Ojciec mnie blokuje

Problemy z rodzicami lub z dziećmi.

Postprzez ewka » 9 kwi 2010, o 21:55

Sansevieria napisał(a):Interesuje mnie kwestia odpowiedzialności za samopoczucie, podejmowane przez rodziców decyzje i konsekwencje tych decyzji.

No pewnie, że nie. Ani wobec rodziców, ani wobec nikogo... o ile nie ma w nas czegoś, co może kogoś w krańcowo złe samopoczucie wprowadzać, bo go będziemy np. perfidnie dołować. No ale to jakby jasne.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Sansevieria » 9 kwi 2010, o 22:11

No właśnie ja mam wrażenie, że u Goszki coś tu jest na rzeczy w tej relacji z ojcem. Mysmy się zgrabnie zgodziły, no i dobrze, A Goszka co Ty na to?
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez marie89 » 9 kwi 2010, o 23:41

Och Gorzka... skąd ja to znam.. Apodyktyczny ojciec. Nieomylny. i zawsze niewinny... Czy Ojcowie nie mogą być Tatusiami po prostu!

Mój dawno nie powiedział mi nic miłego. Nie przytulił. Nie pogłaskał po główce.. Wątpię by kiedykolwiek zrobił choć tyle. A szkoda.. bo przecież ja nadal jestem jego dzieckiem. Zapomniał.

Goszka, trzymaj się jakoś.
marie89
 

Postprzez Goszka » 10 kwi 2010, o 11:49

Napiszę później...na razie nie mogę myśleć o niczym innym niż o tragedii która dziś się stała,że tylu ludzi nie żyje :cry:
Straszny cios :zalamka:
Goszka
 

Postprzez Księżycowa » 10 kwi 2010, o 16:37

Nie doczytałam dyskusji się przyznam, ale Goszka powiem Ci tak. Da się emocjonalnie odseparować w duzym stopniu, lecz zawsze nie do końca. Mniej więcej jak Ty mieszkam z rodziną, która wysysa ze mnie soki i owszem dużo mnie to kosztowało, ale zaczęłam myśleć trochę o sobie. Pomyślałam, ze walczę o swoje życie i muszę nim zacząć żyć. No i niestety, ale stałam się egoistką dla rodziny. Nagle mam wszystkich gdzieś podobno, tylko jak nie miałam, to nie byłam brana pod uwagę. Chyba, że wtedy, kiedy trzeba było coś zrobić. Często słyszałam tylko narzekania. Bolało, że każdy zły nastrój lub czyn starszego rodzeństawa jest usprawiedliwiany, tylko nie mój. Oni mogli mieć prawo do tego, bo co, bo są starsi? Mi nie wolno mieć gorszego dnia. Jak miałam swoje plany na dzień i nie mogłam na przykład pojechać zawieźć dziecka mojej siostry na trening, to było, że nie można na mnie polegać. Zniknęło nagle wszystko to, co zrobiłam kiedy mnie poprosili...

Nie wiem na czym to polega, ale chcę Ci powiedzieć, że musisz być twarda, zebrać siły, bo nic złego się nie stanie. A osoby, które zobaczą, że nie godzisz się na wyniszczenie, będą niszczyć dalej, bo stracą ofiarę, worek trningowy... Masz szansę wynieść się z domu? Jak jest dalej od takich emocjonalnych wampirów, to zdrowiej...
Avatar użytkownika
Księżycowa
 
Posty: 6236
Dołączył(a): 23 paź 2009, o 11:36
Lokalizacja: Warszawa, Mazowieckie

Postprzez Goszka » 15 kwi 2010, o 19:18

---------- 19:12 15.04.2010 ----------

Dziękuje za odpowiedzi...
Najtrafniej to o co mi chodzi zrozumiała Sanseveria...bo tak jest-czuję się odpowiedzialna za samopoczucie ojca.Gdy jest mu źle to mnie strasznie dobija i bardzo utrudnia skupienie się na własnym życiu.
I niestety jest tak,że cokolwiek by się nie działo,to tata zawsze znajdzie jakiś niegatywny aspekt,nawet nie pamiętam kiedy ostatnio był z czegokolwiek tak naprawdę zadowolony.
Widzę że on sobie sam dowala a przy okazji również mnie,bo mówi jak mu źle,ciągle wraca do przeszłości,wini wszystkich wokół za swoje nieudane życie.
Nie dba o zdrowie.Mówi mi o swojej ciągle powiększającej się liczbie dolegliwości a niczego nie robi żeby zdrowiej żyć.Na prośby aby o siebie dbał rzuca tylko "ziemia wszystko wyciągnie".
Nigdy nie pyta mnie o zdanie.Jestem milczącym słuchaczem jego żalów.Boję się cokolwiek powiedzieć bo:
a)obawiam się że moja krytyka jego postępowania tylko pogorszy sprawę
b)nie mam wewnętrznej odwagi(jak już pisałam on jest strasznie apodyktyczny,w dzieciństwie i okresie dorastania zabraniał mi wyrażać swoje zdanie)
c)boję się kłótni,on jest trudną osobą do życia,strasznie toksyczną

Chciałabym jednak z drugiej strony aby było mu lepiej,jednak nie mam na to wpływu.Co zrobić?Odciąć się?Psychiatra mówi że tak powinnam zrobić,nawet bardziej drastycznie,bo zmienić numer telefonu i się nie odzywać.

Nie wiem już co mam robić aby oddzielić swoje życie od życia ojca.
Tak,to już od bardzo dawna jest Ojciec-surowy i karzący,ostatni raz był tatusiem kiedy byłam w przedszkolu.
Już nawet od dawna nie mówię do niego 'Tato',a zwracam się w formie bezosobowej.

Wybaczyć sobie nie potrafię,choć wiem że tak byłoby najlepiej.
Nawet teraz po tygodniowej przerwie w kontakcie z nim odzywa się taki wewnętrzny surowy głos:"zadzwoń do ojca,dowiedz się co się z nim dzieje,on potrzebuje Twojego wsparcia.Jesteś wyrodną córką bo w ogóle się nie interesujesz".

Ciągle tylko zmartwienia i poczucie winy - tak ostatnimi czasy wygląda moje życie :(

---------- 19:18 ----------

Kasiorku-bo nie doczytałam-nie mieszkam z żadnym z rodziców,jednak ojciec zrobił sobie ze mnie niewolnika swoich złych emocji,takiego mniej lub bardziej na odległość.

Każda moja rozmowa z nim to jego utyskiwanie nad życiem,ludźmi i przekazywanie mi tej całej złej energii.

Każda moja próba znalezienia rozsadnego rozwiązania kończyła się ignorowaniem i lekceważeniem mnie.

Jestem workiem treningowym,tarczą do której można strzelić w razie złego nastroju(a nastrój ten jest permanentny) i nie potrafię nic na to poradzić.

Czy pomoc ma się opierać na wysłuchiwaniu że wszystko jest do dupy,że "ten jest popier*olony" a "tamten poje*any", że 'to matka rozwaliła rodzinę" a w ogóle "życie się skończyło".Tak ma to wyglądać?Wykończę się jak tak dalej pójdzie :(

Niestety jestem podatna na takie emocje i to bardzo :(
Goszka
 

Postprzez Sansevieria » 15 kwi 2010, o 21:23

Trafiłam zapewne dlatego, że znam ten stan aż za dobrze. I wiem jak perfekcyjnie potrafi zniszczyć radośc z czegokolwiek. Na takim bardzo głębokim poziomie. Z rzeczy optymistycznych - już tego nie mam ani trochę. Z pesymistycznych zaś koszty mogą/nie muszą być duże. To jest niestety uzalenienie z którym można żyć do smierci (własnej, nie rodzica :( ) albo też z niego wyjśc, ale niekiedy efekt wychodzenia jest radykalny. Jesli Cie interesuje moje wychodzenie z tego, to mogę opisać.
Twój psychiatra ma rację, tak ogólnie. A jesteś w terapii?
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Goszka » 15 kwi 2010, o 22:03

jeśli możesz Sanseverio to będę bardzo wdzięczna za opis Twojego wychodzenia z tej sytuacji :)
Na dzień dzisiejszy stoję w martwym punkcie i bardzo chciałabym zacząć coś robić by zmienić dotychczasowe życie.
Co do terapii,to nie jestem w żadnej.Kiedyś jakiś czas chodziłam ale w innych okolicznościach.Na razie korzystam tylko z pomocy psychiatry,ale też nieraz rozmawiamy na temat moich problemów.Stąd ta porada doktor odnośnie zerwania kontaktów z ojcem(na tamten czas również z resztą rodziny).
Goszka
 

Postprzez Sansevieria » 15 kwi 2010, o 22:45

Mogę spróbować. O tyle jest to trudne, że takie a nie inne relacje z rodzicami (jak tak miałam do obojga) są tylko częścią mojego "pakietu traumatycznego". Ponieważ pakiet jest spory, to czytając co napiszę o zrywaniu toksycznej relacji i skutkach tego weź pod uwagę, że moi rodzice to para bardzo głęboko po...na, czyli że efekt końcowy jest odpowiednio do tego ekstremalny. Nie chciałabym, żebyś pomyślała, że taki scenariusz jest jakiś bardzo częsty czy obowiązujący.
Tak ogólnie to zapewne odpowiedzialna za samopoczucia rodzica czułaś się zawsze, choć nieświadomie. Taki układ rodzic/dziecko to skutek ogólnie dysfunkcyjności rodzica czyli jeo nie rozwiązanych problemów własnych. dziecko przed rożnymi zachowaniami i gierkami rodzica nie jest się w stanie bronić. Czemu chyba nie ma co wyjaśniać, różnica sił i możliwości jest oczywista. Jednocześnie spokojny i zadowolony rodzic oznacza dla dziecka bezpieczeństwo. W przypadku rodziców pzemocowych jasne jest, że dziecko podejmuje wielki wysiłek, żeby ten rodzic był zadowolony, a przynajmniej nie-niezadowolony. Musi się bardzo dobrze "nauczyć" wszystkich subtelności i jak najlepiej odczytywać werbalne i niewerbalne sygnały, żeby po ludzku mówiąc zapewnić sobie minimalny przynajmniej komfort codzienności. I tak sobie to dziecko funkcjonuje latami, a więź z rodzicem jest coraz silniejsza, bo rodzicowi wygodnie jest mieć stale do dyspozycji obiekt gotów przyjąć jego frustracje. Dziecko jest dla niego bardzo bezpieczne, bo ma nad tym dzieckiem władzę. Poza tym dziecko stara się być w tej grze coraz sprawniejszze i ma powody do samodoskonalenia w tym względzie.
I taką więż wniosłam w dorosłe życie. Najtrudniejsze i najbardziej bolesne jest to, żeby zmusić samą siebie do dostrzeżnia obiektywnie oczywistej rzeczy - że nasz rodzic jes człowiekiem dorosłym i ma możliwości działania. Że nie jest i nigdy nie był skazany na naszą łaske. Że tak samo jak my może iść do psychologa, a jeśli nie chce - to jest jego wybór. Może zmieniać swoje życie i zawsze mógł. Również wtedy, kiedy byłaś dzieckiem. Jesli tego nie robił to jego WINA. Bo powinien był. Zamiast robić to co powinien wygodnie wylewał swoje problemy na niewinne i bezbronne dziecko.
Teraz robi dokładnie to samo, bo niby czemu nie. Ma Cię do dyspozycji. Lepiej to mu będzie jak sam ze sobą coś zrobi. Ale po to zeby ewentualnie zechciał, to mu trzeba na początek zlikwidować psychiczny komfort obecnego układu. I tu się zaczynają psychologiczne "schody" i społeczne czasem też. Bo tu potrzebne jest wsparcie. Ktoś, kto co jakiś czas przypomina, że tak ogólnie "Twój ojciec jest dorosły i może sam iść do lekarza, sam iść do psychologa, sam zmienić swoje życie". Patrz na malutki przykład, jakże mi znany - powinnam zadzwonić. Powiem Ci z pozycji osoby z zewnątrz - a czy Twój ojciec to zadzwonić nie może, jak potrzebuje Cię usłyszeć? Ano może. Tak, wiem, jesli to zrobi to za jakiś czas i z pretensjami takimi, że lepiej nie mysleć. Jak nie zadzwonie to dopiero się poczuję wyrodną córką, w życiu nie uniosę tego ciężaru jego żalu (albo złości) , to już lepiej zadzwonię teraz żeby mieć to z głowy. Tak? U mnie tak mniej więcej było. W pewnym momencie trzeba zobaczyć w tym rodzicu to, że jest wrednym, egoistycznym osobnikiem, który choć nieświadomie być może, ale za to bardzo, najbardziej na świecie kocha swoją władzę nad Tobą. Czuje się silny i ważny, ach, jak dobrze, super po prostu. Wielce się oburzy usłyszawszy, że ON mógłby cokolwiek nie tak czynic kiedykolwiek, błąd jakiś popełnić...Zabranie mu tej władzy to jak obalenie tyrana. Masz moc tę władzę odebrać, ale walka jest, jak przy każdej rewolucji, zacięta i wymagająca determinacji.
Na razie tyle, następny odcinek na życzenie.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez woman » 15 kwi 2010, o 23:16

Czekam z niecierpliwością.
Problem ten i mnie dotyczy.
Może w mniejszej skali, bo w domu została mama i najmłodsza siostra, więc ojciec ma na kogo przelewać swe nieustające bolączki i frustracje.
Jednak kiedy już zadzwonię, albo zajadę na herbatę czuję się jakbym dźwigała na barkach wszystkie tragedie tego świata.
Poza tym może coś poradzę pozostałym domownikom pod ostrzałem.
Eh, Ci nasi ojcowie, jak to mówi mój brat "gdybym ja idąc nieświadomie w ślady ojca stał się takim upierdliwym trokiem od kaleson, dobij mnie proszę".
Amen.
Avatar użytkownika
woman
 
Posty: 923
Dołączył(a): 26 sty 2009, o 21:12

Postprzez Sansevieria » 16 kwi 2010, o 12:29

Ha, jak tu z sensem opisać dwa mniej więcej lata terapii, na dodatek okroiwszy do części tematy tej terapii i żeby z tego nie wyszedł "zestaw dobrych rad" co to wiadomo, ze ma się ochotę ich autorowi dosadnie powiedzieć, gdzie je powinien umieścić? Daję wam słowo honoru, że nic z tego, co poniżej, nie przyszło mi ani łatwo, ani prosto, ani od razu, nawet jeśli z tekstu tak wyglądać może.
Pierwsze co mi się nasuwa w kwestii mojej relacji z rodzicami to coś, co nazwałabym pułapką asertywności. Zasadniczo piękny koncept ta asertywność. Powiedz swoje nie raniąc. Oczywiście próbowałam stać się osobą asertywną w dorosłości. Z domu przemocy psychicznej tej umiejętności rzecz jasna wynieść nie mogłam, bo tego się trzeba nauczyć, a nie miałam od kogo. Dobra, jestem dorosła, nauczę się sama. Wcale fajnie mi w sumie to samokształcenie wyszło z wyjątkiem tego, na czym mi najbardziej zależało, czyli zwalenia z codzienności tego uwikłania w rodziców. I w stosownym czasie zdołałam zauwazyć, że w układzie z ojcem - tyranem na asertywność niespecjalnie jest miejsce. Bo tyran ma to do siebie, że rani go wszystko, co mu nie pasuje. Nie da się tyranowi powiedzieć słowa nieprzyjemnej prawdy o nim czy wzajemnym układzie, żeby nie poczuł się dogłębnie zraniony. Skatowana niewinność po prostu. Przy czym ewidentnie szczerze cierpiąca i naprawdę zraniona. A jak wiadomo dziecko takiego tyrana to wiele zrobi, żeby tyranowi nie było przykro ewentualnie żeby mu się humor nie popsuł. Bo utrzymanie go w jako-takim dobrostanie ma już nauczone jako podstawowy swój obowiązek, a skutki niedopełnienia obowiązku zna. Ja to chyba miałam już niemal jak pies Pawłowa na ich zły humor i niezadowolenie, reakcje odruchowe.
Czyli w podsumowaniu wyszło mi na to, że nie uniknę bardzo bolesnego zranienia tyrana jesli chcę wyjść ze stanu "cierpię, znoszę i się muszę jeszcze lepiej starać".
Druga rzecz wiążąca mi się z asertywnością to jest blokada strachu. Znaczy zobaczyłam w pozarodzinnym życiu ucząc się tej asertywności, że jak się obawiam czy boję, to mi nie wychodzi. Znaczy się robię się albo agresywna (co gorsza nieadekwatnie) albo uciekam w to "cierpię i znoszę". No i w relacji ja-zwierzchnik wyszło mi zachowanie asertywne jak uprzednio przećwiczyłam teoretycznie konstrukcję "co on mi może". Jakby sprowadziłam rzecz do rozmiarów realnych - może mnie co najwyżej z roboty wywalić. Jak się z taką możliwością pogodziłam oraz przygotowałam na wręczenie wypowiedzenia (przygotowane w torebce, jakby co będę pierwsza) czyli w sobie w środku straciłam to, na czym mi zależało, to lęk odszedł. Poczułam, że ja też mam coś do powiedzenia, zrobienia, nie jestem skazana na czyjeś decyzje. W relacji z rodzicami w bólu w sumie zrobiłam to samo. Co ja mogę stracić. Wszystko czyli co? Tak naprawdę co?
Tu mi wjeżdża wątek "boję się rodziców" - blokada strachu; wątek "nie wolno mi nienawidzieć" - blokada uczuć; wątek "zła część rodzica czyli co mi zrobiłeś" oraz parę innych odnóg.
Tyle na razie. Poczekam na Wasze ewentualne uwagi czy pytania. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Goszka » 8 maja 2010, o 02:22

Sanseverio,pilnie przeczytałam wszystko co tu opisałaś i to jest zaskakujące jak bardzo podobne jest do tego co przeżywam.
Chciałabym-jeśli możesz i chcesz-abyś napisała coś więcej,jaką taktykę obrałaś i tak dalej...
Miałam trochę refleksji jednak ostatnio jakoś brak mi serca aby tu pisać,ale przeczytam wszystko co napiszesz.
Czuję że mogłabym wiele czerpać z Twojego doświadczenia i może w końcu udałoby mi się uporządkować te skomplikowane relacje z ojcem...no i może komuś też by się to przydało.
Napewno napiszę o swoich refleksjach tylko ciężko powiedzieć kiedy...to uzewnętrznianie które kiedyś przychodziło mi znacznie łatwiej ostatnio staje się jakoś tak trudniejsze.
Napiszę tylko że na dzień dzisiejszy nie mam kontaktu z tatą - po tym jak się obraził bo nie dałam sobie narzucić Jego woli tak jak to bywało kiedyś.
Stwierdziłam że skoro to On się obraził to dlaczego ja mam się płaszczyć,nic nie zrobiłam przecież...Tylko że jednocześnie martwię się o Niego bo jego stan zdrowia nie jest dobry.W ciągu ostatniego roku lekarze znaleźli u niego kilka dolegliwości,a do tego ryzyko zagrożenia zawałem.
No i jak tu być obojętnym wobec człowieka w takiej sytuacji...
Nie wiem czy powinnam być twarda choćby mnie skręcało?
Trochę mi się miesza...czuję że mięknę...

pozdrawiam serdecznie :!:
Goszka
 

Postprzez Sansevieria » 8 maja 2010, o 22:40

Goszko kochana, choć ludzie i sytuacje są różne, to jednak przemoc domowa jest już nieźle opisana w literaturze przedmiotu. Jak się już zacznie rozmawiać o tych sprawach bez wstydu (no kurczę, ja mam się wstydzić, że mi się trafił popaprany ojciec i takaż matka? niedoczekanie, ja im krzywdy nie zrobiłam) to często podobieństwa są wręcz uderzające.
Zatrzymajmy się zatem nad znana sytuacją "tata się obraził, bo mu się sprzeciwiłam". No patrz, jak to wygląda z pewnego punktu widzenia. Jest dorosły człowiek, ojciec dorosłej córki. Który jak dziecko co nie dostało tego co chce nadyma się i wzbudza poczucie winy. Niech się ta wyrodna córka martwi o starego, schorowanego ojca. Niech wie, że jest podła i wstrętna, bo nie chce zrobić tak, jak JA uważam że powinna zrobić. Przecież to JA mam rację i wiem najlepiej, jak powinna się zachowywać, co na jaki temat uważać i co robić, a czego nie. Córka kierując się ludzkimi uczuciami oraz wpojonymi przekonaniami i innymi takimi oraz społecznymi naciskami, bojąca się strachem z dzieciństwa (wielkim jak dwie stodoły, wtedy naprawdę miała się czego bać) - męczy się. Wije w bólu poczucia winy. Wyobraża nie wiadomo co i jeszcze trochę. Poczucie obowiązku wyolbrzymione a rozdęte umiejętną manipulacją wlecze ją niemal siłą do telefonu i ... no tyran doskonale zna ten schemat. On sobie spokojniutko czeka, aż znane i stworzone przez niego mechanizmy ponownie skutecznie zadziałaja. Złości się i nie rozumie, dlaczego jeszcze nie dzwonisz i z tego powodu niewątpliwie cierpi. Ale jest pewien, że zadzwonisz i on może córce łaskawie wybaczy...a ile będzie miał przy tym frajdy, to on jeden wie. Tymczasem popatrzmy na to od strony chłodnego prawa. Dorosłe dziecko ma obowiązek zapewnienia dorosłemu rodzicowi życia bez niedostatku. I tyle. Nie jest sprzeczne z prawem nie widywanie rodzica, nie opiekowanie się nim osobiście. Ani do kontaktów bezpośrednich, ani do zaspakajania potrzeb emocjonalnych dorosłego rodzica nikt Cię prawnie zmusić nie może. Nie wolno go krzywdzić i pozostawić w ubóstwie. To jest obowiązek. Specjalnie dałam ten kawałek prawny, bo to jest kraniec skali relacji z rodzicami. Minimum obowiązkowe. Wszystko co powyżej tego minimum zależy od obu stron. Ma twój ojciec swoje lata to i dolegliwości ma. No i od niego zależy, czy Ty będziesz uważała, że chcesz na jego rzecz świadczyć czy też nie. I on jako tyran absolutnie nie jest w stanie dopuścić myśli, że to (czy cokolwiek innego) zależy od Ciebie i że o tym (czy czymkolwiek innym) Ty masz prawo decydować. To jest po prostu walka. O złamanie jego ugruntowanego przekonania o swojej władzy absolutnej nad Tobą. Albo nadal będziecie grali w jego grę, albo on będzie musiał nieco się dostosować. Na razie chodzi o drobną rzecz - kto pierwszy i w jaki sposób do kogo zadzwoni.
W jakiej on jest sytuacji - ano nadął się obrazą i ewidentnie czeka, aż zadziałasz jak zawsze. Twój wybór. A że się męczysz potępieńczo to wiem. też się męczyłam.
Tyle drugiego odcinka. Trzymaj się :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Goszka » 20 maja 2010, o 15:36

No to jednak ojciec się do mnie sam odezwał - jakby nigdy nic.A leciał już trzeci tydzień naszego braku kontaktu podczas którego - nie ukrywam - odetchnęłam psychicznie.
Po tym czasie nadchodziły takie momenty,że zaczynałam się o niego martwić,ale na takiej normalnej stopie - co u niego, jak sobie radzi, jak się czuje.Dlatego też ucieszył mnie jego telefon.
Jednak obecnie mam już trochę dość i czuję się lekko poirytowana, bo od poniedziałku wydzwania do mnie codziennie i to zdarza się więcej niż raz na dzień :?
Sorry, ale też mam swoje życie...trochę mnie to męczy.
Dziś tata zadzwonił nie wiadomo z jakiego powodu, ale odniosłam wrażenie że miał pewien mały problem i jakby oczekiwał że rozwiążę go za niego.
To co napisałam wyżej to oczywiście moje odczucia...No ale doskonale nauczyłam się rozpoznawać to wywieranie presji na mnie i jak na razie nie potrafię skutecznie sobie z tym radzić.

Na razie - to ja się naginam. Wiem że dopóki się naginam, te relacje rodzic-dziecko, ojciec - córka, nie będą normalne.

Sanseverio, czytam i czekam na kolejne odcinki. Pobudza mnie to do refleksji i pewne próby wytyczenia swojego "terytorium" już podejmuję.

Napisałaś:
To jest po prostu walka. O złamanie jego ugruntowanego przekonania o swojej władzy absolutnej nad Tobą. Albo nadal będziecie grali w jego grę, albo on będzie musiał nieco się dostosować.

I tu moje pytanie:
czy znasz sposób w jaki można sprawić aby rodzic zrozumiał,że jest rodzicem a nie właścicielem swego dziecka?Że on ewentualnie może służyć swoim doświadczeniem,towarzyszyć w moich zmaganiach z realiami dorosłości, ale bez jakiejś natarczywej ingerencji?

Ostatnio znów powiedział to swoje(dla mnie już do zarzygania)motto "rodzina jest najważniejsza". A ja na to "to ciekawe dlaczego nasza się rozpadła skoro jest taka najważniejsza?Dlaczego jej już nie ma?Chyba nie jest aż taka ważna,co?Bo gdyby była,to nadal trzymalibyśmy się razem i nie doszłoby do tego,co się stało"
Tata poczuł się trochę zbity z tropu,ale i tak nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności.To nie on tak chciał,to nie on wybrał i kropka.
Taka z nim rozmowa.
:bezradny:
Goszka
 

Postprzez Sansevieria » 21 maja 2010, o 23:29

Goszka, właśnie udało Ci się w sposób doskonały podsumować, w czym lezy sedno. Ano w twoim poszukiwaniu sposobu na zmianę rodzica.
Najpierw musisz się pogodzić z tym, że sposobu na to, żeby ojciec cokolwiek zrozumiał czy zmienił, takiego sposobu "wprost" nie ma. Poszukiwanie go jest stratą czasu i energii. Bo to jest osobny człowiek. Samodzielny.
Człowiek zmienia się wtedy, kiedy z jakichś powodów uzna, że będzie to dla niego korzystne. Sam musi chcieć. Sam musi zobaczyć, poczuć, zauważyć.
Możesz spędzić lata życia na bezskutecznych próbach wyjaśniania oraz tłumaczeniach czy rozmowach. W kwestii sposobu "wprost" musisz uznać swoją bezradność. Tak na początek.
Możesz zmienić wylącznie siebie. Jest jakaś szansa, że ojciec kiedyś uzna, że powinien coś zmienić w sobie. Ale tu nie ma bezpośredniego wynikania. Może być tak, że Ty się zmienisz i w konsekwencji on też, ale może być tak, że Ty się zmienisz a on nie. Możliwości, bez gwarancji w żadną stronę.
Może to oczywiście trwać w stanie obecnym. Tu wybor należy do Ciebie. I decyzja też. W obecnym stanie rzeczy Ty decydujesz, co i jak będzie dalej. Chcesz tego czy nie i tak piłeczka jest w Twoim ogródku.
I tak mi wynika jasno, że nie unikniesz tematu matki w tym pakiecie. Ona odegrała i nadal gra jakąś rolę w tym Waszym rodzinnym dramacie. Mam wrażenie, że temat odejścia Twojej mamy jest bardzo ważny. Nie żebym żądała informacj, po prostu czuję tu brak równowagi jakiś. Problem z ojcem jest. Z tego co wiem z Twojej historii to z matką też jest, tylko inny. Jakby nie ma prawa go nie być.
Rodzina jest najważniejsza - pytanie wrednej Sansevierii brzmi "a dlaczego?"
Paradoksalnie wcale nie jestem rodzinie jako takiej przeciwna. Ba, wiele wysiłku włożyłam i nadal wkładam w poprawianie jakości swojego małżeńskiego stadła. Pytanie jest wredne, bo trudne. A odpowiedź na nie wiele o człowieku potrafi powiedzieć.

Swoje terytorium po prostu musisz wytyczac. Jedni robią to jednorazowo, a inni małymi krokami poszerzają swój teren. Każdy jak mu skuteczniej i w ogólnym rozrachunku korzystniej. Trzymam kciuki za przesuwanie Twoich granic we właściwym kierunku :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Poprzednia strona

Powrót do Rodzice

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 215 gości