Skoro uwazasz, ze papieros zredukował napięcie i jest to sygnał powrotu do uzależnienia, no to napisz proszę, czy jest coś:
1) na co jesteś skłonny sobie pozwolić
2) od czego nie można się uzależnic
3) co nie jest w nadmiarze szkodliwe dla zdrowia
4) a mimo to redukuje wspominiane napięcie
Czy istnieje takie cudo? Bo ja nie znam...
Może nie ma czegoś, co spełnia wszystkie ww. kryteria ale ja przez zdrowe sposoby na radzenie sobie z napięciem (negatywnymi emocjami) uważam np. sport, rozmowę z bliską osobą o problemie a najlepiej zmierzyć się z problemem, który to napięcie wywołuje (o czym już AI wspomniałaś).
Wczoraj myślałem nad tym co mi napisałaś i rzeczywiście moje uzależnienie jest związana z moim perfekcjonizmem a może nawet jest pośrednio jego przyczyną.
(…) Sztywne zasady i zakładanie sobie kagańca to imho okręzna droga do powrotu do nałogu. (…)Dużo łatwiej nam dokonać wyboru kiedy się do czegoś nie zmuszamy.
Wtedy też najczęsciej dochodzi do głosu zdrowy rozsądek.
Ja już dawno temu dokonałem wyboru i nikt z zewnątrz mi tego nie narzucił. Ja chcę żyć na trzeźwo. Tylko, że to nie jest takie prosta jak np. wybór między pójściem na imprezę a zostaniem w domu. Jeżeli to byłaby tylko kwestia zdrowego rozsądku to myślę, że taki problem jak uzależnienie by nie istniał.
Na razie walczysz o abstynencję i abstrahując już od pytania "po co", to równiez jest Twój wybór.
Skoro więc musisz walczyć, zyczę Ci abyś za jakiś czas walczył tylko i wyłącznie o dobre życie - dla siebie. Tak po prostu-o dobre (dla siebie) życie...
Słowo walka nie jest może najbardziej udane w tym kontekście ale oczywiście wszyscy wiedzą o co chodzi. Zrozum, że mnie do poradni nie zaprowadził nakaz sądowy albo mama tylko sam się tam zgłosiłem. Mam swoje powody dla których tam poszedłem 3 lata temu i wtedy było mi już naprawdę wszystko jedno. Dopiero później zobaczyłem w tym większy sens i opcje na życie jakie się przede mną otworzyły. Teraz też wiem dlaczego chcę z tym definitywnie skończyć (a na pewno wiem do czego nie chcę wracać). Po za tym na terapii poznałem ludzi, którzy tam trafili właśnie z nakazu sądu i pomimo tego, że byli tam wbrew sobie to po jakimś czasie trzeźwości „załapali” i sami chcieli z tym zerwać. Każdy uzależniony ma swoiste „rozdwojenie jaźni”. Trudno oczekiwać, że narkoman od razu zrozumie, że jest uzależniony i do końca życia nie może wziąć. Ja już jestem na innym etapie ale na początku nie mieściło mi się to we łbie.
Wydaje mi się, ze pokładasz wielkie nadzieje w grupie...może zbyt wielkie. (…)Zobacz jaki dramat rozgrywa się w Twoim zyciu teraz...właśnie dlatego, ze byłeś zawieszony na grupie, która się rozpadła...bez niej czujesz się słaby.
...a przeciez nie mozna całe życie szukac siły na zewnątrz...kiedyś musimy stanąc na własnych nogach...
Wiem o tym. Może tak zabrzmiało to zdanie z czekaniem na grupę. Chodziło mi bardziej o to, że na wszystko jest odpowiedni czas. Na razie mam króciutką abstynencję i w ciągu tygodnia praktycznie odstawiłem swoich znajomych. Czuję się trochę jak dziecko we mgle. Nie liczę na cuda rodem z hollywoodzkich filmów, że nagle na grupie zmienię swoje życie. Liczę bardziej na terapię indywidualną ale jednak brakuje mi w tym momencie trochę wsparcia. Wiem, że nie mogę całe życie szukać siły na zewnątrz ale najwyraźniej jeszcze nie jest pora na całkowitą samodzielność i wtedy kiedy moja grupa przestała istnieć też nie była na to pora ale jednak spróbowałem ułożyć sobie życie. Nie nazwałbym mojego obecnego życia dramatem ale nie jest to też idylla. Muszę trochę sobie poukładać parę spraw i myślę że będzie dobrze. Nie podoba mi się twoja metafora z zawieszaniem na haku. Myślę, że właśnie jednym z moich problemów jest ciągłe zmaganie się ze wszystkim samemu, bo trudno jest mi prosić o pomoc. Nie oddaję jednak nikomu odpowiedzialności za swoje życie.
jestem przekonana, że każdy ma taką możliwość spojrzenia w siebie, każdy ma prawo do szczęśliwości i dla każdego ona tu jest... przez sam fakt, że tu jesteśmy, żyjemy... to tylko kwestia otwartości, przytomności, uważności... no ale przede wszystkim szczerej chęci do tego aby pomimo strachu się odważyć żyć... nie wegetować.
X-yam piękne słowa.
Pukapik Mam tak samo! To przekonanie o niezrozumieniu i wyjątkowości. Najpierw brak pokory – co ja uzależniony? Sam sobie z tym poradzę! Co mi tam jakieś narkotyki podskoczą! A teraz strach przed ludźmi i podejmowaniem działania, bo przecież ten mój obraz wyjątkowego gościa może się zniszczyć w konfrontacji ze światem zewnętrznym. To prawda sam nie wiem czego chcę i kim jestem. Ale myślę, że powoli z pomocą terapeuty i innych ludzi tego się dowiem.
Co do tego słynnego
uznania bezsilności: Zetknąłem się z 12 krokami jakieś 2,5 roku temu. Zrozumiałem o co w tym chodzi dopiero niedawno. Niezrozumienie tego doprowadziło mnie właśnie do nawrotu. Czułem się za pewnie i pozwalałem sobie np. na stanie ze znajomkami z osiedla, którzy palili sobie trawkę. No a ja nie paliłem ale sobie tam tylko stałem, bo przecież już mnie do tego nie ciągnie. I tak odmawiałem 100 razy aż za 101-szym razem zajarałem z nimi. Rozumiem to teraz tak jak napisał Pukapik. Nie jestem bezradny ale to nie znaczy, że mogę się swobodnie konfrontować z tym od czego jestem uzależniony. Nie mogę zadawać się z narkomanami, słuchać piosenek o narkotykach czy trzymać narkotyków w domu i tyle mogę z tym zrobić więc bezradny nie jestem. Pierwszy krok rzeczywiście może wydawać się oddaniem odpowiedzialności za swoje życie. Myślę, że chodzi tu bardziej o nabranie pokory i przyznanie się do braku kontroli nad piciem i tego, że sam uzależniony sobie nie poradzi – taka jest prawda w większości przypadków. Co do samego programu 12 kroków to nie przemawia do mnie. To oddawanie się w ręce „siły wyższej” jest dla mnie trochę magicznym myśleniem. Niemniej jednak program ten pomógł wielu osobom.