Tekeli - li, czyli wołanie śmierci...

Problemy związane z depresją.

Re: Tekeli - li, czyli wołanie śmierci...

Postprzez Tinn » 25 lut 2013, o 11:37

:oklaski: :pocieszacz: I nie zapomnij po powrocie od lekarza "usmiechnąć się do lustra". :buziaki:
Tinn
 
Posty: 214
Dołączył(a): 19 gru 2012, o 13:17

Re: Tekeli - li, czyli wołanie śmierci...

Postprzez lili » 25 lut 2013, o 11:48

Witaj,

nie będę Ci radzić w sprawie wychodzenia do ludzi i optymizmu na codzień, bo sama jestem w doopie w tym temacie (w swoim wątku w innym dziale.) Powiem tyle - jestem 7 lat starsza od Ciebie i żałuję, że zmarnowałam tyle czasu na zaszywanie się w domu i odcinanie od ludzi. Nikt sam z siebie nie przyjdzie i nie zapuka do naszych drzwi, trzeba się przełamać.
W zasadzie chciałam się tylko odnieść do Twojej tajemnicy w postaci powtarzania studiów. Największą przykrością, jakiej doświadczyłam w życiu, było właśnie kłamstwo ze strony bliskiej osoby, na dodatek prawdy dowiedziałam się od osoby trzeciej, więc było mi dodatkowo niefajnie i czułam się zażenowana. Kiedy kłamiesz, zawodzisz czyjeś zaufanie i to się traci raz na zawsze i (moim zdaniem) nie da się tego w 100% odzyskać. To, że zawaliłeś 3 lata, to tylko jakiś tam błąd życiowy, który popełniłeś. Za 10 lat spojrzysz wstecz i zobaczysz, że nie miało to większego znaczenia, są ważniejsze sprawy w życiu niż kończenie studiów na czas. Ale Twoim bliskim będzie bardzo przykro, jeśli dowiedzą się (jakimś cudem i nie od Ciebie) że tak długo ich okłamywałeś. Ty poczujesz się fatalnie i przede wszystkim nigdy już Twoje zdanie nie będzie się dla nich w jakikolwiek sposób liczyło.

ciepłe pozdrowienia
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Re: Tekeli - li, czyli wołanie śmierci...

Postprzez Sansevieria » 25 lut 2013, o 13:10

Będzie im przykro albo będą wściekli. Poza tym zwykle przyczyny takiego okłamywania istnieją jakieś. Tak ogólnie kłamie się zwykle ze strachu przed tym, jak prawda będzie przyjęta.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Re: Tekeli - li, czyli wołanie śmierci...

Postprzez biscuit » 25 lut 2013, o 15:59

Tinn napisał(a): A z dziewczynami to akurat trzeba się ponarzucać, żeby w najszczerszy sposób okazać jej, ze jest dla ciebie bardzo ważna i wyjątkowa.Nie ma lepszego sposobu połechtania czyjegoś ego.

no ja się tutaj akurat zdecydowanie nie zgadzam
jeśli daję do zrozumienia, że mnie ktoś nie interesuje
to po prostu oczekuję, że to zaakceptuje
a nie że będzie się natrętnie narzucał
Avatar użytkownika
biscuit
 
Posty: 4156
Dołączył(a): 10 cze 2009, o 00:51

Re: Tekeli - li, czyli wołanie śmierci...

Postprzez Księżycowa » 25 lut 2013, o 18:13

No ja narzucania też nie lubię ;/ . Na nerwy mi działają tacy kolesie :?
Przypomniało mi się, jak mój Ł tworzył klimat :D Nie wiem jak to robił ale w końcu ja sama zastanawiałam się czy coś jest na rzeczy czy nie... tak z wyczuciem jakoś, że był ale nie namolnie. Ogólnie byłam zainteresowana ale w sumie zadne z nas nie było pewne czy to drugie czegoś chce... dla mnie to miał 100 punktów w tworzeniu napięcia ale nie naciskaniu :D

Tekeli trzymam kciuki za wizytę. To już jakiś krok do ku temu na czym Ci zależy :kwiatek:
Avatar użytkownika
Księżycowa
 
Posty: 6236
Dołączył(a): 23 paź 2009, o 11:36
Lokalizacja: Warszawa, Mazowieckie

Re: Tekeli - li, czyli wołanie śmierci...

Postprzez Tekeli - Li!!! » 25 lut 2013, o 20:56

Sansevieria napisał(a):Wiesz, sprawiasz wrażenie kogos, kto uważa, że kompletnie nie ma żadnego wpływu na rzeczywistość. Tak się czujesz? Bo wrazenie nie musi być prawdziwe, ale takie mam. Że oczekujesz serii cudów, które bez Twojego wysiłku odmienią wszystko w Twoim życiu. Zamykasz się bo łatwiej. Czyli brutalnie rzecz ujmując "idziesz na łatwiznę".


Wiesz, nie wierzę w Przeznaczenie. Życie dla mnie to ciąg mniej lub bardziej "dziwnych" zdarzeń, czy zbiegów okoliczności. Nie wierzę, że z góry ustalone jest nasze życie. Bardzo ciężko jest mi po tylu latach wykrzesać z siebie wolę działania, zdaję sobie jednak sprawę, że nic nie spłynie samo jeżeli o to nie zawalczę, pragnąłbym być jak Kowal z wiersza Staffa, przekuć swoje myśli w działanie. Dla mnie pozostaje otwarte jedno pytanie... jak to zrobić? I czy sam dam radę?

Sansevieria napisał(a):To, co obserwujesz u innych ludzi jako "zycie jakie być powinno" jest iluzją często - jestes tego swiadom?


Tutaj chodziło mi raczej o obserwację zakochanych, trzymających się za rękę i przytulonych. Takiego życia chciałbym dla siebie. Po sobie wiem, że pozory mylą. Ojciec czy siostry myślą pewnie, że jestem wesołym, pełnym życia facetem. Jak sama widzisz sam stwarzam iluzję. Po prostu nie chcę ich obarczać własnym smutkiem, mają swoje życie. Po co im moje kłopoty? W niczym i tak mi nie mogą pomóc. Wszystkie rozwiązania są we mnie... mam przynajmniej taką nadzieję. Mam nadzieję...

Sansevieria napisał(a):"Na pewno pomysli sobie, ze mu się narzucasz" - czyli masz wgląd w czyjeś myśli?


Niestety nie. I żałuję tego bardzo. Gdybym choć przez chwilę miał wgląd i zobaczył, że ten ktoś potrzebuje tak samo jak ja rozmowy, że tak jak ja czeka na to aż ktoś do niego podejdzie i po prostu powie "jak leci", nie wahałbym się dłużej, podszedłbym bez skrępowania. Zawsze analizuję za i przeciw, podejść czy nie podejść? Co ktoś pomyśli? Czy naprawdę będzie chciał ze mną pogadać? Na moje nieszczęście zawsze wychodzi mi negatywna odpowiedź. Za cholerę nie potrafię tego zmienić. I z czego to wynika?

Sansevieria napisał(a):Brak Ci stabilizacji? Z tego co piszesz to niestabilość sie nie wyłania, raczej stabilne bagienko. Zbyt stabilne nawet. Moze razczej brak samodzielności?


Tu masz rację. Bardzo ciężko przychodzi mi np. załatwianie spraw w urzędzie, szukanie sezonowej pracy czy podobne sprawy. Nie wiem czemu, ale od dziecka bałem się ludzi, kiedy miałem iść np do wujka coś załatwić, to po prostu mnie skręcało. Moja wrodzona nieśmiałość blokowała we mnie działanie. Po latach to się nie zmieniło. Trudno mi walczyć samodzielnie o moje sprawy. Mam 24 lata a czasem czuję się jak 12-letni gówniarz. Nie mam pojęcia co bym zrobił gdybym nie otrzymywał pomocy finansowej od ojca. A stabilne bagno już przestało mnie "bawić". Chcę "prawdziwej" stabilizacji.

Resztę historii opowiem później, rozwinę też co nieco. Kurcze, dzisiaj nie miałem czasu nic więcej napisać. Siostra chce wejść przed komputer. A, i jutro idę na wizytę.

Wiecie co? Znowu mam ten stan, z dnia na dzień poprawia mi się. Jako taki humor mi wraca. Jednak tym razem nie dam się nabrać. Wiem, że wystarczy mały impuls, zwykła drobnostka aby znowu się załamać, aby znowu myśleć o Nieznanym. Tym razem zaufam w terapię. Dzięki za słowa otuchy. Do jutra...
Tekeli - Li!!!
 
Posty: 14
Dołączył(a): 23 lut 2013, o 17:54

Re: Tekeli - li, czyli wołanie śmierci...

Postprzez Sansevieria » 26 lut 2013, o 18:32

Z pewnego punktu widzenia życie jest zbiorem wydarzeń i zbiegow okolicznosci. Istotne wydaje sie to, czy człowiek w tych wydarzeniach uczestniczy z poczuciem własnej sprawczosci, czy daje się nieść fali jako obiekt bezwładny.
Jak czytam, że Ci ciężko "po tylu latach wykrzesać z siebie wolę działania" to mam wrażenie, że pisze to sterany życiem ( cięzkim i pełnym trudności) staruszek, no powiedzmy osoba zaawansowana w latach. Bardziej mi ten tekst pasuje do moich niz Twoich rówieśników :) zawsze tak się czułeś?

Kłopoty mniejsze się stają zwykle jeśli mozna sie nimi podzielic z kimś bliskim i życzliwym. Jak się ma cieżki bagaż, łatwiej go nieść z kimś niż w pojedynkę. wyglada na to, że ani ojciec ani siostry nie są Ci na tyle bliscy, żebyś sie z nimi kłopotami dzielił.

Wgladu w czyjeś myśli nie masz - to co sobie wyobrażasz wypływa z Ciebie, jest w Tobie. Zauważ że to Ty masz wybór, co sobie na temat czyichś myśli wyobrazisz. Ty decydujesz. Mozesz sobie wyobrazić że ten ktoś myśli coś innego niż dotychczas sobie wyobrażałeś oraz, i to szczerze polecam, spróbować w ogóle pominąć fazę "wyobrażam sobie że" odnośnie czyjegos myślenia na Twój zwłaszcza temat.

Kilka zdań wcześniej pisałeś jak zmęczony życiem starszy człowiek, potem że czujesz się jak 12 - latek , piekielna mieszanka. Musi Ci być z tym bardzo niewygodnie. :(

Samopoczucie Ci się poprawiło bo po pierwsze napisałeś na forum i ileś osób całkiem dobrowolnie z Tobą rozmawia, a że jest tu anonimowo to i czujesz się bezpiecznie. No i podjałeś jakieś działanie ku zmianie dołujacego stanu spraw swoich, bo się zapisałeś do lekarza. Pierwsze ruchy w bagienku wykonane, jest szansa na wyjście z niego, sam te dwie rzeczy zrobiłeś zatem inne też pomalutku dasz radę , powialo optymizmem. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Re: Tekeli - li, czyli wołanie śmierci...

Postprzez mariusz25 » 27 lut 2013, o 00:24

masz dwubiegunowke?
mariusz25
 
Posty: 779
Dołączył(a): 8 maja 2007, o 18:22

Re: Tekeli - li, czyli wołanie śmierci...

Postprzez laissez_faire » 1 mar 2013, o 01:41

polonistyka to jakiś pokręcony kierunek... rozumiem literaturoznawstwo, ale polonistyka?! i później mamy ziejące banałem porównania "kowal staffa" :]
toć każdy metalowiec wie, że hartowane serce, choć twardsze, staje się mniej plastyczne i kruche (podatne na udar)!
mistrzu, doskonale rozumiem co czujesz... moja historia jakże odmienna od twojej, ma jednak pewne zasadnicze punkty wspólne. Dobrze, że przynajmniej bobry ci w głowie, bo ja to się jeszcze muszę z pisiorkami męczyć...
ale skoro taki facet jak ja, po długoletnim wyobcowaniu, zaprzepaszczeniu kariery, sięgnięciu emocjonalnego i fizycznego bruku, romansach z nerwicą, obsesją i wymieniać nie miałoby końca, zdołaj najpierw zbudować zdrowe relacje z postronnymi, a następnie bardzo niezdrowy związek, który dzięki determinacji uleczył się samoistnie, to... wiesz, problem był w tym, że ja tak naprawdę bardzo dobrze czułem się w tej mojej matni; samotność choć nieznośna, była już oswojona. Jedyny wysiłek polegał na konsekwentny nienawidzeniu swojego życia, a to przychodziło mi z niezwykłą łatwością. Ach to bycie obserwatorem falującego tłumu i analizowanie ludzi prostych, zakochanych, okazujących najprostsze emocje i ten szept w mojej głowie, jakby usprawiedliwiający ową wiwisekcję: jesteś gorszy. Przez poczucie, że moje słowa są niechciane w towarzystwie, byłem bliski jąkania. Do dzisiaj nie lubię mówić, bo od razu przestaje myśleć...
Nieważne, chodzi o to, żebyś przekonał swój zakrzepły organizm do zmian... na dobry początek sugeruje karnet na basen.
laissez_faire
 
Posty: 472
Dołączył(a): 10 lut 2009, o 20:47
Lokalizacja: Wroclaw

Re: Tekeli - li, czyli wołanie śmierci...

Postprzez Tekeli - Li!!! » 3 maja 2013, o 19:40

Witam po dość długiej przerwie. Co mogę napisać po tych dwóch miesiącach? Nic się u mnie nie zmieniło. Nadal nie utrzymuję z nikim kontaktów. Po prostu nie potrafię, ot cała tajemnica. Jestem aspołeczny, muszę to zaakceptować i fakt, że nic się w tym kierunku nigdy nie zmieni. Jest cholernie ciężko, tak... smutno. Przeraża mnie fakt, że nigdy nie zaznam TEGO uczucia, że nigdy nie przytulę kobiety, która zobaczy w moich oczach miłość i vice versa. Mnie się po prostu nie da kochać. Chociaż nie mam pojęcia kto zarządza tym kosmicznym "burdelem" zwanym Ziemią, kosmici, jakiś Bóg czy natura, a może jeszcze jakieś inne ustrojstwo, to wierzę, że ludzie zostali stworzeni do miłości i bycia z innymi dla innych. Czując bicie innego serca można, w miarę znośnie, brać udział w tym szaleństwie zwanym życiem. Niektórym ta sztuka się udaje, innym nie. Ci drudzy, w tym ja, rozpaczliwie potrzebują zaczerpnąć oddechu, zamiast zdać sobie sprawę, że czeka nas marny koniec. Jednym się udaje, innym nie. Przepraszam za ten nieskładny pesymistyczny wywód, musiałem to z siebie wyrzucić. Naprawdę opadam z sił. Może teraz napiszę coś co jeszcze mnie jako tako podtrzymuje. W końcu, po trzech latach, istnieje duże prawdopodobieństwo, że zaliczę I rok. I semestr poszedł gładko, teraz jest również bliżej niż dalej. Co mnie dobija? A dobija mnie to, że nie mam z kim tym faktem się cieszyć. Kogoś, z kim po zdanym egzaminie można pójść na piwo i pogadać o np. jakimś filmie. Wszystkie radości, (a jest ich jak na lekarstwo), jak i złe dni(tych jest od groma) przeżywam w sobie. A człowiek pragnąłby podzielić się myślami z innymi. Co zrobić, taki los. Jeszcze jedna pozytywna wiadomość, już ostatnia. W tę sobotę moja siostra wzięła ślub. Jest także w ciąży. Niedługo zostanę wujkiem. Będzie to siostrzeniec, Wojtek. Miło było o tym opowiedzieć. Na razie...
Tekeli - Li!!!
 
Posty: 14
Dołączył(a): 23 lut 2013, o 17:54

Re: Tekeli - li, czyli wołanie śmierci...

Postprzez marie89 » 3 maja 2013, o 22:52

:pocieszacz:

nie zakładaj z góry złego "scenariusza"...
dlaczego nie próbujesz nawiązać nowych znajomości?

PS: fantastycznie, że zaliczyłeś semestr. pracuj nad sobą, na wiarą w swoje możliwości, a będzie coraz lepiej :cmok:
marie89
 

Re: Tekeli - li, czyli wołanie śmierci...

Postprzez Tekeli - Li!!! » 4 maja 2013, o 20:03

Już wcześniej nie raz pisałem, nie umiem, nie potrafię nawiązywać znajomości, kontaktów interpersonalnych. Tak było zawsze i tak pozostanie. Trzeba się z tym pogodzić, i jakoś żyć z dnia na dzień, ciesząc się drobnostkami. Nie myśleć o tym co omija mnie każdego dnia. Inaczej zwariuję, albo smutek mnie wykończy. Jednak najbardziej jestem, za przeproszeniem, wkurwiony na siebie, na własną słabą osobę w takich momentach jak zaraz opiszę. Otóż przydarzyła mi się jakiś czas temu taka oto historia.

Swego czasu zepsuł mi się komputer, przez co nie mogłem sprawdzać wiadomości o tym co się dzieje na uczelni. Przyszedłem więc grzecznie na zajęcia. Okazało się jednak, że zajęcia odwołane. Siedziałem więc sam i czekałem, kiedy te 1,5 godziny przeminie. Później miałem historię. Kilka minut potem przysiadła się do mnie dziewczyna z roku. W sumie to była nasza pierwsza rozmowa. Siedzieliśmy sami i mogliśmy jako tako pogadać. Zaznaczę, że Sylwia ma problemy z nogami. Od urodzenia nie chodziła, po iluś tam operacjach porusza się o kulach. Tematy jak to tematy, trochę o sprawach prywatnych, trochę o zajęciach i uczelni. Z jej słów na temat problemów z chodzeniem wywnioskowałem, że także nie czuje się szczęśliwa, może i tak samo doskwiera jej samotność. Wspominała coś o ciężkim życiu i nawet, uwaga, że miała myśli żeby odejść(wiadomo w jakim sensie). Przejdźmy do sedna. Jestem wkurwiony na siebie za to, że nie mam odwagi gdzieś jej zaprosić i pogadać bardziej otwarcie na neutralnym gruncie. Problemem jest także to, że raczej nie wiedziałbym o czym z nią rozmawiać i jak. Nigdy nie byłem umówiony z żadną dziewczyną. Nawet nie wiem czy by się zgodziła. NIC NIE WIEM. To mnie przeraża. Jestem przekonany, że po kilku minutach zupełnie nie klejącej się rozmowy wstał bym od stolika i powiedział: "Przepraszam, to nie ma sensu" i wyszedł. Tak by było, to pewne. Nie ma innego scenariusza. I to mnie właśnie wkurwia coraz bardziej w swojej bezwartościowej postaci, jej słabość, bezradność i nieprzebrane pokłady strachu przed wszystkim. To tylko wycinek tego co chciałbym zrobić, ale nigdy nie zrobię. Przede mną zapowiada się jeszcze ciężki tydzień, bardzo ciężki.
Ściskam wszystkich, którym chciało czytać się moje "gorzkie żale". Musiałem gdzieś to z siebie wyrzucić.
Tekeli - Li!!!
 
Posty: 14
Dołączył(a): 23 lut 2013, o 17:54

Re: Tekeli - li, czyli wołanie śmierci...

Postprzez marie89 » 4 maja 2013, o 20:58

Drogi Tekeli - Li NIE PODDAWAJ SIĘ!

Prawidłowych kontaktów z ludźmi, tak jak wszystkiego innego trzeba się nauczyć.
Niektórzy mają pod górkę w tej "materii", ale to nie oznacza, że trzeba się zamknąć w czterech ścianach i udawać, że niczego i nikogo się nie potrzebuje.

Sytuacja z dziewczyną z roku... Rozmawialiście. Udało się.
Widzisz! A jednak potrafisz :)

Potrzeba Ci więcej prób, więcej odwagi i samoakceptacji.
Nad wszystkim jak najbardziej można popracować.
marie89
 

Poprzednia strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 286 gości

cron