---------- 15:42 05.11.2008 ----------
bunia napisał(a):Recepta jest chyba jedna....polubic siebie,dlaczego
uwazasz,ze wszyscy inni sa super tylko nie Ty....dlaczego zalezy Ci na
akceptacji
inych skoro nie dajesz rady z akceptacja siebie ?....a moze zrob sobie taka
liste
i napisz codzieniie 5 pozytywow ktore zauwazysz w ciagu dnia,tak jak kilka
rzeczy w ktorych jestes dobra bo nie pisz tylko,ze nic nie
potrafisz....takich
nie mam.
Masz racje, powinnam polubic siebie. Tylko wiesz... czy polubic siebie wraz
ze wszystkimi defektami i slabosciami, czy lubic tylko to co fajne, a
reszte
eliminowac? No i nastepna kwestia - jak to zrobic? (chyba najwazniejsza
Nie dodalam jeszcze w poscie pierwszym, ze najwieksza kupa gowna czuje sie
dzien po paleniu (!). Byc moze to nawet kluczowa sprawa. Nie wiem czy
ktokolwiek z Was pali/palil (green), ale jesli, to powiedzcie czy mieliscie
podobnie
jak ja. Na drugi dzien po paleniu nic mi sie nie chce, a jak juz udam sie
na
ta uczelnie jakims fuksem - to czuje sie tam jak jakis wybitek ze
spoleczenstwa, nie potrafie odnalezc siebie wsrod ludzi, objawy o ktorych
pisalam w
pierwszym poscie nasilaja sie.
Powiecie wiec - po co pale? Otoz:
- kiedys palilam, bo mialam tzw. "smiechawki" i byl to niezawodny sposob na
swietna impreze
- z czasem "smiechawki" zaczely znikac i stopniowo poczely sie pojawiac
jakies filozoficzne mysli, ktore w pewnym moemencie przerodzily sie w "glosy
madrosci" mowiace mi co jest dobre a co zle
- zaczelam sie gubic, bo mimo ze dzieki glosom madrosci bylam bogatsza
wewnetrznie, to jednak w trzezwym zyciu nie umialam ich zrealizowac, wiec palilam
znow po to, zeby znow uslyszec cos madrego (to bylo bardziej podswiadome,
wiadomo ze tez dzialal mechanizm uzaleznienia).
- a teraz? teraz jak zapale - to wlasciwie zawsze wpadam w "trans"
zastanawiania sie nad poczynaniami swoimi, nad wlasnym zyciem, moim zwiazkiem, szkola
itd, i niby ok, tylko wiadomo ze nie pale nigdy sama. I wtedy w towarzystwie
- odlaczam sie, i wiecie co mnie boli? Ze wlasnie wtedy w tym stanie dochodzi
do mnie rzecz, z ktora mam najwiekszy problem - to, ze jestem GLUPIA, pusta,
nie potrafie sie odezwac itd. Bo jak zapale, to rzeczywiscie mam sieczke z
mozgu, rzeczywiscie nie jestem w stanie dyskutowac na jakies tematy.
Chcoiaz... moze ja sobie dobieram takie towarzystwo, z ktorym po prostu nie umiem
rozmawiac, bo to oni pieprza jakies farmazony...
Sory, ze tak latam po watkach, ale napadlo mnie inne spostrzezenie.
Kiedys, w akcie desperacji poszlam do pani psycholog, aczkowliek musze
stwierdzic, ze calkiem niepotrzebnie, bo przedstawilam jej swoj problem jako
problem z uzywkami (powiedzialam jej, ze duzo pije, pale itd) i ta pierwsze co
zrobila - to stwierdzila, ze mam sie zapisac do grupy uzaleznieniowej.
Moze i to by bylo w pewnej czesci tez dobre, ale... uwazam, ze moim glownym
problemem byl wlasnie brak akceptacji ze strony ludzi (spowodowany pewnie
moja wlasna izolacja). I co?
I wszystko szlag trafil, nie pokazalam sie juz tam wiecej. Bo wiedzialam, ze
to nie o to tu chodzi.
rainman napisał(a):czasem nie ma chyba innego wyjscia tylko zaakceptowac
siebie. pamietam jak kiedys na terapi wymienialem mojej terapeutce swoje braki i
minusy i co one mi utrudniaja albo uniemozliwiaja w zyciu. ona mi wtedy
odparla tylko ze musze sie zaakceptowac takim jakim jestem. i choc nadal mam
problem z wymienieniem u siebie jakichs zalet to probuje sie akceptowac.
Ale co to znaczy, ze probujesz sie zaakceptowac? Bo wiesz... ja moge
powiedziec, ze tez probuje sie pozbierac... ale tak na prawde, to nei robie nic w
tym kierunku. Co robisz dokladnie? Wypisujesz afirmacje, tak jak bunia mi
polecila? (Nie smieje sie, na prawde wierze w afirmacje -> tylko czemu nigdy nie
probowalam? - chyba najwyzszy czas).
Wiesz, najgorzej jest zdac sobie sprawe z tej swojej samoakceptacji w
momencie, gdy prowadzisz rozmowe z kims i "zatyka Cie", albo gdy siedzisz gdzies ze
znajomymi i chcesz sie odezwac, a nie potrafisz.. Albo gdy sie odzywasz i po
chwili zdajesz sobie sprawe, ze to co powiedziales bylo po prostu ZALOSNE. Skad te mysli? Mam zaakceptowac swoja zalosnosc?
Moze to by bylo wyjscie, bo na razie to skupilam sie na tym, zeby nic zalosnego nie mowic. I co? I praktycznie sie nie odzywam, zamykam sie w sobie i tyle. Moze mi sie wydaje, ze wszystko co mowie jest zalosne, a tak na prawde nie jest?
Rany, ten tekst tez jest zalosny ;]
---------- 15:55 ----------
No i porwał mnie temat rzeka, a zapomniałam o kluczowym pytaniu, postawionym w temacie. Myślicie, że te wszystkie moje problemy (szkoła, relacje z rodziną, znajomymi, brak checi do robienia czegokolwiek pożytecznego) - moga wynikać z tej "niepewności" siebie?
Bo ja na to patrzę w ten sposób - jeśli nie potrafię zdecydować o czymś w sposób stanowczy, czyli nawet choćby o tym, że coś opowiem (np. w trakcie opowiadania komuś czegoś tam, patrzę na reakcje słuchaczy, i zamiast sukcesywnie dążyć do końca tematu - gdzie własciwie dopiero na samym końcu mial się pojawić np. zabawny wątek, dla którego to opowiadam całą historyjkę, to po prostu w tym momencie zaczynam ją skracać. Wmawiam sobie, że zanudzam lud i czasami ostatecznie autentycznie wychodzi z tego żenada, bo nie potrafię dojść do meritum. Zawiłe, ale prawdziwe.
Dobra, nie męcząc Was, odpowiedzcie mi tylko na pytanie: jak to zrobić, żeby po prostu nie patrzeć na reakcje innych. Bo to chyba taka terapia szokowa by była, ale chyba mi potrzebna.
Przecież inni potrafią nadawać godzinami i nie przejmować się tym, że kogoś to nie interesuje.
Oczywiście nie chcę prowadzić godzinnych monologów, ale choćby przez 2 minuty kogoś zatrzymać przy mojej wypowiedzi. Od czegoś trzeba zacząć...