Ehh.... kolejna moja historia rodem z telenoweli brazylijskich....
Ciągle dotycząca tej samej osoby, która nie daje mi odzyskać równowagi emocjonalnej.
Nasza historia ciągnie się 3 lata. Zaczęliśmy być ze sobą w wieku 15 lat. Teraz mamy oboje 18. wiem, to mało...
Gdy go poznałam, miał problemy z narkotykami. Chciałam mu za wszelką cenę pomóc. Teraz rozumiem skąd ta moja chęć pomocy jemu za wszelką cenę. Jestem DDA. (no może nie całkowicie dorosła, ale dziecko alkoholików napewno). Poszukiwałam kogoś, przy kim poczuję wreszcie bezpieczeństwo, miłość, czułość, kogoś komu będe potrzebna. Trafiłam niefortunnie na narkomana. Latałam po psychologach, żeby mu pomóc ,kontaktowałam się konspiracyjnie z jego mamą. Po pół roku związku rozstaliśmy się, oczywiście przez narkotyki. Bardzo źle to przeżyłam. Wymioty, drgawkki, bezsenność. Po pół roku przerwy i próby powrotu do normalności, znowu się na siebie natknęliśmy. I powtórka z rozrywki. Czułam się przy nim niesamowicie dobrze. Mimo, że nie widziałam z jego strony jakichś większych starań, to znał mnie świetnie, mogłam z nim porozmawiać o wszystkim. Czułam się jakoś do niego przywiązana. Potem przyszło kolejen rozstanie.. po 5 miesiącach. powód - znowu narkotyki. Potem znowu moje stresy, bóle, płacze, agonia... nawet spotykałam się z innymi chłopakami, ale ciągle to nie było to... Potem dowiedziałam się, że wyjeżdża na drugi koniec Polski do Monaru. Byłam szczęśliwa, znowu odzyła we mnie nadzieja, że nam się uda, bo ponownie wyznał mi miłość...Wspierałam go ile mogłam... Listy, prezenty, zawsze mógł na mnie liczyć i jego rodzice też. Chciałam go wspierać jak tylko potrafiłam. Cieszyłam się, że mogę coś takiego zrobić. On był mi wdzięczny. Minął już ponad rok od tego. Wszystko wydawałoby się piękne, bo zmierza w dobrym kierunku....
Ale ostatnio był na przepustce... Rozmawialiśmy ze sobą szczerze. On jest teraz na takim etapie, że uczy się nazywać swoje emocje i uczucia. Wyznał mi, że jestem mu bliska, ale że nei wie czy to właściwie jest miłość. To był cios w moje serce... Coś o co tyle walczyłam miałoby się okazać tylko złudzeniem...Na dodatek hamulce mi puściły.. powiedziałam mu o wszystkich moich oczekiwaniach i pragnieniach, obawach i lękach. I powiedziałam coś jeszcze - przyznałam się do tego, że to ja powiedziałam dawniej jego mamie o tym, że ćpał, przyznałam się do tych wszystkich konspiracji. Na początku się zszokował, ale był mi wdzięczny. Niestety na drugi dzien napisał mi na gg, że nie daje mu to spokoju, że mogłam prowadzić takie konspitracje w tajemnicy przed nim. Nie chciał się nawet ze mną spotkać tamtego dnia i wyjechał właściwie bez pożegnania... On chce czasu, żeby sobie wszystko poukładać..Ale wiecie co? Ja już się męczę... Znowu czekać, aż się zdecyduje... czuję się jakbym była na jego łasce. A tak nie chcę. A czegoś się boję...Zmian? Samotności? Napewno... kiedy jego tutaj nie ma, nie czuję, żeby był mi niezbędny.. i nawet mam dobry humor i jest ok..g.dy przyjeżdza nagle czuję, że nie chcę go stracić, wtedy też płaczę, zaczynam się bać. A mam już dość tego strachu... strachu, że go stracę. Chcę być po prostu sobą. Poczuć, że to ktoś o mnie walczy. Wydawałoby się jasne - "no to zerwij z nim dziewczyno".. Heh...ale dla mnie to nie jest takie proste.Nawet napisanie maila zrywającego sprawiłoby mi teraz trudność... Póki co robię to stopniowo... Wyżaliłam się przyjacielowi i teraz Wam... powiedział mi, że to wygląda jakby on mnie wykorzystywał.. Bo sam mi mój chłopak powiedział, że potrzebuje mojej miłości, bo żadna inna mu takiej nie da... Pochowałam nasze zdjęcia, walentynki ,prezenty od niego. Potem się zajmę sprzątaniem w pokoju. Dużo płaczę. Ta brutalna prawda jest dla mnie straszna. Ja widze, że to toksyczny związek... Ale nie potrafię sobie odpowiedzieć na pytanie, dlatego nie potrafię po prostu tego zakończyć. Chyba za bardzo mnie boli to, że już nie będzie moim chłopakiem,że moze do jakiejś innej mówić tak jak do mnie... I ciągle tli się nadzieja - a może to przemyśli i będzie ok, a może jednak kocha i się zmieni, może muszę być cierpliwa i dać mu czas.... Tyle myśli... Mam tylko 18 lat, nie chcę z nim planować miłości aż po grób, bo wiem, że to za wcześnie. Ale jednocześnie świadomośc, że mogłabym być sama, albo z kimś innym wydaje mi się dziwna i jakaś taka nienaturalna. Bo od zawsze na słowo ukochany przychodziło mi na mysl tylko jedno imię - Piotrek. Moja mama nawet nazywa go "zięciem",..... On mnie świetnie zna, dużo ze sobą rozmawiamy. Hmm t może przyjażń? Nie.. ja nie potrafiłabym się z nim przyjaźnić teraz. Za bardzo by bolało. Zerwać kontakt całkowicie? Może i to byłoby rozwiązaniem... ale boję się, że znowu nie uda mi się pokonać tego uczucia... Czuję, że coś się skończyło...trochę uznaję to za osobistą porażkę.. że to czego tak pragnęłam, o co tak walczyłam wymyka mi się z taką łatwością z rąk. A ja rozpaczliwie tylko na to patrzę. I widzę przyczyny tego wszystkiego..brak bezpieczeństwa, czułości..ale co z tego że to rozumiem, skoro nie wiem co robić? Jak się pozbierać? Teraz jestem w klasie maturalnej, powinnam być w najlepszej formie psychicznej... A jestem w okropnej..w domu z rodzicami tragedia, bo xciągle chlają, ojciec stracił pracę, w szkole same stresy, przyjaciele mają swoje życie, teraz jeszcze chłopak.... to jest naprawdę ciężkie....