Odwikłane Odwikłane Pomocne Słyszalne
  Strona główna  |  Aktualności  |  O projekcie  |  Pomoc e-mail  |  Pomoc  |  Odwikłane  |  Wiedza  |  Kontakt           

Wiedza

Przemoc i odwikłanie - nasze historie

"Gdy poznałam go, niepozornego, prowadziłam firmę i dorywczo szkolenia. Wkrótce zaczęłam się jeszcze starać o pracę jako nauczyciel w prywatnej szkole. Zanim otrzymałam umówiony telefon z sekretariatu, od jego matki dowiedziałam się, że dostałam tą pracę. Telefonu z sekretariatu nigdy nie otrzymałam w tej sprawie. Ona zapowiedziała, że przekaże mi tą informację i to wystarczyło. Nie była nauczycielem, ani nie pracowała w żadnej szkole. Nie prosiłam ją też o to, aby dowiadywała się czegoś w mojej sprawie. Wkrótce podrzuciła mi pieniądze na sfinansowanie kursu pedagogicznego. Powiedziała, że oddam jej, kiedy będę miała i żebym się nie przejmowała. Cieszyłam się. Potem zaczęło się porównywanie mnie do jego byłej i we wszystkich "konkurencjach" wypadałam, według nich, o niebo lepiej. Tamta, według nich, była niezrównoważoną, głupią i toksyczną furiatką.

Co sądzisz o posypywaniu ran solą, wtykaniu w nie szpilek, zdrapywaniu strupów, cięciu wrażliwych miejsc, wwiercaniu otworów w ciało i wpychaniu do nich czegoś, a następnie zaklejaniu plastrem, aby nie wyszło? O rozbieraniu do naga i wywlekaniu na widok publiczny? Zabieraniu rzeczy i szantażowaniu, że jeśli nie zrobisz tego, czego nie chcesz, to zostanie ci zabrane to, co jest dla ciebie ważne i do ciebie należy, na czym ci zależy, że stanie się komuś krzywda? To wszystko jest namacalne, łatwo sobie wyobrazić i poczuć. A co, jeśli to wszystko odbywa się "jedynie" w sferze psychicznej? Wtedy ran nie widać. Ale czy to znaczy, że ich nie ma?

On miał do mnie pilota. Czułam się też, jakby miał jakąś cholerną laleczkę voodoo przygotowaną specjalnie dla mnie. Uderzał, wbijał szpile w moje słabości, w to, czego się wstydziłam, naciskał na moje błędy, wyszarpywał ze mnie zasoby, uderzał w to, co jest dla mnie ważne, ściskał to i nie puszczał. Wmawiał mi, że powiedziałam coś, używając do tego zdań wyrwanych z kontekstu i wplatał do swojej narracji. Pozostawiał mnie na lodzie. Oczerniał za plecami w trakcie związku i po jego zakończeniu. Tłumaczył mi moje uczucia, emocje, zachowania, ich źródło - po swojemu. Wpajał mi to. Demonizował. Zaprzeczał rzeczywistości: że coś zrobił/nie zrobił, że coś się wydarzyło/nie wydarzyło, że coś powiedziałam/zrobiłam lub nie powiedziałam/nie zrobiłam. Zaprzeczał wspólnym ustaleniom. Wmawiał mi, że coś mi się przywidziało, że coś źle zrozumiałam. Znowu. Że sama tak i siak powiedziałam i już nie pamiętam. Czerpał korzyści z moich zasobów i jednocześnie dewaluował mnie, przypisywał sobie moje osiągnięcia.

Pozostawał głuchy na moje prośby, nie dotrzymywał wspólnych ustaleń, pozostawiał mi wszystko na głowie, a potem udawał, że nie wie o co chodzi i przyglądał się mi z cynicznym uśmiechem, stwierdzając, że znowu sobie coś wymyśliłam, że znowu głupoty opowiadam, a w sytuacji mojego oburzenia, złości - wyzywał od furiatek. Ciągle czegoś ode mnie oczekiwał. Ciągle było za mało. Kompletnie nie doceniał tego, co brał. Nie doceniał mojej pracy i korzystał z jej owoców bez jakichkolwiek skrupułów, nic nie dając od siebie, z pretensją, że jeszcze mało. Na zewnątrz: miły, wręcz "za miły", nieporadny, ciapowaty wręcz, dziecinny, ale za to pomocny.

Gdy po długiej przerwie od zwolnienia go z pracy z powodu bardzo dużej absencji zaczął znowu zarabiać, to chował przede mną pieniądze na codzienne zakupy (przynosił w kopercie). Szantażował mnie, że gdy odejdę, to "zrobi mi opinię" nauczycielki-wariatki. Szantażował mnie, że pozbawi mnie praw rodzicielskich (Nie wiem, na jakiej podstawie, ale w to uwierzyłam. W rzeczywistości to jemu później zostały ograniczone prawa rodzicielskie przez sąd.). Szantażował mnie, że jeśli wniosę sprawę o alimenty na córkę, to -wypie**oli- mnie z mieszkania (mimo że mieszkanie nie należało do niego. Ale tak uważał, bo należało do jego siostry, a w rzeczywistości zarządzała nim jego matka).

Wyszukiwał u mnie różnych rzekomych zaniedbań, których miałam się dopuścić wobec dziecka i nazywał mnie nieodpowiedzialną. Nazywał toksyczną, która nie potrafi stworzyć żadnego normalnego związku. Mimo wiedzy o tym, jakiej przemocy doznawałam ze strony moich rodziców i że nie chcę się z nimi dłużej kontaktować, i tego nie robię, bo ich zachowanie się nie zmieniło, sprowadzał ich do domu i za moimi plecami zaczął się z nimi kontaktować. Zabierał również córkę do nich, mimo braku w ich domu jakichkolwiek warunków sanitarnych (mieszkanie było zagracone i zarobaczone, w takich warunkach się wychowywałam i nic pod tym względem się nie zmieniło), nie wspominając już o tym, że gdy jakieś dziecko w rodzinie nie robi tego, czego oni akurat chcą, to wpadają w złość i to może różnie się skończyć. Wiedział o tym. Sam też zaśmiecał wspólne mieszkanie. Gdy przestałam już w końcu zwracać mu na to uwagę i zamieszkałam w pokoju z córką, to pokój stołowy, w którym on zamieszkał, przypominał melinę. Tylko zamiast alkoholu w centralnym miejscu stał gamingowy laptop.

Kłamał notorycznie: że coś zrobił, podczas gdy nie zrobił, wykręcał się. Gdy się go na tym przyłapało, bagatelizował, pytał czy ja też tak zawsze wszystko pamiętam, robię, nie mylę się, nie kłamię.

Wyciągał pieniądze z mojego konta. Na początku pozwoliłam mu wypłacić na alimenty dla jego syna, szybko jednak straciłam kontrolę. Miałam jednak opory, aby wprost zażądać zwrotu karty. Liczyłam na to, że więcej nie będzie tak robił bez mojej wiedzy. Robił. Za każdym razem. Twierdził, że mu przecież pozwoliłam. Zastanawiające, że on wtedy jeszcze pracował. Starałam się go mimo wszystko zrozumieć. On moje starania każdorazowo wykorzystywał. Za każdym razem miał jakieś wytłumaczenie. Koncentrowałam się na wytłumaczeniach. Nie na tym, co mi robi jego zachowanie, jakich szkód doświadczam. A te wytłumaczenia były spójne. Im bardziej byłam w te wytłumaczenia wprzęgnięta, tym bardziej logiczne. Wypadałam w nich blado. Coraz bladziej. Zaciągał zobowiązania, z których się później nie wywiązywał, i podawał mój numer telefonu do kontaktu. Wtedy po raz pierwszy doświadczyłam chamstwa i grożenia ze strony szemranej firmy windykacyjnej. On za każdym razem mówił, że mu przykro. I tyle.

Wmawiał mi, że nikt z jego znajomych mnie nie lubi (bo jego zdaniem pokłóciłam się z jego kolegą). Wmawiał też, że pół rodziny mnie nienawidzi (bo rzekomo wtrącam się w nie swoje rodzinne sprawy. Chodziło o sposób traktowania jego dziecka z pierwszego związku. Okazało się potem, że tak naprawdę pół rodziny stanowiła jego matka. Jego. Nie dziecka). Wmawiał mi, że nikt też nie ma do mnie zaufania, bo rzekomo pożyczam, a potem nie oddaję pieniędzy. Przykładem były pożyczone mi pieniądze na kurs pedagogiczny.

Kiedy pytałam, dlaczego, skoro jestem taka zła, jest ze mną, to mi wyjaśnił, że on jedyny wierzy, że we mnie jednak jest dobro. Wmawiał mi, że o mało nie doprowadziłam jego matki do zawału/udaru/śmierci (gdy tylko zapachniało mu podziałem odpowiedzialności i moim odejściem, jeśli tego nie będzie). Jego matka z resztą też tak uważała. Gdy stawiałam sprawę jasno, broniąc swoich granic, to oburzali się, że stawiam sprawę - według ich sformułowania - "na ostrzu noża". To było główne oskarżenie. To ich sformułowanie dźwięczy mi w głowie. Nie zmieniali jednak swojego zachowania wobec mnie. Wyzywał mnie od wariatek, gdy zwracałam mu uwagę na to, co ustaliliśmy. Wyzywał od furiatek, gdy buntowałam się przeciwko traktowaniu mnie nie w porządku. Wyzywał od głupich, gdy miałam inne zdanie od niego albo po prostu stwierdzałam fakty. Jego matka dokonywała ocen mojego zdania.

Potem, gdy mi zrobił świństwo, zgrywał ofiarę. Rzeczywiście zachowywał się jak pokrzywdzony. Przepraszał czasem. Wtedy, kiedy już widział, że mam go tak bardzo dosyć i najchętniej chciałabym, żeby nie pokazywał mi się na oczy, że brak mi słów, bo żadne rozmowy do niczego nie prowadzą. Ale nawet jak przepraszał i był przemiły, i robił to, co dotąd zaniedbywał, po prostu miód, to wkrótce wszystko wracało do "normy". Przeze mnie - tak twierdził.

Trwałam przy nim dla córki. Żeby miała pełną rodzinę. Trwałam przy nim dla niego. Żeby on miał normalną rodzinę. I żeby mógł na co dzień spędzać czas ze swoim dzieckiem, nie tak jak z pierwszym. Biedny - myślałam, gdy pojawiały się w mojej głowie myśli, by od niego odejść i gdy widziałam jego zeszklone oczy, gdy uważał się za pokrzywdzonego - nie można tak przecież krzywdzić człowieka, nie można go tak zostawiać. Pozwalałam przekraczać swoje granice i poniżać się, dowartościowywać się moim kosztem, wykorzystywać mnie, nie mieć swojego miejsca, zrezygnować ze swoich potrzeb na jego rzecz i jego matki. Żyć w tym trójkącie.

Opowiadał, co mi zrobi, jeśli zrobię coś dziecku. Byłam w szoku, że w ogóle podejrzewa mnie, że mogę zrobić jakąś krzywdę dziecku. Córka była dla mnie oczkiem w głowie. Pytałam, co miałabym jej niby zrobić. A on mi odpowiadał: cokolwiek. Wkrótce potem wmawiał mi, że naraziłam zdrowie i życie jego córki (Jego. Nie naszej). Było to po tym, jak nagle, idąc obok mnie przez centrum miasta, zaczął mi wyrywać z rąk wózek z kilkumiesięczną córką, a kiedy próbowałam go powstrzymać, to szarpał się ze mną. To był niesamowity wstyd dla mnie. Obawiałam się tego, że ktoś z moich uczniów to zobaczy, że ktoś wezwie policję albo że on zadzwoni na policję i odwróci kota ogonem. Potem twierdził przy swojej rodzinie, że to ja zaczęłam mu wyszarpać córkę i to na jezdni, a gdy się oburzyłam, co za bzdury wygaduje i próbowałam wyjaśnić, jak to w rzeczywistości było, to odparł, żebym sobie lepiej przypomniała, jak było.

Nie byłam dopuszczana do opłat za mieszkanie. Brzmi śmiesznie? Absurdalnie? Czy ktoś w ogóle spotkał się z czymś takim? Może to szczyt dobroduszności? Ja na początku byłam w szoku. Tak samo z resztą, jak wobec innych jego zachowań. Nie wiedziałam, o co chodzi. Ale z czasem się przyzwyczajałam. Przystosowałam do takich warunków. Oczy i uszy dookoła głowy, ciągle w wyczekiwaniu, że coś niespodziewanego się wydarzy, co mnie zaskoczy, walnie psychicznie albo przeszyje na wskroś jak grom z jasnego nieba i pozostanę w stuporze na jakiś czas z tego szoku. Wiedziałam, że to wcześniej czy później nadejdzie, tylko nie wiedziałam kiedy. Jednocześnie zaczęłam się blokować i kontrolować, aby nic, co powiem czy zrobię, nie mógł wykorzystać przeciwko mnie. Aby nie wyrwał z kontekstu i nie wykorzystał do wytłumaczenia swojego zachowania, nie mógł przerzucić odpowiedzialności, winy na mnie i do zdyskredytowania. Pozostawianie mnie po takim ataku z myślami, uczuciami i emocjami było coraz trudniejsze do uporania się dla mnie. Ale te wszystkie starania: nastawiania, kontrolowanie siebie, szły na marne. On był lepszy. Jego matka też. Zdałam sobie sprawę, że nie wygram z nimi. Czułam, że nie daję rady, że nie mam czasu na regenerację, nie mam czasu odetchnąć, że jestem słaba. I nie mam jak się wydostać, gdzie uciec. Odechciewało mi się żyć.

Niedokładanie się do opłat za mieszkanie było faktem i to dawało mu przewagę wraz z jego matką nade mną. Czyniło ze mnie osobę, która u nich mieszkała, korzystała z ich mieszkania, jednocześnie za nie nie płacąc. Aby się nie dać wtłoczyć w kreowany przez nich obraz, finansowałam jakiekolwiek codzienne zakupy do domu i dla córki oraz wszelkie inne opłaty. Ale oni kompletnie nie zwracali na to uwagi. Pewnego dnia on jednak bez jakiegokolwiek zająknięcia stwierdził, że utrzymuje całą rodzinę. I wtedy coś we mnie pękło. Dopiero po 10 latach. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam mu w końcu "skończ już pier**lić". Na drugi dzień dokończyłam pozew o alimenty (przygotowywany od długiego już czasu i odkładany każdorazowo na półkę w cyklicznej fazie "miodowego miesiąca") i wysłałam go na poczcie. Nie dowierzałam sobie, że to w końcu zrobiłam, ale potwierdzenie nadania mówiło samo za siebie.

Przygotowywałam się na walkę, ale teraz już widziałam w tym sens i miałam połączenie z innymi ludźmi, z zewnątrz. Wyprowadziłam się do SOW (Specjalistyczny Ośrodek Wsparcia) z córką (nie informując go o tym), a po kilku miesiącach znalazłam nowe mieszkanie.
Po mojej wyprowadzce wraz z córką, w duecie z matką zgrywał moją ofiarę. Tuż przed wyprowadzką zapytał mnie, czy te pieniądze, które kiedyś udawało mi się znaleźć, a które chował przede mną, to odkładałam na wynajem nowego mieszkania. Zszokował mnie tym (po raz kolejny). Odpowiedziałam mu szczerze, że nie, na co mi odparł, że w takim razie ocaliłam resztki przyzwoitości.

Zaczął też wraz z matką nastawiać wspólnych znajomych przeciwko mnie, "robić mi opinię" - zgodnie z zapowiedzią. Jego matka jest dobrą koleżanką prezydenta miasta, który wcześniej był nauczycielem. Ma znajomych wśród dyrektorów i nauczycieli szkół, przedszkoli, żłobków i innych osób pełniących funkcje publiczne w mieście. Pracuje w urzędzie miasta na stanowisku kierowniczym. Uchodzi za cichą, opanowaną, miłą, pomocną osobę. Część moich znajomych jest jej znajomymi. Część z nich potraciłam.

W szkole byłam doceniana, miałam opinię dobrego, sprawiedliwego nauczyciela, który nie daje sobie wchodzić na głowę - taki dostawałam feedback. Praca sprawiała mi ogromną radość, ładowała mnie, czułam, że w niej kwitnę. Nikt nie wiedział, co się dzieje u mnie w domu. Było mi wstyd, że taki niepozorny facet, nazywany przez niektórych "ciepłymi kluchami" albo "ciapą", "chłopczykiem", mnie dręczy. Że jestem w ten związek uwikłana. Że weszłam w to jak w masło, chociaż nie chciałam, ale tak się narzucał, a ja pomyślałam, że musi mu na mnie bardzo zależeć. W rzeczy samej. Że mu się daję, że steruje mną, że mu tak wiele o sobie powiedziałam i on to teraz wykorzystuje przeciwko mnie, że zaufałam mu, że może mną manipulować jak kukiełką, wywołując we mnie automatycznie trudne emocje i być z tego dumnym. Pamiętam, gdy naciskał we mnie czuły punkt, po czym odchodził opanowany i wyprostowany, z cynicznym uśmieszkiem. Albo klepał mnie po głowie, po czym wychodził na papierosa z kawą w moim ulubionym kubku. Analizowałam swoje wypowiedzi i co zrobiłam, bo nie chciało mi się wierzyć, że można dręczyć emocjonalnie człowieka tak po prostu. A naciskał na guziki szczególnie w dniu świąt, tuż przed przyjęciem urodzinowym córki, przed ważnymi dla mnie wydarzeniami, których nie mogłam się doczekać, które lubiłam. Ja w środku buzowałam, a on spokojnie siedział lub kroczył wyprostowany, udając, że nie wie, o co mi chodzi i twierdził, że znowu mi coś odwaliło, znowu mam jakiś problem.

Gdy zaszłam w ciążę, chciał mnie zostawić. To po tym, jak dowiedział się, że ingerowałam w sposób traktowania jego syna. Nie rozumiałam tego. Zawsze uważałam, że dzieci należy bronić, gdy doświadczają niesprawiedliwości ze strony dorosłych. Okazało się później, że pomysł zostawienia mnie był pomysłem jego matki. Jej zdaniem, to były ich rodzinne sprawy i nie miałam prawa się wtrącać. Potem, gdy byłam już w zaawansowanej ciąży, wydzwaniała do mnie i pytała o rzeczy, o których nie miałam pojęcia, bo ustalała je tylko ze swoim synem za moimi plecami, obwiniała mnie, że w ogóle nie interesuję się tymi sprawami i pewnie sobie myślę, że pieniądze to z nieba lecą. Nie wiedziałam, o czym ona mówi. Byłam już tak roztrzęsiona, że wyszłam z domu, aby kupić doładowanie do telefonu i powiedzieć mu, żeby porozmawiał z matką, bo ja dłużej już nie zniosę takiej sytuacji. Było ciemno, jesień albo zima. Gdy poszłam do bankomatu wypłacić pieniądze, to okazało się, że nie mogę żadnych wypłacić, a stan konta pokazywał mi ponad 700 zł na minusie, co mnie dodatkowo zmroziło. Już nie pamiętam, jak to zrobiłam, ale pamiętam, że jednak kupiłam to doładowanie i zadzwoniłam do niego. Był rozbawiony tą sytuacją.

Ogarniałam mieszkanie, małe dziecko i zdobywałam pieniądze. Było ciężko, bo miałam jako nauczyciel w prywatnej szkole umowę o dzieło, a potem umowę-zlecenie i dostawałam wypłatę za zrealizowane godziny, a te wynikały z podstawy programowej i było ich mało. Pracodawca też nie płacił na czas. Dorabiałam więc udzielaniem zdalnych korepetycji, tworzeniem zdalnych kursów i sprzedażą rękodzieła. Ale i tak było mało na trzy osoby. Z prowadzenia firmy musiałam zrezygnować. On praktycznie prawie nic nie robił w domu. Wykłócał się, gdy miał się zabierać za cokolwiek. Nie pracował już wtedy, bo został zwolniony i nie szukał pracy, przeważnie spał do 14-tej. Żyliśmy z tego, co ja zarobiłam. Podsiadał mnie podczas pracy przy moim komputerze i stawał się agresywny. Krzyczał do mnie, żebym w końcu ruszyła dupę do roboty, a nie przesiadywała przed komputerem i nie przeginała pały. Sam spędzał godziny na graniu w gry komputerowe, tzw. sieciówki, gdy tylko się dało. Wydawał pieniądze na ulepszanie bohaterów i tzw. upgrady, co wychodziło z czasem. Potem w gry przemocowe zaczął wciągać dzieci, o czym poinformowała mnie córka, kiedy mieszkałyśmy już osobno i on ją zabierał do siebie. Powiedziała też, że wcześniej, gdy jeszcze mieszkaliśmy wszyscy razem i na przykład byłam w kuchni, to ona siedziała obok i widziała krew, która lała się w walce, w której tata uczestniczył. Jeszcze jak mieszkaliśmy razem, obudziła się pewnej nocy z płaczem i powiedziała, że śniło jej się, że tata ma obciętą głowę. Miała wtedy cztery lata. Ten koszmar wspomina do dziś, mimo że minęło z 6 lat.

Wmawiał mi, że go wykorzystałam do zrobienia sobie dziecka, bo nie miałam z kim. Gdy już złożyłam pozew o alimenty, syczał nade mną w odległości kilku centymetrów od moich oczu, że mnie tak strasznie nienawidzi i zaraz mi łeb rozwali. Sięgał przy tym nerwowo po komórkę, udawał, że gdzieś dzwoni, po czym rzucił, że zaraz policja mnie wyprowadzi z rozwalonym łbem.

Tylko raz użył wobec mnie przemocy fizycznej. Kiedy zerwał się z łóżka po telefonie matki, która prosiła aby kupił jej marchewki do zupy, a ja zapytałam, dlaczego tak się nie zrywa, gdy jest coś do zrobienia u nas w domu i powiedziałam mu, co o tym myślę. Wyszarpał mnie wtedy z pokoju, w którym przygotowywałam mleko w butelce dla córki, do przedpokoju, przycisnął do ściany, unieruchomił mi ręce i powiedział, żebym sobie zapamiętała, że będzie tak robił, gdy tylko będzie mi odbijać. I że przeze mnie dziecko musiało oglądać takie sceny. Zadzwoniłam wtedy na policję. Zanim przyjechała, już go w domu nie było. Zaproponowali mi założenie niebieskiej karty. Odmówiłam, bo uważałam, że to już przesada. Mieszkaliśmy wtedy w wynajmowanym mieszkaniu, umowa była na mnie. Wtedy stwierdziłam, że czas już na pożegnanie i spakowałam jego rzeczy. Nie wpuściłam go potem do domu. Już wtedy chciałam wnieść pozew o alimenty. Przez jakiś czas oskarżał mnie przez telefon, wyśmiewał moją decyzję, mówił, że jestem dziecinna, potem pytał nerwowo, czy kogoś mam, a po jakimś czasie przyszedł skruszony i przepraszał.

Był tak przekonujący, ze pozwoliłam mu rozpakować swoje rzeczy. A potem było coraz gorzej. Kulminacja nastąpiła, gdy wprowadziliśmy się do mieszkania, którym zarządzała jego matka i miałam już myśli samobójcze. Powiedziałam sobie: albo ucieknę jak najszybciej stąd z córką, albo się zabiję. Miałam jednak przed oczami scenę, kiedy moja córka natyka się gdzieś na moje zdjęcia już po mojej śmierci, przegląda je i jest jej przykro, że nie może ze mną pogadać, nie może się do mnie przytulić, opowiedzieć o swoich problemach i w ogóle o tym, jak spędziła dzień, co lubi, co jest dla niej ważne, nie będzie mogła się podzielić ze mną swoimi przemyśleniami, nie będzie mnie mogła zapytać o cokolwiek, a nawet jak będzie pytać, to nic jej nie odpowiem.

Jak bardzo skanował mnie i moje otoczenie, miałam jeszcze okazję się przekonać po odejściu od niego. Jeszcze czasem próbował mnie prowokować sms-ami, ale to ucinałam, nie naprzykrzał się publicznie, gdy zamieszkałam już wśród innych ludzi. Przed jego przybyciem (umówionym zgodnie z harmonogramem spotkań zatwierdzonych przez sąd) przygotowałam kilka punktów dotyczących córki na niewielkiej kartce: "co, gdzie, jak". Kartka samoprzylepna, tzw. przypominajka, bladożółta ok. 7 x 7 cm. Trudno, aby uznać, że rzucała się w oczy, tym bardziej pośród innych rzeczy. Przygotowałam ją do przekazania na meblach w salonie, który był oddzielony od wejścia korytarzem. Stojąc na progu mieszkania, dojrzał ją jednak i nie czekając, aż córka się ubierze do końca i nie pytając, czy może, wszedł bezceremonialnie w butach do pokoju, chwycił kartkę i zapytał "co to?" Najpierw wyjaśniłam, a potem zwróciłam mu uwagę, że wszedł jak do swojego domu, na co odpowiedział mi, że nie wie, o co mi chodzi, po czym się naburmuszył i nic nie powiedział nawet na odchodne.

Nie liczę, że on się zmieni. Nie liczę na to, że zmieni się też jego matka. Nie wierzę w to i kompletnie się już na tym nie koncentruję. Mam swoją przestrzeń, jestem wśród życzliwych mi ludzi, moja córka dobrze się rozwija, mamy dobry kontakt, zawsze może na mnie liczyć. Nie chce się kontaktować ani z ojcem, ani z babcią i nie robi tego. Poprosiła mnie, abym przekazała im taką informację, a ja to zrobiłam.

Przestałam grać w jego grę w realu, a on się z naszego życia wylogował razem z matką. Nie kontaktują się z nami w żaden sposób, z trzeci rok już będzie.

Jestem już inną osobą. Regeneruję się psychicznie. Cieszę się, że żyję po swojemu, że odzyskałam siebie, że podążam swoją ścieżką w swoim tempie. Jestem dla siebie bardziej życzliwa. Widzę siebie w końcu. Poznaję i odkrywam siebie. Staram się nie obciążać, nie chłostać się batem. Odblokowuję swój potencjał. Nie udowadniam, jaka to jestem wartościowa.

Empaci, nie poświęcajcie się. Nie traćcie siebie, nie pozwalajcie ciągle przekraczać swoich granic i nie usprawiedliwiajcie ich przekraczania, bo komuś będzie przykro... Nie bagatelizujcie sygnałów ostrzegawczych. Nie dajcie sobie wmówić, że coś, co jest świństwem wobec was, jest okej, a tym bardziej, gdy ktoś wmawia wam to notorycznie, że to wasza wina albo kłamie i udaje, że nie wie o co chodzi, że sobie coś wymyśliliście, wypiera się tego, co powiedział/zrobił i to się powtarza. Nie przyjmujcie wszystkich wyjaśnień jak leci, nawet jeśli są one spójne i logiczne, bo nie o logikę tu chodzi. To jest logika nadawcy, w którą was wkręca, starając się odwrócić uwagę od tego, co w rzeczywistości wam robi. Szczególnie gdy z innymi osobami nie macie takich sytuacji. Nie grajcie w tą grę. Zwracajcie uwagę na swoje potrzeby, uczucia i nie bagatelizujcie ich, dbajcie o siebie, nie odkładajcie siebie na później. Później może was nie być."

Beata, lat 40. Odwikłana.

Deklaracja dostępności

Projekt realizowany z dotacji programu Aktywni Obywatele - Fundusz Krajowy finansowanego przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię w ramach Funduszy EOG
Stowarzyszenie "Intro" 2021 - 2022