Co chwila wychodzi na jaw jakieś jego kłamstwo, sam sprawia, że boję się ufać.
Przed chwilą się pokłóciliśmy. Wylały się wszystkie żale z jego strony. To, że nie pozwalałam mu palić zielska (to chyba normalne), to że odradzałam mu zakup motocykla i to, że - jak to on ładnie nazwał - odsunęłam go od znajomych. Podsumował wszystko, że trzymam go na smyczy i że nie wie czy chce ze mną być... Jutro się mamy spotkać na rozmowę i zadecydować co dalej...
Zabolało mnie to co powiedział.
Po pierwsze zabolało mnie to, że dopiero powiedział o tym wszystkim podczas tak poważnej kłótni. Dlaczego nie potrafił powiedzieć mi o tym, gdy rozmawialiśmy? W takim razie nic dziwnego, że mamy takie problemy, skoro on wszystko co mu nie pasuje tłumi w sobie...
A po drugie zabolało mnie stwierdzenie, że go ograniczam. To, że nie pozwalam na palenie narkotyków i odradzam zakup niebezpiecznej maszyny to źle? A nie pomyślał, że po prostu się o niego martwię, że mi za bardzo na nim zależy? Co do znajomych... To on pierwszy mnie odizolował od wszystkich moich znajomych. Potem poszliśmy na układ, że nie spotykamy się sami z płcią przeciwną. A teraz on mi mówi, że to ja go trzymam na smyczy, że się nie może spotkać ze znajomymi?
Jest paskudnym hipokrytą. Sama już nie wiem czy to wszystko jest sens ciągnąć