzić do babci, bo ona się dwoi i troi żeby robić cokolwiek i że chodzę na randki z kolegą (a on mnie po prostu odwiózł i odprowadził, gdyż ledwo na nogach stałam).
Ja nie wiem jak ona się dwoi i troi, bo w domu nie robi nic. Od MIESIĘCY nikt nie sprzątał dopóki, nie zrobiłam tego ja ostatnio. Jedyne co to przywozi zakupy z których sama robię o 5 rano kanapki sobie do szkoły.
Nie mówiła nic wcześniej, żebym jej pomogła, lub z nią coś zrobiła. A teraz nagle ma wielkie pretensje i jak ona to się męczy (znowu robi ze mnie potwora).
Poszłam do pokoju. Płakałam.
Potem zawołała mnie znowu. Powiedziała, że to nie jej sprawa, że nie chodzę do szkoły, ale żebym się zastanowiła nad sobą. Powiedziałam, że jestem chora. A ona, że wczoraj nie byłam a dziś jestem?! Ja mówię, że mnie od poniedziałku rozkłada już... Jak nie wierzy niech spyta nauczycielek. Troszkę się zdziwiła.
Może nie jestem świetną uczennicą, nie mam samych 5, ale w liceum średnia 4,07 to nie tak jest mało (z tego co wiem i słyszę to dość sporo).
Owszem mogłoby być więcej. Odpuściłam sobie trochę... (na koniec pierwszej klasy miałam 4,5) Ale nie mam sił. Nie mam sił i chęci wstać rano z łóżka, chce mi się płakać... Codziennie rano wstaję już mechanicznie, idę mechanicznie... Jak robot wyuczony poleceń. Nie mam sił żeby żyć a do dopiero nauka...
Czuję taką frustrację, że chce mi się krzyczeć i płakać, płakać, płakać. (ale ten płacz nic nie daje, prócz bólu głowy więc nie chcę już płakać)
W tamtym roku jakoś się zmuszałam do nauki, teraz nawet nie potrafię się zmusić, żeby zrobić cokolwiek.
Po rozstaniu z chłopakiem jest mi bardzo ciężko. Ale ich to nie interesuje. Od razu mnie oceniają jaka jestem leniwa i mi się nie chce, nie spytają czemu tak jest i czy wszystko w porządku...
Mój były chłopak był mi przyjacielem. Był zawsze, wszędzie. Wspierał mnie, dodawał sił i czasem jak to małego dziecka mówił, ze muszę wstać rano, będzie dobrze, spotkamy się potem... Zawsze mnie wysłuchał. Ja jestem pesymistycznie nastawiona do wszystkiego, ciągle smutna. Dzięki niemu jakoś żyłam, potrafił mnie rozbawić...
A teraz go nie ma... Zostawił mnie całkiem samą na tym je**nym świecie, wiedząc, że nie dam sama rady... Pamiętając jak obiecywał przyjaźń i, że będę mogła na niego liczyć...
Kompletnie się załamałam.
Niby kogoś poznałam, ale to chłopak młodszy o rok ode mnie (więc "psychicznie" młodszy o 4 lata)...
Ja widzę, że chce dobrze, ale wcale nie wie co robić, jak się zachować...
Powtarza tylko w kółko, że mnie kocha i razem wszystko naprawimy... Ale to tylko słowa. Słowa które nie są magiczne i nie rozwiązują problemów. Nie robi nic żeby naprawić... Często mam pretensje ale tak na prawdę jest mi przykro, i mam wyrzuty, bo co on może zrobić? Nic.
Jednak z drugiej strony mówiłam, że jestem ciężką osobą, ale on powiedział, że chce się podjąć zadania, przebywania ze mną i na pewno podoła. Mogłam się nie zgodzić na spotkanie...
Widzę tę jego bezradność w oczach, smutek kiedy mówię, co się dzieje, co mnie trapi....
Mogłabym tak pisać, pisać, pisać...
Już sama nie wiem co mam myśleć.
Jedyne co teraz czuję to : smutek, bezradność i ogromna FRUSTRACJA.
Eli_
 
Posty: 144
Dołączył(a): 26 lut 2011, o 20:44
Lokalizacja: Zgierz

Re: ostatnia deska ratunku

Postprzez Eli_ » 22 gru 2011, o 12:35

Leżałam na odtruciu...
Próba samobójcza...
Brak mi słów, sił, chęci...
Eli_
 
Posty: 144
Dołączył(a): 26 lut 2011, o 20:44
Lokalizacja: Zgierz

Re: ostatnia deska ratunku

Postprzez anulka81 » 22 gru 2011, o 22:40

Eli, kochanie, nie poddawaj sie, postaraj sie nie poddac...
Jestes mloda, inteligentna, sprytna, odpowiedzialna, piekna osobka i zawsze znjadzie sie ktos kto cie doceni, moze nie dzis moze nie juz jutro, ale na pewno jest. Ja widze w tobie ogromny potencjal! Masz marzenia, rob wszystko by je realizowac, uwierz mi to jest bardzo wazne! ja tez mam teraz troche klopotow, wiekszosc z nich to dlatego, ze nie umialam dobrze rozegrac kart przede mna rozstawionych, zawsze zle wybory itd... Marzysz by zostac psychologiem i moc pomagac innym, to piekne!!! Postaraj sie zrobic wszystko by dazyc w tym kierunku, wiem nie jest i nie bedzie latwo, ale uwierz mi, warto! Skoro nie udala sie proba samobojcza, tzn, ze nie dane bylo ci jeszcze umierac i cos innego to zycie dla ciebie przygotowalo.
Jesli chodzi o brata, wiem, martwisz sie bo nie ma sie kim zajac a on nie chce cie sluchac bo nie jestes do konca dorosla, masz zagmatwana sytuacje w rodziie, wrzuc na luz... oni maja swoje zycia, nie zmienisz ich chocbys nie wiem jak probowala, oni juz tacy zostana... postaraj sie zdystansowac, juz niedlugo zdasz mature, zaczniesz studia, zaczniesz zyc swoim zyciem, postaraj sie nim dobrze kierowac, tak jak sobie wyobrazasz, korzystaj z pomocy psychologow, moze oni pomoga ci kierowac wyborami, zeby byly trafne,chocby z doswiadczennia, pamieta, ze mi nigdy nikt nie mowil co i jak robic, tak jak moim kolezankom, mamy zawsze doradzaly i pomagaly, ja chyba wzielam na swoje mlode barki zbyt wiele i nie bylo komu mi pomoc, dlateo korzystaj z pomocy, bedziesz za nia pozniej wdzieczna.
Chcialabym z toba jeszcze tu pogadac, ale obowiazki wzywaja ale Postaram sie tu zagladac jak najczesciej, wmiare mozliwosci, bede czytac to co napiszesz, choc oze nie zawsze znajde czas, zeby napisac, ale postaram sie!
Wylewaj tu swoje smutki i zale, tak jak i ja, to troche daje...
ja tu jestem dla Ciebie :)
Avatar użytkownika
anulka81
 
Posty: 264
Dołączył(a): 20 gru 2011, o 02:34
Lokalizacja: uk

Re: ostatnia deska ratunku

Postprzez marie89 » 23 gru 2011, o 08:44

Eli.. jesteś młodą, wrażliwą dziewczyną... Jest Ci teraz trudno... Widzę, że chcesz dotrzeć do Rodziców... do ich serca.. ale powstaje mur... Może gdyby szczera rozmowa... o wszytskim co boli i o tym czego potrzebujesz... może w końcu by przejrzeli...

Ja mam taką nadzieję względem swoich...

Chciałam Ci powiedzieć, że nie jesteś sama...
I nie karaj się za to, że Rodzice są chłodni... Nie karaj się... Krzywdzenie siebie to najgorsze co możesz zrobić... Ratuj siebie... Walcz.. ale nie krzywdź...

Wiem, że nie masz siły... ale nie poddawaj się... Ucz się. Bądź dzielna. Dużo rozmawiaj z psychologiem (mam nadzieję, że trafiłaś na dobrą osobę i dobrego specjalistę). I ufaj, że przyjdą dobre zmiany...

Może z boku moje rady wydają się naiwne... ale ja wierzę, że jeżeli żyjemy w zgodzie z samym sobą...jeżeli mamy ambicje, marzenia... jeżeli nawet mimo porażek wstajemy i idziemy dalej... to w końcu przyjdą lepsze dni.. dla których warto być.
marie89
 

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 297 gości