Ponad 3 lata temu matka zapisała mnie na język niemiecki na korepetycje do nauczyciela, do którego moja siostra bliźniaczka chodziła już jakiś czas. Do szkoły nie chodziłam wcale na te lekcje, więc miałam jedynkę na semestr, na drugi też już prawie miałam..
Pamiętam, to był wtorek. Matka poszła tam ze mną, do jego domu. Szkołe ma u siebie w mieszkaniu. Od początku wydawał mi się być dziwny, patrzył sie na mnie jakby miał sie na mnie rzucić. W piątek były zajęca po dwie godziny, byłam tam z moją siostrą i z 6-cioma innymi osobami. Matka jednak kazała mi sie z nim umówić sama… Zabronił mi mówić cokolwiek, bo jak on to powiedział: “jeśli Ty mnie skrzywdzisz, ja Ciebie bardziej”. Wtedy matce powiedziałam, że nie będę tam chodzić. Ale dzwoniła do niego za każdym razem, czy byłam. Chciała tylko, bym zdała. Nie obchodziło ją to, że nie chcę tam iść. Nie powiedziałam jej, bo kiedy tylko próbowałam, sugerowała, że to ja chciałam tam chodzić. Nienawidzę swojej matki, że kazała mi tam iść. Że nie wysłuchała mnie. Po części wiem, że to moja wina, bo jej nie powiedziałam, ale przecież mnie szantażował.
W marcu w tamtym roku porozmawiałam z matką. Odbyła się rozmowa, której tak bardzo się bałam. Nie chciałam słyszeć znów jej oskarżeń, tych słów, które zabijały kiedyś moje wnętrze. Boję się wrócić do tamtych scen, tamtych myśli, wspomnień, twarzy, emocji. Nie chcę wracać do wspomnień, które zabiły moją niewinność, zabiły moją szczerość, zaufanie. Nie chcę przypomnieć sobie znów tego dotyku, tych słów, które pragnę wciąż wybić sobie z pamięci, tego spojrzenia, które mówiło: “zabiję, kiedy się nie zgodzisz”. Pamiętam to wszystko, choć to już tak odległe, tak daleko, patrzeć muszę znów w przeszłość, która wciąż gdzieś jest wewnątrz, której nigdy nie chciałam i nie chcę pamiętać, a jednak wciąż tak samo boli, wciąż pamiętam, może nawet bardziej, bo zaczynam znów się obwiniać. Pamiętam każde słowo, każdy dotyk, każde spojrzenie. Pamiętam, jaka czułam się brudna, pamiętam, jak bardzo się bałam cokolwiek zrobić. Nie chciałam nie zdać, ale nie chciałam też zdać “dzięki” niemu, temu, który pokazał mi jak bardzo on może sparaliżować mnie od wnętrza, do zewnątrz. Pamiętam, jak nie potrafiłam ruszyć się spod jego wielkiego, grubego cielska. Pamiętam jak bardzo się bałam cokolwiek powiedzieć, a kiedy w końcu się odważyłam - miał to gdzieś. Pamiętam, jak jego wielkie łapy wędrowały po moim ciele. Pamiętam, jak mnie całował i jak mówił, że nic nie robi, i pamiętam ten strach i błaganie w myślach: “skończ już” i ta myśl, byleby mu nie odbiło bardziej…
A mimo to, chodziłam tam. Ale chciałam tylko zdać. Tylko to. Nie chciałam niczego więcej, po prostu, żeby zaliczyć cokolwiek. I jak tu sobie wytłumaczyć, że to nie moja wina? Nie moja? Jak wytłumaczyć sobie, że nic nie zrobiłam? Jak wytłumaczyć sobie, że wciąż jestem tą samą osobą? Że nic się nie zmieniło? Bo przecież zmieniło się tak wiele, być może nawet wszystko. Bo już chyba nic nie jest tak, jak być powinno, nic nie jest takie, jak kiedyś. A co ze słowami: “Chciałabyś być ze mną?” albo “Uprawiałaś już kiedyś z kimś seks?”
Myślałam, że zapomne, ale wciąż boli....... Nie wiem już co robić.