Witam wszystkich bardzo ciepło
to mój pierwszy wpis, w którym proszę Was o pomoc.
Jestem 47 letnią kobietą ,miesiąc temu podjęłam decyzję o odejściu od mojego męża, który przez 25 lat znęcał się nade mną fizycznie i psychicznie . Moich prób odejścia z tego związku było mnóstwo ,ale w końcu ulegałam jego przeprosinom ,zapewnieniom ,szantażowi i Bóg wie czemu jeszcze.Nawet się z nim rozwiodłam, ale głupia zawsze wracałam, chyba go naprawdę kochałam i ciągle wierzyłam ,że się zmieni.
Potem był jakiś czas miły, po czym znów awantura, obelgi, a czasem "coś "poleciało mu ze złości.
Wytrzymałam do ostatniego razu....,kiedy wydarł się z całej siły na ulicy na mnie, bym się od niego "odpie....ła "
Coś we mnie pękło. Postanowiłam sobie,że nigdy i przenigdy nie będzie się na mnie wydzierał,powiedziałam mu ,że chcę odejść. Niestety mieszkamy razem i muszę na niego patrzeć. Raz jest taki milutki ,drugiego dnia złośliwy i walczy na każdym kroku żeby mi dokopać.
Niestety pomimo tego postanowienia o odejściu wcale mi nie jest lepiej, budzę się w nocy z lękiem ,wydaje mi się, że nade mną stoi. Nie mogę usnąć, płaczę wieczorami,nie mam energii....czuję żal i smutek z przegranego życia.Nawet moi synowie(jeden15 ,drugi 22lata),pomimo,że wiedzą jaki jest tatuś (określają go jako furiat) wcale mi nie współczują.Nie chcą o tym ze mną rozmawiać ,uważają ,że się rozczulam i histeryzuję.
Chodzę do pracy, gdzie próbuję pokazywać,że jestem twarda i daję sobie radę ,ale w domu...
...jest mi przykro i czuję się samotna.. Chyba mam depresję ? Może ktoś miał podobne problemy ,jak przez to przejść? Pomóżcie...