Witajcie !
Troszkę się u nas pozmieniało, dawno nie pisałam
Zatem może zacznę od miejsca, w którym skończyłam ostatnio w poście.
Pokrótce, również odnośnie finansów. Mamunia zaczęła przeginać, kiedy np. wyjechała na 5 dni do pięciogwiazdkowego hotelu ze SPA w Zakopanem, a potem przyszła do Marcina po pieniążki na czynsz i opłaty. Nie muszę mówić, że wszyściuchno sfinansował?
Kolejny raz przegięła, kiedy pojechała nad morze - sytuacja analogiczna. Wiedziała, że mamy odłożone pieniążki na remont domu więc wyciągnęła od Marcina kilka tysięcy złotych (które do wspólnego budżetu wpłynęły ode mnie, ale to już pomijam).
Takich sytuacji była masa, ale pewnego dnia (jakoś pod koniec czerwca) miarka się przebrała. Franciszek coś nad ranem popłakiwał (wiadomo, ząbki szły więc był nieco marudny), a ta wariatka wpadła do pokoju jak to miała w zwyczaju i wykrzyczała mi, że NATYCHMIAST WZYWA OPIEKĘ SPOŁECZNĄ I POLICJĘ, BO JA MALTRETUJE FRANCISZKA, A MARCIN WIDZĄC ZE GO TŁUKĘ NIC Z TYM NIE ROBI (dla jasności, w chwili obecnej moje dziecko ma prawie 14 miesięcy, a NIGDY nie dostało ode mnie nawet lekkiego klapsa). Gdy to powiedziała, ja powiedziałam do Marcina, czy wreszcie widzi że ta baba mnie szykanuje, że mam tego dość i jak stałam, tak wyszłam z tego domu trzaskając drzwiami i dając mu ultimatum: albo idzie ze mną i liczy się dla niego jego rodzina, albo niech sobie zostaje z nią. Na szczęście wyszedł z nami. I nagle, jakoś w naszym domu (tym co kupiliśmy) nagle dało rade mieszkać, i nagle znalazł się i czas i pieniążki na remont czego wcześniej mój ukochany nie mógł się doszukać ( dziwne żeby mógł, jak notorycznie był z nich ograbiany). I w sumie tu mogłaby się zakończyć historia, ale mamusia nie zostanie bez ostatniego słowa, o nie!
Sporo naszych rzeczy zostało w jej domu. WSZYSTKIE (nieważne czy cenne czy nie ) popakowała do worków na śmieci i wywaliła. Marcin ratował to, czego się dorobiliśmy prakrycznie z wysypiska śmieci. Ale czy czegoś go to nauczyło? NIE. Rozumiem, że nasze, mogły jej przeszkadzać, w końcu tam mieszka, ale to chyba wypadałoby zadzwonić i powiedzieć "zabierzcie swoje rzeczy" a nie, nikomu nic nie powiedzieć tylko wyrzucić. Ale nie myślcie, że mamusia mogłaby na tym stracić, o nie ! Co lepsze, ładniejsze (ubrania), cenniejsze (biżuteria, buty, sprzęty) sobie pozostawiała. Dopiero przypadkiem jak Marcin pojechał do niej okazało się, że pokradła nam masę rzeczy, które jednak chcemy odzyskać wbrew jej wielkiemu niezadowoleniu (np moja nowa kurtka, perfumy od Marcina /400zł za 30ml, została mi po nich butelka, oczywiscie nie odkupione/, sprzęty domowe typu blender itd, nawet moje łyżwy sprzedała upierając się, że nie wiedziała że to moje - no nie, świętego mikołaja chyba, wiedząc że ani ona, ani jej dzieci na łyżwach nie jeżdzą, a ja tak). Problem pojawił się też w innej sprawie. Mój uzależniony od mamusi chłopczyk, podczas gdy mieszkał u niej podał jej adres jako korespondencyjny w sprawie opłat za nowy dom (oczywiscie dopóki tam bylismy, to zrozumiałe, natomiast w chwili przeprowadzki powinien zadzwonić do dostawców mediów, by jednak rachunki były przesyłane na adres właściwy). Po prawie 6 miesiącach od wyprowadzki okazało się, ze KAŻDY rachunek, jaki do nas przyszedł, mamusia chowała głęboko w swojej szafie żeby Marcin przypadkiem nie znalazł jak przyjedzie (oczywiście nas nie informowala, że coś przyszło). Przypadkiem się to wydalo - poprosiłam Marcina, by zabrał mój śpiwór od niej, bo przyda się nam w domu (schowała głęboko, byśmy mieli problem ze znalezieniem) i akurat natknął się na nie głęboko w szafie z jej rzeczami. Okazało się, że mamy zaległości, ponagleń i gróźb odcięcia wody, prądu i listów z windykacji na prawie tysiąc zł razem z odsetkami karnymi za zwłokę. Wszystko zostało natychmiast zapłacone. Czy Marcina coś to nauczyło? NIE.
Życie nam mijało dalej spokojnie, aż do pewnego dnia. Zdecydowaliśmy się odwiedzić tatę Marcina. Tam, od jego mamy i siostry dowiadujemy się, że z tatą jest coś nie tak. Bardzo źle się czuje, nie chce jeść, nie rusza się z łóżka, odmawia przyjęcia lekarza. Poszłam do niego porozmawiać (miałam z nim świetny kontakt, uwielbiałam go jak swojego tatę), co nim kieruje? Co się w ogóle z nim dzieje?
I tu przeszedł mnie dreszcz. Przytoczę rozmowę, pamiętam ją jak dziś:
- A wiesz Lenka, miałem Ewce trawe kosić w niedziele (matce Marcina), ale zadzwoniłem, że źle się czuje, że muszę jechać do lekarza i nie dam rady.
- No i czemu tata nie pojechał?
- A bo wiesz... miała racje. Powiedziała mi, że jestem leniwy, mam się wziąć za jakąś robotę, szkoda kimś takim zajmować głowę lekarzom, niedługo mi przejdzie, po co mam tracić czas, mogą w tym czasie zająć się kimś ważniejszym.
Ja nie posłuchałam. Widząc w jakim jest stanie, wezwałam karetkę. Niestety, nic nie dało się zrobić. Niecałe 2 dni później... Tata zmarł. Gdyby nie nawciskała mu głupot do głowy, poszedłby do lekarza i by żył. Ona go po prostu zabiła. I to nie tylko tym. Zabijała go przez wszystkie lata kiedy miała z nim kontakt. Nie widziałam gorzej zniszczonego psychicznie człowieka z tak niskim poczuciem własnej wartości. Wiecie co było najgorsze? Na pogrzebie stała w pierwszym rzędzie. W kościele najgłośniej płakała. Przy chowaniu podchodziła do ludzi żądając kondolencji. Teatr na kółkach niemalże. Przeszło jej zaraz po wyjściu z cmentarza. Wtedy, do babci (matki, która dopiero straciła swoje dziecko) skierowała słowa: Niech mama czasem nie zglasza do aktu zgonu, że Bogdan był rozwiedziony. Ja muszę przecież mieć z tego jakieś odszkodowanie ! Ja nie wytrzymałam, widząc że babcia pobladła i zaraz zemdleje powiedziałam jej, że odszkodowanie to ona powinna płacić ludziom za wszelkie krzywdy jakie wyrządziła i w akcie będzie dokładnie tak, jak było w rzeczywistości. Nadąsała się i odeszła. Ale do babci wydzwaniała. Dopiero gdy dostała do ręki akt ze stanem rzeczywistym, doszła do wniosku ze już z tego tytułu pieniążków nie uzyska. Więc wpadła na kolejny genialny pomysł. Zaproponowała babci "polubownie" (każdy sąd by to odrzucił) żeby się dogadały w sprawie alimentów na siostre marcina (18 lat). Miało to wyglądać tak, ze ona oprócz swojej wypłaty będzie pobierać rentę po ojcu na Agę, a babcia bedzie płacić jej do ręki alimenty wysokości 1000zł miesięcznie. Babcia, emerytka mająca grosze, zadzwoniła do nas, żebyśmy sie zorientowali czy ona może tak zrobić, bo jak jej zasądzą te alimenty to sobie nie poradzi, bo to prawie cała jej emerytura. nie dość, że stara menda mieszka w mieszkaniu swojej teściowej za free (nie to, by płaciła za wynajem), to jeszcze jest tak "wspaniałomyslna" by ją ograbić z ostatnich pieniędzy. No super. Babcia po tej akcji uznała , że poczeka aż Aga pójdzie na studia i bedzie próbować ją wyeksmitować. Należy jej sie, popieram. Niech wreszcie robi sama na siebie.
Do Marcina coś dotarło? NIC.
Dni mijały. Doszło do 1 urodzin mojego dziecka. Wczesniej ustalilismy z Marcinem, ze aby ni ebyło kłótni, Marcin spotka się z nia w innym terminie. A tu nagle zonk: przyjezdza na impreze. Bez mojej wiedzyy, bez zaproszenia. A nie, przepraszam, Marcin wiedząc ze bym sie nie zgodziła, postanowił wbrew naszej umowie mamusie zaprosic. Uznałam, ok, urodziny dziecka, nie bede wstydu robić, tolerowałam ją, acz traktowałam jak powietrze do chwili, kiedy biegła jak jakis pies za kazdym, kto zbliżył się do Franka, wcinała się w paradę i każdemu wyrywała dziecko z rąk (mi nie, bo by zaraz dostała stosowną wiązankę). Np. obecna moja ciocia dawała Franciszkowi torta (ja byłam zajęta krojeniem), a ta wparowuje jak gdyby nigdy nic, wyciąga dziecko bez pytania z krzesełka i gdzies wynosi, młody w płacz bo raz ze chciał torta a dwa że baby nie zna. Wkurzyłam się. Kazałam jej sie natychmiast ubierać i oznajmiłam że odwożę ją do domu. I to zrobiłam. Od tamtej pory mam spokój z ta gnidą

Zobaczymy co dalej, bo idą święta, a wigilia zaplanowana bez niej
