a ja się czuję jak czarna owca, jak wiecznie wszystkiemu winna i najgorsza, wrzód nie do zniesienia, jak juz to słyszę krytyka wewnętrznego: "jak możesz tak myśleć przecież Cie kochają" ale wcale nie czuję tej miłości...
wczoraj miałam fatalny wieczór, znow z matką przykra rozmowa, tym razem o babci, bo ona sie do mnie nie odzywa i ja do niej tez nie...jest mi przykro, to ona na mnie zaczela wrzeszczec jak chcialam jej pomoc, a pozniej powiedziala o mnie ze chcialam jej oczy wydrapac, ze to ja na nia krzyczałam, i dwa razy powtarzala " jak ona bedzie z tym mężem żyła!" itp jest mi strasznie z tym zle, to moja ostatnia babcia ktora kocham a ona jak wszyscy ma zle o mnie mniemanie oczywiscie...nie umiem wyjsc z tej sytuacji, nie zrobilam nic zlego, chcialam jej pomoc...
moja matka wczoraj zaczela mi gadac ze nie moge sie denerwowac w tym stanie i powinnam byl sie nie zdenerwowac! jak ja moglam sie nie zdenerwowac, wyskoczyla na mnie niespodziewanie, w ciąży ma m strasznie wrazliwy organizm na cos takiego i denerwuje sie 100 razy bardziej, serce mi waliło, brzuch się trząsł, nie mogłam dojść do siebie, najgorsze jest to ze matka sie wypowiedziala, oczywiscie ze ja mam powstrzymac hormony, emocje, walenie serca
itp itd kiedy ktos na mnie wrzeszczy!
i znow jestem ja winna i najgorsza!
kiedy chcialam cos powiedziec caly czas mnie ucinala tak jak po prostu tego nienawidze! tak jak zawsze! w polowie mojego zdania, " dobra" " o jezu" plus wywracanie oczami, " skoncz juz" itp itd
zawsze tak bylo, oni mogli wywalic z siebie na mnie wiadro pomyj ale ja wypowiedziec sie, obronic, wyrazic opini juz nie moglam!
mam 27 lat do cholery, kim jestem ze nie moge powiedziec nic? to co mowie jest glupie i niewazne, irytujące i niecierpliwiące...
nie czuję się kochana...