zbieram sie powoli do powaznej rozmowy z moim A. zbiera mi sie na ...wymioty chyba
jednym z naszych problemow od dlugiego czasu byly sprawy lozkowe - a raczej to, ze zamiast zajmowac sie swoja podobno ukochana kobieta, moje kochanie woli ogladac pewien specyficzny gatunek internetowego fetysz-porno. Jak to zwykle bywa, zaczelo sie od mojej akceptacji na pocatku, kiedy wydawalo mi sie to niegroznym dodatkiem do tego, co miedzy nami, potem zaczelam napomykac, ze moze spedza przed kompem za duzo czasu, potem plakac i robic awantury - nawet pare razy obiecal mi, ze pojdzie na terapie ('pomoz mi kochanie, ja sobie sam z tym nie poradze, pewnie jestem uzalezniony'...po paru dniach zmiana nastawienia na 'nie martw sie, dam sobie z tym rade, kocham cie bardzo').
Ostatnia taka sytuacja miala miejsce przed moim wyjazdem, on obiecal, ze podczas tego tygodnia, kiedy mnie nie bedzie w domu, porozmawia z lekarzem i postara sie cos zalatwic. Nie zrobil tego, wrocilismy do punktu wyjscia - 'dam sobie z tym rade, kochanie'. Oczywiscie, gdy mnie nie bylo, robil to, co wczesniej - historia z paru dni byla wyczyszczona do zera, w ten sposob poznaje, ze chcial ukryc cos przede mna. Nic nie mowilam, bo na drugi dzien po moim przyjezdzie wyjezdzalismy razem do Polski i nie chcialam psuc sytuacji.
Z Polski wrocilismy w niedziele...w poniedzialek poszlam do pracy, on mial wolne. Wrocilam....i hm, coz za niespodzianka, historia poniedzialkowa zawiera dwie stronki, ktore wlaczylam sama po powrocie z pracy.
Nie chce mi sie juz nic wyjasniac, prosic, tlumaczyc....ignorowalam to przez dlugi czas, wychodzilo mniej lub bardziej, ze stresu przytylam i zaczelam palic po trzech latach bez dymka.
Mam wrazenie, ze jesli zaczne te rozmowe, to skonczy sie moja ostateczna wyprowadzka. Myslalam o wyprowadzeniu sie, dopoki on nie zacznie terapii, ale...mam wrazenie, ze to bylaby wymuszona terapia. Ze nawet, jesli, to bedzie to kolejna rzecz, ktora na nim wymusilam (wg niego, wiele rzeczy na nim wymuszam....), i zostanie to mi wypomniane niejeden raz. Ze on musialby sie bardzo, bardzo starac, zeby odzyskac moje zaufanie i moja milosc taka, jaka byla....ale mu sie nie bedzie chcialo, zreszta sama sie ustawilam w takiej sytuacji, ze on nie musi sie starac...grrrr
glupia Abssi.
Mysle, ze najlepszym planem w tej sytuacji bedzie poobserwowanie jeszcze troche, i rozmowa kiedy juz bede gotowa na ostateczne zakonczenie, kiedy juz bede obojetna i nie rozplacze sie ani nie zostane, bo on powie, ze mnie przeciez kocha. Co myslicie?