Justa... (właściwie, to kieruję swoją wypowiedź także do innych) ja nie odkryłam się jakoś bardziej niż dotychczas... Po prostu mam teraz trudny czas i z tego powodu przywołuję pewne rzeczy, o których niegdyś pisałam bardzo dużo tutaj (oczywiście, że nie każdy to czytał, stąd może to zaskakiwać)... Niestety, nie wszystko się zachowało bo sporo doświadczeń spisałam na startym forum, którego zawartość utraciliśmy wszyscy... Do części zajrzałam wczoraj wieczorem bo spisałam je przed dwoma laty na DDA.
Nie jest też tak, że nie mam siły, czy ochoty na rozkminianie mojej przeszłości wpływającej na teraźniejszość. Przeciwnie. To wszystko, to są doświadczenia, które mam na tyle mocno przerobione i na tyle mocno je rozumiem, że nie potrzebuję pomocy w zobaczeniu tego, co było i jak było. Mam świadomosc tego wpływu przeszłości i potrafię dzielić się tym bez lęku,... a jeśli tego nie robię, to z dwóch powodów: albo nie czuję takiej potrzeby (i wówczas zwykle czuję się szczęśliwą osobą), albo chciałabym, a nie czuję gotowości ze strony rozmówcy (i wówczas przeżywam jakiś kryzys, jak teraz).
Zakładając ten wątek potrzebowałam kontaktu; potrzebowałam, żeby pogadano ze mną jak z człowiekiem... potrzebowałam też pobyć sobie taką zaopiekowaną przez jakiś moment. Tyle.
Kiedy pisałam pierwszego posta byłam rozżalona, chciałam się tym żalem podzielić i to wszystko. Ja nie jestem człowiekiem potwornie cierpiącym, jestem po prostu kimś, kto sobie daje prawo do swobodnego przeżywania smutku, lęku, czy złości (emocje przychodzą i odchodzą... to naturalne) Rozumiem swoje emocje, rozumiem swoje potrzeby i kierowana tym - postanowiłam założyć wątek. I już samo to jest w moim przypadku terapeutyczne.
Pisząc, że niepokoi mnie to, co teraz się ze mną dzieje, miałam na myśli dokładnie to, że mnie to faktycznie niepokoi. Dla mnie doświadczanie nastrojów depresyjnych (uwaga! mówię tylko o sobie teraz!) pokazuje mi, że w dalszym ciągu korzystam z tego mechanizmu po to, by się mną zaopiekowano. Nie czując się nasycona tą opieką trwam sobie dalej w smutku i przygnębieniu (ewidentnie mam jakąś korzyść ze swojego takiego stanu) I to jedna rzecz.
Druga to taka, że ja mam w ogóle skłonności i predyspozycje do akurat doświadczania epizodów depresyjnych, a nie np. do uzależnień (oczywiście można mieć i jedną i drugą skłonność... i wiele innych)
Taki mam układ nerwowy, taką mam strukturę osobowości, że z tego typu doświadczeniami będę się zmagała w swoim życiu i akceptuję to.
Od początku mojej psychoterapii mówiono mi, że terapia nie daje szczęścia, a jedynie (czy też aż) świadomość.
Z depresją jest tak, że im większa świadomość siebie, swoich doświadczeń, całego kontekstu itd., itd..., to tym mniejsze (lżejsze, krótsze, rzadsze) epizody. I to jest zasadniczy cel długoterminowej psychoterapii w walce z depresją...
Przeżywam teraz kryzys jak zwyczajny, przeciętny człowiek. To ciężkie doświadczenie, lecz nie zniekształca mi ono wiodzeni9a świata! Nadal kocham życie i akceptuję to, ze cierpienie w tym życiu będzie obecne.
Czy teraz, kiedy to wszystko wyjaśniłam, to czy mogę zostać po prostu zaopiekowana? (:( ) Zaopiekowana to znaczy nie karcona, nie krytykowana, nie pocieszana, nie coś tam, coś tam... Zaopiekowana to utulona, zrozumiana, zaakceptowana w smutku...
mel.
PS. Justa -