Nie zostawiajcie mnie teraz;-(

Problemy związane z depresją.

Postprzez kasjopea » 24 lip 2009, o 11:13

Może wyplakalaś śmierć babci poprzez śmierc Jacksona.Wtedy emocje puscily i sie rozkleiłas.Psychika ludzka jest taka skomplikowana.To tak jak czasami jesteśmy zli na cos innego a odbijamy sobie na czyms innym żeby sie rozladowac,,,
Avatar użytkownika
kasjopea
 
Posty: 673
Dołączył(a): 17 maja 2009, o 11:39

Postprzez Księżycowa » 26 lip 2009, o 12:15

Jackson zmarł pierwszy... później moja babcia. Tymbardziej jest to więc dla mnie dziwne...

Lili wiesz, myślę że masz sporo racji. Jackson wydawał się być kimś, kogo śmierć nie dotyczy... Coś w tym jest, bo jak się o tym dowiedziałam, to pomyślałam sobie: ,,On? Nie, to jakaś pomyłka, bzdura normalnie, niemożliwe."

Też nie potrafię sobie wytłumaczyć, że wszystko funkcjonuje jak dawniej, a jej już nie ma, dla niej to się skończyło... Staram się szukać wytłumaczenia, bo przecież jutro znów wróce z pracy ok 13. i jej nie będzie a zawsze robiłam jej herbatę i dawałam coś do zjedzenia. Wydaje się to nie mieć żadnej spójności... Kompletnie, niekompletne...

Śmierci boję się tak jak się bałam, nawet nie weszłam do babci do kaplicy, bo też się bałam. Boję się pogodzić, że wszystkich nas to spotka... Teraz jestem trochę zła na siebie, że się nie przemogłam jednak. Moja mama uważa, że zrobiłam wiele idąc mimo lęków i słabego strasznie samopoczucia, duszności na mszę i pogrzeb. Dopiero kilka dni temu do mnie tak faktycznie to dotarło. To są takie napady a potem przychodzi zastanawianie się nad tym i tłumaczenie.

Flinko mnie też jest ciężko uwierzyć, że tam, po drugiej stronie coś jest. Nie przemawia to do mnie, tylko z drugiej strony co sądzisz o ludziach, którzy tam byli, ale wrócili i opowiadają o tym? Z drugiej strony mnie to zastanawia, bo jest to chyba jakiś dowód na istnienie czegoś...?
Księżycowa
 

Postprzez flinka » 26 lip 2009, o 17:12

Kochanie, gdy umiera ktoś bliski to cierpimy my, a nie on. To jest bardziej nasz egoistyczny (i zupełnie zrozumiały i naturalny) ból, związany z poczuciem żalu, że już nigdy nie zobaczymy bliskiego nam człowieka. Jeśli śmierć jest niebytem (ja tak ją postrzegam) to nie ma tu miejsca na cierpienie. "Póki my jesteśmy, śmierci nie ma, gdy pojawia się śmierć, nie ma nas. Po co więc się obawiać?" tak pisał Epikur, i jest mi to bliskie, co nie znaczy, że samo umieranie nie może być bolesne i przerażające.

Co do śmierci klinicznej... Nie jestem specjalnie obeznana z tym tematem. Ale z tego co kiedyś czytałam ludzie doświadczają jej w różny sposób: jedni widzą światło w tunelu, drudzy spotykają Chrystusa, Buddę czy Allaha, trzeci unoszą się nad swoim ciałem, jeszcze inni oglądają swoje życie jak film, itd. Gdyby to przeżycie było jednorodne, to mogłoby być dla mnie pewnym świadectwem, a tak postrzegam je jako odbicie ludzkiej wiary, wyobrażeń, pragnień. Jest ono dla mnie zjawiskiem niewątpliwie ciekawym, ale nie jako dowód na istnienie życia pozagrobowego, tylko jako jeden ze stanów świadomości doświadczanych przez człowieka, odbicia jego procesów zachodzących w mózgu.

Jak się czujesz Kochanie?
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez Księżycowa » 27 lip 2009, o 00:38

Dziękuję, że pytasz flinko. Ciągle mam takie momenty. Stają się jakoś dziwnie bolesne...

Tak przekonująco przedstawiasz swoją wiarę w nic, że aż się boję, że to prawda...

Tylko z drugiej strony powiedz, czy to możliwe, że człowiek, istota, która pozostawia cos po sobie, czasem wiele, tak po prostu znika? Tak bez niczego? Przecież kurczę jest wyjątkowa, nieśmiertelna tak?

Nie wiem jak to jest, nie wiem w co wierzyć i czuję się zagubiona...
Księżycowa
 

Postprzez flinka » 27 lip 2009, o 15:03

Kasiorku, ale ja tu wcale nie mam zamiaru do czegokolwiek Cię przekonywać. Pytałaś jak ja to widzę to Ci napisałam, Ty możesz przeżywać czy wierzyć w całkiem inny obraz świata czy śmierci. Kochanie Ty musisz znaleźć swoją własną drogę. Mi moja teraz odpowiada, być może kiedyś to się zmieni.

Tylko z drugiej strony powiedz, czy to możliwe, że człowiek, istota, która pozostawia cos po sobie, czasem wiele, tak po prostu znika? Tak bez niczego? Przecież kurczę jest wyjątkowa, nieśmiertelna tak?

Nie wiem... Mogę to postrzegać tak lub inaczej, możesz wierzyć lub nie, ale to nie będzie nigdy wiedza. Człowiek tak całkiem nie znika, zostaje we wspomnieniach i sercach ludzi, których spotkał na swojej drodze. Ja mogę powiedzieć tylko tyle, że DLA MNIE jest ważne tu i teraz, to jak obecnie doświadczam życia i jakie buduję relacje z otaczającymi mnie ludźmi. Ja sama częściej szukałam odpowiedzi na dręczące mnie pytania w filozofii (w różnych sytemach), nie w religii. Z religii nabliższy mi jest buddyzm, tylko właśnie ja przyswajam go raczej jako filozofię, niż religię i podchodzę do niego mimo wszystko dość wybiórczo.

Poszukaj swojej drogi, bliskiej sobie czy to religii czy filozofii. Droga, którą sami wybieramy, a nie przyjmujemy ślepo (bo bliscy w to wierzyli, bo ksiądz tak mówi) jest o wiele cenniejsza i lepsza dla nas. Można (możesz) i wrócić do tego w co pierwotnie wierzyłaś, ale będzie to wtedy świadoma decyzja, oparta na tym, że znasz inne drogi, a ten a nie inny wybór płynie z Twojego serca i Twoich potrzeb. Rozumiesz co mam na myśl?
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez Księżycowa » 27 lip 2009, o 19:39

Rozumiem co masz na myśli flinko.

Czasem miałam takie myśli, że stanie się z nami to, w co sami wierzymy... Czyli co? Nie wierzę, to zginę? Czyli babcia, która była dla nas ważna, tak po prostu znikła, tak po prostu jej nigdzie nie ma? Podświadomie gdzieś wierzyłam, że ją kiedyś jeszcze zobaczę, ale gdzies indziej... Nie wiem tak naprawdę w co wierzyć, w coś, czy w kompletną nicość...

Myślę, że dobrze jest obrać sobie taką taktykę jaką Ty obrałaś, czyli ,, Liczy się tu i teraz". Tylko kurczę nadszedł taki moment, w którym zrozumiałam, że to może się z chwili na chwilę skończyć, że życie jest kruche...

Myślę, że moje wątpliwości i obawy są spowodowane również tym, że nie godzę się z końcem, że nie chcę zdawać sobie z tego sprawy...

Flinko rozumiem, co piszesz, tylko kurczę ja bym chciała wierzyć w coś, co jest, nie bać się aż tak, bo wierzyłabym, że cos tam jest a tak? Nie jest złym pomysłem uwierzyć w to, czego potrzebujemy... Tylko... ja z jednej strony czuję, ze odwróciłam się od Boga i on jest na mnie zły a z drugiej strony w niego nie do końca wierzę...

To są jakieś sprzeczności... Przepraszam, że tak chaotycznie...
Księżycowa
 

Poprzednia strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 449 gości