minal miesiac a ja juz nie mam sily. pol dnia mi dzisiaj zlecialo na zabieraniu sie do nauki a nic nie zrobilam. odlozylam na jutro i jestem taka zdolowana tym i zla na siebie.
ta szkola jest za ciezka, materialy sa przekosmiczne i ucze sie calkiem innego jezyka niz sie posluguje w tej anglii. tam najprostsze slowa mowia tak ze ja pierwsze slysze, wszystko wyszukane. i te slowka tematyczne, nawet jak sobie przetlumacze to musze jeszcze raz szukac wytlumaczenia bo ja po polsku nei wiem co to oznacza. wieki czytam jeden temat i nie moge powiedziec ze specjalnie jakos ze zrozumieniem.
do tego praca, za nim wroce i sie ogarne juz jest wieczor jestem padnieta i nie mam sily na za duzo nauki. pracuje co prawda mniej, zrezygnowalam z wielu domow, adam dostal w koncu swietna prace wiec nie musze tak zachrzaniac. nie klocimy sie juz, juz nie pije, nikt sie nie wtraca i nie nastawia go - wszyscy dobroduszni koledzy sie wlasnie stad wyprowadzili. i dobrze.
na poczatku jeszcze sie uczylam owszem, sporo, teraz juz co raz mniej. przeraza mnie ze kurcze tu esej, tu egzamin tu jakas praca zaliczeniowa, a ja nie wiem jak sie za to zabrac. po polsku tego eseju nie umiem napisac.
po prostu zalamanie i kompletne wypalenie,