Jestem dorosła i myślałam, że wszystko się zmieni gdy się usamodzielnie, jednak nadal jest to sprawa, która potrafi doprowadzić mnie do łez.
Nie lubię swojej najbliższej rodziny. Ojciec wiecznie niezadowolony malkontent, który narzeka i komentuje każde potknięcie, często wybucha i krzyczy a za chwilę się przymila i stara się żartować. Odkąd pamiętam nigdy nie umiałam przewidzieć jak zareaguje na to co powiem i zrobię.
Matka to typ osoby, robiącej z siebie męczennicę. Wiecznie słyszę jaka to ona zmęczona, bo od rana do wieczora stoi w kuchni, czego to dla mnie nas nie robi itp. Na argument, że jej o to nie prosiłam, więc może być zła tylko na siebie, zaczyna swój niekończący się wywód. Wszystko komentuje i krytykuje - a to źle się ubrałam, a to źle coś zrobiłam, a to źle coś powiedziałam. Chodziłam na terapię, która miała mi pomóc zbudować z nią dorosłe, poprawne relacje. Nie udało się, gdyż na moje zdania "nie mów tak do mnie", "nie krytykuj, bo to moja decyzja", "nie chcę tego słuchać" robi z siebie męczennice i zalewa mnie potokiem słów, że to ona wie lepiej, że się nie znam itp. Mimo, iż jestem osobą dorosłą, czuję się przy niej jak małe dziecko, które nic nie wie i wszystko robi źle.
Stosunki z siostrą to koszmar. Nie lubię jej jako osoby, drażni mnie i gdyby nie to że jest siostrą, nigdy w życiu nie chciałabym mieć kontaktów z takim człowiekiem. Nie rozmawiamy, nie lubimy się, wręcz drażnimy. Nie wiem czemu temat ten jest dla mnie wyjątkowo wstydliwy. Gdy ktoś ze znajomych pyta mnie o siostrę kłamię i udaję, ze nasze kontakty są ok. Wstyd mi przyznać że nie istnieją, że się nie lubimy. Zabiera mi to dużo energii. Kiedyś próbowałam naprawić kontakty, jednak jednostronnie się nie da, dlatego odpuściłam. Mam wrażenie, że jestem nieśmiała i nie lubię siebie, bo skoro nie lubimy się z własną siostrą, to czemu ktoś inny miałby mnie lubić?
Relacje w domu są specyficzne. Opierają się głównie na wzajemnej krytyce, walce słownej, krzykach. Nie ma jednak alkoholu, przemocy słownej itp. Na zewnątrz wszystko jest w porządku. Za zamknietymi drzwiami zupełnie inaczej.
Gdy jestem poza domem (mieszkam sama) ciężko pracuję nad tym, żeby zbudować pewność siebie i miłość do własnej osoby. Niestety kiedy wracam do domu, wszystko to rozpada się w ciągu chwili jak domek z kart. Znów tracę nad sobą kontrolę, krzyczę, walczę i tracę wszystko to, co zbudowałam podczas samodzielnego życia. Techniki polecane przez psychologa nie pomagają, gdyż w rodzinie nie ma czegoś takiego jak szacunek i wzajemne słuchanie się. Stwierdzenie, że nie chcę o czymś rozmawiać albo żeby czegoś nie komentowali nie działają do czasu aż nie krzyknę i nie wyjdę.
Nie wiem co robić.
Najchętniej zerwałabym z nimi kontakty, gdyż każda taka podróż do domu wydaje się niszcząca i męcząca. Z drugiej strony, gdy staram się ograniczyć kontakty dzwonią do mnie czemu się nie odzywam, co się dzieje, że jestem niewdzięczna. Dopadają mnie wtedy wyrzuty sumienia.
Poprawnych, dorosłych kontaktów zbudować z nimi nie umiem. Próbowałam, nic z tego. Jednak wyrzuty sumienia nie dają mi spokoju. Bo przecież nie byli alkoholikami, kochają mnie na swój sposób, nie skrzywdzili mnie nigdy fizycznie. Należy im się wiec wsparcie od córki i kontakt z nią.
Myślałam też o tym, żeby zerwać kontakty jedynie z siostrą. Jednak rodzina nie daje mi na to szansy. Sami nie utrzymujemy kontaktu jednak rodzice zawsze dzwonią spytać czy wysłałam jej życzenia na urodziny, ciotki w kółko na imprezach rodzinnych wytykają mi że to straszne, że jeszcze nie byłam w jej nowym mieszkaniu a przecież jestem siostrą.
Jestem rozdarta i nie umiem sobie z tym sama poradzić. Błagam o pomoc.