Syzyfowa praca, czyli moje wyzwolenie z relacji

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

Postprzez Sansevieria » 24 sty 2010, o 00:45

No czyli idziesz trybem znanym. Nie wiem czy Ci z tym lepiej czy nie, ale tak jest. Jak już płaczesz na terapii to znak, że się skorupa rozsypuje tu czy tam.
Poczucie winy to masz z dawnych czasów. Masz i używasz gdzie Ci pasuje. Aktualnie między innymi w to, że masz wiedze, a nic nie zmieniasz. Jak się na to patrzy z boku i pewne rzeczy przeżyło to się nie powie "głupie to" tylko "aha, teraz Maui jest w tym momencie procesu zdrowienia".
Paskudztw wypartych co w ciele siedzą boisz się jak każdy. Jest czego. To są paskudztwa, które Ci uczyniono. Są wstrętne i och, gdybyż ich nie było....
Ale pocieszę Cię, człowiek jest tak skonstruowany, że nie przypomni sobie i nie wypuści z zakamarków pamięci nic, czego w danym momencie nie byłby w stanie znieść. Jest taki wentyl bezpieczeństwa. Jeżeli coś Ci się zacznie przypominać to możesz mieć 100% pewności, że jesteś w stanie sobie z tym poradzić. Może jest na to jakieś naukowe wytłumaczenie a może nie, ale tak jest. Z wyjątkiem ryzykownych technik, ale z tego co piszesz nie wynika żeby w Twojej terapii występowały. Wiedza ... między innymi mówi to, że się przyśpieszyć terapii nie da. Jak Cię zacznie dopadać poczucie winy w tym względzie, to sobie to przypomnij. Nie da się i już. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Maui » 24 sty 2010, o 10:31

Pocieszyłaś mnie, Sansevieria, pisząc, że jestem już na jakimś tam etapie ZDROWIENIA. Czyli nie jestem ciągle w miejscu, w czarnej d.. i nie cofam się. Nawet jeśli jestem tylko milimetr posunięta do przodu, to i tak cieszę się, że idę w tym kierunku co trzeba. Bylebym tylko wytrwała, bo niecierpliwość się mnie jeszcze trzyma.

Nie wiem jak, ale mam nadzieję, że to wszystko, te moje schematyczne zachowania się z biegiem czasu zmienią. Że moja terapeutka będzie miała do mnie cierpliwość, żeby 500 razy przerabiać to samo, to samo powtarzać i ciągle wspierać mimo mojej oporności. Często przechodzi mi przez myśl pytanie, czy nie jestem takim trudnym i odpornym na zmianę przypadkiem, że nie da się mnie zmienić. Na dodatek ta myśl zaczęla się pojawiać dopiero od niedawna.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Sansevieria » 24 sty 2010, o 13:56

Nie jesteś przypadkiem tylko człowiekiem! Oczywiście że opornym, bo mechanizmy obronne to wszak rodzaj murów. Do rozwalenia. Metodą podkładania małych ładunków. Terapeuta mia cierpliwość wpisaną w zawód taki a nie inny, a poza tym jednak on czy ona jest człowiekiem z zewnątrz. Ja Ci napisłam o etapie zdrowienia, bo jako żywo rozpoznaję siebie sprzed lat dobrych paru w wielu punktach czy odczuciach. Tak z początkowego okresu terapii. Miałam okres zdobywania wiedzy. Ty też. Miałam czas mówienia obojętnie. Z zewnątrz. Ty tez tak masz. I tak dalej.
Jedną z moich zagwozdek w swoim czasie była niemożność wyobrażenia sobie jak też te zmiany będą następowały, jak ja zdołam zauważyć coś nowego, no całkiem obce rejony. Wkurzało mnie to nieziemsko. Uczucie, że ze wszyscy inni to tak, ale ze mną to węzeł gordyjski nie do rozplątania, nie do ogarnięcia i na dodatek tysiące rzeczy, których świadomie nie pamiętam ale są w ciele. Że z tym sobie po prostu nie można poradzić. Tak w sumie to chyba był etap, na którym próbowałam znanymi sobie sposobami ogarnąć coś, czego się nie da. A inteligencji i rozumu używać umiałam. Ale one się do emocji nadają tylko jako narzędzie pomocnicze. A poza tym to terapia nie idzie liniowym postępem tylko krętymi ścieżkami. Co jakiś czas zdarza się tak gwałtowny skok do przodu, że się go zauważa. Coś dużego odpuszcza, nie wiadomo jak ale znika. Będzie dobrze. Na pewno kierunek z tego co piszesz masz znany i własciwy. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Maui » 24 sty 2010, o 14:26

Wszystko co opisujesz jest teraz dla mnie charakterystyczne. Właśnie to wszystko teraz przeżywam - że skąd będę wiedziała, że coś się zmieniło, że inni to mają inaczej itd. Mam też wrażenie, że teraz w mojej głowie zaczyna coraz bardziej się nieukładać - tzn. że terapia zaczyna mi robić bałagan w głowie. W marcu, zanim zaczęłam terapię byłam trochę spokojniejsza, nie miałam tylu myśli, tylu dylematów i w sumie nie byłam pewnych rzeczy jeszcze świadoma. Wielu jeszcze pewnie nadal nie jestem. Rozum mi mówi, że to konieczne teraz, że trzeba najpierw trochę porozwalać, żeby potem móc składać na nowo. Ale to strasznie niewygodne. Tymbardziej, ze muszę normalnie żyć, nikt nie daje mi żadnych ulg, egzaminatorów by nie obchodziło, że mam jakąś tam terapię - normalnie muszę się uczyć, chociaż warunki emocjonalne mam do tego niezbyt dobre. Wewnętrzna ambicja i chęć przypodobania się ojcu, dowartościowania się trochę mi pomaga utrzymać poziom, ale z drugiej strony czuję, że jestem bombardowana z dwóch stron - z jednej presją, którą sobie sama nalożyłam (muszę mieć stypendium naukowe, muszę świetnie się uczyć itd.), a z drugiej ciężko mi się skoncentrować, jestem rozkojarzona i ciągle chce mi się spać. Tym sposobem jadę na zmianę na melisach i "Tigerach" - w zależności od potrzeby. Po prostu ciężko mi się odnaleźć i funkcjonować tak samo jak inni, którzy niekoniecznie mają teraz taki kociokwik w głowie.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez melody » 24 sty 2010, o 14:38

---------- 13:32 24.01.2010 ----------

Hmm... Przyszła mi na myśl gra w "kopnij mnie", ponieważ sporo pisałaś o tym, że "ciągnie" Cię do związku, który Cię niszczy. Pisałaś o tym, że doświadczyłaś tam wielu upokorzeń, o których po pewnym czasie "zapominasz" i znów pragniesz powrotu do starego układu, tak? I to jest właśnie gra w "kopnij mnie", czyli takie Twoje ciągłe "podkładanie się". Grając w tą grę wszystko zrobimy, aby nam dowalono. A czemu? Ano dlatego, że mamy w sobie głęboko zakorzenioną postawę o tym, że sami nie jesteśmy w porządku i często nieświadomie szukamy potwierdzania tego naszego przekonania o sobie.
Jest wiele takich psychologicznych gier i bynajmniej nie gramy w nie dla rozrywki. Każda z tych gier jest w gruncie rzeczy dramatyczna.

Teoria gier jest szerzej opisana w książce Erica Berne - "W co grają ludzie", może będziesz miała ochotę sięgnąć po tą książkę?
Eric Berne jest twórcą koncepcji analizy transakcyjnej, z której często korzysta się w psychoterapii (bardzo lubię analizę transakcyjną, często wspieram się nią w pracy nad sobą samą :) )


Pa pa! :slonko:
mel.

---------- 13:38 ----------

Maui napisał(a):W marcu, zanim zaczęłam terapię byłam trochę spokojniejsza, nie miałam tylu myśli, tylu dylematów i w sumie nie byłam pewnych rzeczy jeszcze świadoma. Wielu jeszcze pewnie nadal nie jestem. Rozum mi mówi, że to konieczne teraz, że trzeba najpierw trochę porozwalać, żeby potem móc składać na nowo. Ale to strasznie niewygodne.

Tak, terapia jest bardzo niewygodna. :) Jak uznasz tą niewygodę, to będziesz miała jedną rzecz z glowy. :wink:
melody
 

Postprzez Sansevieria » 24 sty 2010, o 14:43

No to tyle dobrego, ze może poczułaś, że nie jesteś jedyna z takim a nie innym stanem i odczuciami. A ja też nie jestem jakimś wyjątkiem, pewne etapy porządkowania przeszłości zostały opisane w tzw. literaturze przedmiotu. Co mnie dawało pewien rodzaj wsparcia. Na zasadzie, że skoro coś jest opisane znaczy się zdarza wielu. Skoro oni na tych wszystkich terapeutycznych gimnastykach z samym sobą dobrze wyszli mam szansę powtórzyć ich drogę czyli warto.
Terapia przeszłości porównywana bywa do sytuacji, w której dotychczasowe życie jest jakimś rodzajem obrazka typu puzzle, który w terapii ulega rozsypaniu. Potem się chodzi i ogląda kawałki i sprawdza, czy pasują do nowego obrazka, który układamy. Są takie co się wyrzuca, są takie co się je z wściekłością drze, są takie, co trzeba umyć łzami, takie co pasują ale gdzie indziej niż nam się wydawało. I jak przy puzzlu, sa momenty, kiedy ma się wrażenie, że to cholerstwo jest nie do ułożenia. Oraz takie, gdy chciałoby się jednak wrócić do starego obrazka, ale już niektórych kawałków nie ma i też się nie da.
Z tego co piszesz to na przykład chęć przypodobania się ojcu jest kawałkiem do wyrzucenia. Oczywiście nie "na rozkaz", bo czujesz co czujesz. Ale w kontekście tego co napisałaś o swoim życiu kawałek nie pasuje do zdrowia. Zapewne mocno się zakleszczył, jak to w puzzlach bywa...Bałagan w głowie jest nieodzowny, a bywa strasznie męczący. Ja się przez dobrych parę miesięcy budziłam z jedną świdrującą myslą, że (...) i weź tu idź do pracy mając jedno w głowie... ale odeszło. Najgorsze to, że się nie da nic szybciej. Najlepsze, że jednak się da. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Maui » 24 sty 2010, o 18:08

Melody, masz rację - to trochę przypomina zabawę w "kopnij mnie". Najgorsze jest to, że gdy sobie uświadamiam to, to wcale mi to otuchy nie dodaje, że w tym przypadku, że "prawda wyzwala" wcale nie działa, wręcz przeciwnie - pojawia się u mnie silne poczucie winy i żal do siebie, że tak się zachowuję.

Tymbardziej, że on na wszelkie sposoby próbuje mnie odzyskać - teraz wali agresją jak nigdy wcześniej - że nikt mnie nie pokocha tak jak on, że nikt mnie nie zaspokoi poza nim, itd. Boję się, że podświadomie w to uwierzę. I nawet się nie dowiem, że uwierzyłam.

O analizie transakcyjnej kiedyś czytałam - jest ciekawa to fakt, a "W co grają ludzie" mam w wersji e-book na komputerze i nie mogę się zebrać do jej przeczytania (chyba dlatego, że jest w takiej formie).

Jeżeli chodzi o moje puzzle.... cięzko układać jakiekolwiek puzzle nie mając przed oczami jakiegoś wzoru jak ma wyglądać cały obrazek. Poza tym mam tyle rzeczy do przepracowania, że nie wiem od czego zacząć. Jak idę do terapeutki to mam jej tyle do opowiedzenia, że nie wiem czym się zająć, albo na każdym spotkaniu opowiadam o czymś innym. A że wiem, że to ja odpowiadam za to, o czym będziemy rozmawiać i co będziemy przepracowywać to jeszcze gorzej się boję ,że będę robiła coś nie tak, że moja chaotyczność w niczym nie pomoże, że może powinnam mówić tylko o jednym, a potem przechodzić do innych spraw itd. Czasem mam wrażenie, że ta godzina tygodniowo to za mało. Często gdy jest mi źle mam ochotę do niej zadzwonić i błagać o radę. Ale mi przechodzi. Kiedyś w takich sytuacjach brałam kartkę i pisałam do niej listy. Których potem nie pokazywałam jej, bo jakoś tak wychodziło, albo już do wizyty zapominałam o wszystkim. Jeszcze jeżeli chodzi o okazywanie emocji na terapii, to kilka razy mimo, że mi się wydawało, że jestem spokojna, głos mi nie drżał i nie czułam w sobie żadnych emocji mówiąc o jakimś problemie, to moja terapeutka zauważała, że np. trzęsły mi się ręce albo coś w tym stylu. Ona w jakis sposób mimo tego zauważała, że jestem rozdygotana, a gdy mi o tym mówiła dziwiłam się - jak mogę być rozdygotana, kiedy jestem spokojna? To mnie dziwiło. Teraz istotnie jestem rozdygotana. Już w poczekalni się stresuję, bo wiem że w tych czterech ścianach coś się ze mnie znów wyleje. Aha i jeszcze mam coś takiego, czego się wstydzę - zdarzało mi się okłamać terapeutkę, a raczej przedstawić swoje zachowanie w lepszym świetle niż było, ukryć to, że np. ponownie z tym facetem się widziałam i spałam z nim, bo bałam się jej reakcji, tego że sobie źle o mnie pomyśli, że jej ręce opadną i nie będzie chciała ze mną pracować. Mówienie jej prawdy przychodzi mi z wielkim trudem :( Wstydzę się tego, ale wiem, że sama sobie robię kuku jak ją będę okłamywała.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Sansevieria » 24 sty 2010, o 19:13

Na pewno sobie źle nie pomyśli, ona nie ocenia. Ja też tak z tym zatajaniem miałam. Sama się siebie wstydziłam. Ale wiesz, myślę że jak się pracuje w takim zawodzie to się naprawdę niejedno słyszało. I jakby terapeucie miały ręce opadać od tego, że pacjent stosuje mechanizmy obronne toby raczej powinien się przekwalifikować.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Maui » 25 sty 2010, o 12:42

Właśnie wróciłam z wizyty. Jestem roztrzęsiona. Przeczytałam terapeutce smsy od niego, uświadomiła mi, że on popełnił PRZESTĘPSTWO. Zgodnie z jej wskazówką - napisałam mu, żeby więcej nie pisał i że rozważam pójście z tym na prokuraturę. W gabinecie wydawało mi się, że nic nie czuję - teraz ręce mi się trzęsą i jestem strasznie niespokojna.

Nie znoszę takiego stanu roztrzęsienia. Jutro mam egzamin, nie wiem jak się nauczę. Idę chyba się przespać (zawsze tak odreagowuję), wypiję melisę i może mi przejdzie. Chociaż może powinnam sobie dać szansę na to, żeby chociaż trochę te emocje ze mnie wyszły, ale teraz nie mogę :( Bo jutro najgorszy egzamin. Źle mi generalnie, zła jestem, że akurat teraz to wszystko się dzieje. Najchętniej odizolowałabym się od wszystkich obowiązków i wtedy na spokojnie sobie wszystko przeżywała.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Sansevieria » 25 sty 2010, o 13:30

Przecież wyszły te emocje trochę. Dobrze że sen Ci pomaga. A do egzaminu jak przypuszczam uczyłaś się już wcześniej. Bedzie dobrze, trzymam kciuki :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez raziel » 25 sty 2010, o 16:08

Masakra, czemu źródeł wszystkiego złego upatrujesz w sobie?

Coś złego powiesz na terapii? Tam nie można nic złego powiedzieć.

Nie zdasz bo się nie nauczyłaś albo nie wyspałaś? LOL pytania mogły być za trudne.

Kopnij mnie? Ta zabawa powinna się nazywać przejedź po mnie walcem :D

Widzę jak bardzo ci zależy, żeby być dobrą dla innych. Niestety nigdy nie dasz rady być dobra dla wszystkich, fajnie też by było gdybyś potrafiła być choć odrobinę lepsza dla siebie :) Zbliżasz się do tego krańca skali w którym twoja chęć opiekowania się innymi sprawi, że nie będziesz umiała zaopiekować się sobą.

To takie moje wrażenia po przeczytaniu kilku ostatnich postów. Fajnie jakbyś napisała mi dlaczego nie do końca jest tak jak napisałem :P Bo jak się ze mną zgodzisz w stu procentach to mnie dokumentnie załamiesz :)

A i taka prośba. Zanim mi odpiszesz to się przez chwilę do siebie uśmiechnij :)
raziel
 
Posty: 145
Dołączył(a): 8 paź 2009, o 11:12
Lokalizacja: Wrocław

Postprzez Maui » 29 sty 2010, o 17:09

Hm, w sumie raziel owszem -nie do końca jest tak jak napisałeś :D Bardziej u mnie to jest lęk przed odrzuceniem niż chęć okropnego pomagania innym. Kiedyś taka byłam, a ostatnio zauważyłam, że nawet słuchać nie potrafię :/ Tzn. nie skupiam się na wypowiedziach innych, chrzanię całe aktywne słuchanie i generalnie mam problem z interesowaniem się problemami innych... Nie wiem skąd to się bierze, ale tak trochę jest. Boję się też, że mój pęd do "robienia kariery" mnie zje... Prawda jest taka, że całą sobą staram się uczyć, kombinować, zbierać doświadczenie zawodowe - to mnie uspakaja i trochę dowartościowuje. Mam nadzieję, że to się nie skończy jakimś pracoholizmem.
Taka moja forma "dbania" o siebie. No, nie licząc robienia zakupów :D Chociaż nie wiem ile w tym dbania ,a ile tłumienia emocji :/

Aha i mam jeszcze jeden duży problem- nie umiem palić za sobą mostów, ani zmieniać swoich wyobrażeń na określony temat/sytuację/osobę. Takie mam trochę betonowe poglądy.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Sansevieria » 29 sty 2010, o 17:53

Maui napisał(a):a ostatnio zauważyłam, że nawet słuchać nie potrafię :/ Tzn. nie skupiam się na wypowiedziach innych, chrzanię całe aktywne słuchanie i generalnie mam problem z interesowaniem się problemami innych... Nie wiem skąd to się bierze, ale tak trochę jest.

Maui, Ty nie mysl nawet, że się nie posuwasz naprzód w zdrowieniu :) Opisujesz nic innego jak postęp w terapii. To, że się teraz nie jesteś w stanie skupić na cudzych problemach oznacza, że skupiasz się na sobie. I słusznie, po to chodzisz na terapię żeby sobie pomagać. Sobą się zająć. Potem Ci się wyrówna i zainteresowanie dla innych wróci w zdrowej formie. Ja ten czs w terapii strasznie przeżywałam, bo iskry zainteresowania dla bliźniego w pewnym momencie nie mogłam z siebie wykrzesać, w związku z tym czułam się obrzydliwą egoistką. Szczerze to każdemu, który w owym czasie miał pecha spróbować mnie zainteresować swoimi sprawami miałam ochotę powiedzieć "a daj mi spokój, zajmij się sobą" i to bynajmniej nie w tak uprzejmej formie. Mija. Jak wahadło. Było przegięcie w jedną stronę, potem w drugą być musi, a potem stopniowo się uspokaja.
Jak egzamin?
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Maui » 30 sty 2010, o 20:18

Sansevieria napisał(a):Ja ten czs w terapii strasznie przeżywałam, bo iskry zainteresowania dla bliźniego w pewnym momencie nie mogłam z siebie wykrzesać, w związku z tym czułam się obrzydliwą egoistką. Szczerze to każdemu, który w owym czasie miał pecha spróbować mnie zainteresować swoimi sprawami miałam ochotę powiedzieć "a daj mi spokój, zajmij się sobą" i to bynajmniej nie w tak uprzejmej formie.


Mam to samo, z tą różnicą, że jeszcze staram się jakoś na siłę słuchać, pomagać itd, bo "tak trzeba". No i dawniej swoją umiejętność słuchania uważałam za zaletę i skoro zauważyłam, że mi "minęła" to... no nic tylko myśleć o sobie, że jestem egoistką. Żeby to wszytko jakoś w sobie pogodzić, to po prostu udaję, że słucham. Choć wiem ,że to głupie, ale chyba do tej pory żyłam bardziej tym "co trzeba", a nie tym jak w tym momencie się dzieje i co teraz jest lepsze. Nawet odpisywać na listy, które dostaję od znajomych mi się nie chce i nie mam ochoty spotykać się z większością osób. Mam ich po prostu gdzieś, coraz bardziej wolę być sama. Choć wcale nie zajmuję się sobą tak jakbym chciała (chociaż....hm...nie wiem jakbym chciała...). Tzn staram się, ale tak jak napisałam wcześniej - boję się ,że w którymś momencie to się stanie tłumieniem emocji, uciekaniem od rzeczywistości (zakupy, czytanie książek, szukanie możliwości zdobywania wiedzy i startu w karierze zawodowej itd.). Wkurza mnie to, że praktycznie we wszystkim co robię, boję się ,że stracę nad tym kontrolę. że się będę za długo i za dużo uczyć, że zacznę zajmować się pierdołami, a nie najważniejszymi sprawami, itd.

A egzamin zdałam na 4 :)
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Sansevieria » 30 sty 2010, o 20:47

Ja się też starałam słuchać i udawać zainteresowanie, ale co miałam chęć powiedzieć to miałam...No ale nie da się tak całkiem wylecieć z codziennych relacji.
To, że czujesz, że żyłaś tym "co trzeba" to wcale nie jest głupie, to mniej więcej tak wygląda. Spycha się siebie, a robi coś pozytywnego na zewnątrz i ma się uczucie, że się "jest w porządku" i wobec świata i wobec siebie. Tylko w głębi cisnienie rośnie.
Może jest teraz dla Ciebie czas samotności bardziej niż bycia z ludźmi. Są różne rzeczy, które zamierzają wyleźć spod dywanu, one potrzebują jakiejś przestrzeni. A jak jest się z ludźmi to automatycznie się je spycha. Bo trzeba reagować na to, co się dzieje. Wycofanie z towarzyskiego życia chyba chroni człeka przed "przegrzaniem styków". Inną jest rzeczą, że w czasie terapii to często następuje coś w rodzaju "wymiany znajomych". Tak się robi, że zaczyna się być bliżej z tymi, co było się dalej i odwrotnie. Proces czasem radykalny, czasem nie, ale jest u wszystkich chyba. Taki niejako efekt uboczny własnych zmian.
Kontrola to zmora zmór. Daje uczucie bezpieczeństwa. Zajęcie dla umysłu. Odpuścić jej tak zupełnie to się nie da, bo żyć trzeba. A znalezienie złotego środka między brakiem a nadmiarem jest okropnie trudne. Ja do dziś jeszcze czasem się nad tym zastanawiam w niektórych chwilach, co oznacza, że jeszcze nie odczuwam stanu równowagi Może ona i jest , ale tu się nie czuję zupełnie pewnie, jeszcze nie. Natomiast kwestia co jest pierdołą a co wazną sprawą to inna rzecz. Ale to sama zobaczysz :)
A co do egzaminu to spodziewałam się dobrego wyniku, ale miło się przekonać, że się dobrze spodziewałam. Gratulacje :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 150 gości