Syzyfowa praca, czyli moje wyzwolenie z relacji

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

Postprzez Maui » 22 sty 2010, o 22:14

---------- 19:55 22.01.2010 ----------

Generalnie czuję się fatalnie.

Jeden długi, toksyczny związek przepełniony przemocą. Skończył się, pojawił następny, który dawał nadzieje na lepsze jutro. Niestety - okazał się podobnie toksyczny i skończył się na szczęście szybko. Co się okazało? Że ten drugi był tylko kanalizowaniem, wyparciem uzależnienia od tamtego drania. Skończył się drugi związek, a ja znów wracam myślami i czynami do tamtego pierwszego.

Tracę już nadzieję, że kiedykolwiek się z tego wszystkiego wyrwę. Terapia trwa, moja terapeutka mam wrażenie, że nie wie za bardzo co ma ze mną zrobić. Raz jest lepiej, raz jest gorzej. Raz czuję się super silna, żeby zaczać nowe życie, a drugi raz wyję do księżyca żeby jakoś odzyskać z nim kontakt. I odzyskuję. Tylko po to, żeby na chwilę poczuć ulgę - zażycia tego "narkotyku". Nienawidzę siebie za to i nie umiem siebie motywować do tego, żeby z tym skończyć. Nawet się zastanawiam, czy ja tego chcę. Rozumem - chcę i to bardzo, bo wiem jak to mnie niszczy. Ale uczucia i emocje mówią co innego. To nie miłość, tylko jakieś głupie uwikłanie. Gdy nie mamy ze sobą kontaktu mam silne objawy somatyczne - wymioty, ból brzucha, trudności z koncentracją, drgawki, bezsenność, koszmary nocne. Gdy kontakt odzyskuję - wszystko się uspakaja. Na chwilę, bo potem przychodzą urojenia i obsesje, chorobliwa zazdrość i brak szacunku do siebie, że "znowu spieprzyłam". Znajomi i przyjaciele mają już mnie dość - nie dziwię im się - w sumie ich gadanie, rady i wsparcie jest "jak grochem o ścianę", bo i tak w końcu do niego wracam.

Chciałabym chcieć. Chciałabym poczuć w sobie tą ogromną motywację do zerwania tego strasznego koła raz na zawsze. A nigdy nie umiałam żadnego swojego celu doprowadzić do końca. Tego też jak widać nie umiem. Czuję pustkę i coraz bardziej godzę się z faktem, że nie umiem sobie z tym poradzić sama. Nie wiem jak mam do tego podchodzić, jak pokonywać w sobie tą pokusę spotkania się z nim, powrotu do niego, uprawiania z nim seksu. On stosuje dodatkowo różne zagrywki i formy przemocy - a ja mam już mętlik w głowie. Powinni mnie odizolować raz na zawsze od niego i odebrać mi wszelkie możliwości kontaktowania się z nim - skoro ja sama nie potrafię sobie tego zrobić. Jak mi znajomi i przyjaciele okazują zwątpienie we mnie w tym zakresie, to mam łzy w oczach. Ale w sumie czego od nich oczekuję? Przecież i tak się nie stosuję do ich rad. Tzn. stosuję, ale nie do tego jednego - nie umiem od niego odejść.

Nie umiem sobie radzić z tymi strasznymi emocjami, które pojawiają się, gdy go nie ma - ta cholerna tęsknota, samotność i smutek. Przez to nie mogę się uczyć, spać i normalnie funkcjonować. Dlatego "dla świętego spokoju" coś tam do niego napiszę, bo gdy on na to zareaguje, to wtedy mam mozliwość chociażby się nauczyć na egzamin. Tak, wiem, to do niczego dobrego nie prowadzi. Ale ja już nie wiem co mam robić, czuję się nic nie warta przez to, że po prostu nie umiem odejść od niego. Po tym wszystkim co mi robił i robi.

Patrzenie się w domu na rodziców alkoholików gdy przyjeżdżam na weekend z miasta, w którym studiuję, wcale mnie nie wzmacnia, tylko tymbardziej pcha w jego ramiona. Choć wiem, że to żadne usprawiedliwienie.

Nie chcę już odbijać się od jednego toksycznego związku do drugiego. Mam wrażenie, że nie spotkam na swojej drodze kogoś, kto będzie mnie szanował i kochał, dla kogo nie będę tylko obiektem seksualnym, a przede wszystkim - że nie nauczę się odkrywać swoich granic, tego, że je ktoś narusza albo nie. Bo póki co, to ja nie wiem czy coś co robi dany facet w stosunku do mnie jest dobre czy złe :( To jest straszne i czuję się strasznie niedouczona w tym temacie. Albo taka jakby "uposledzona". Wszystko na czuja...

Jak wzbudzić w sobie tą chęć odejścia? Gdzie szukać siły, konsekwencji, odwagi i wytrwałości? Mam dość słomianego zapału. Nie chcę każdego dnia postanawiać sobie, że "tym razem to się napewno uda mi odejść", po czym wieczorem pokazywać sobie samej i całemu światu, jak niewiele warte były te słowa. I tak w kółko. Aż do znudzenia. Sto i więcej razy. Syzyfowa praca, której nienawidzę...

---------- 21:14 ----------

NIE CHCĘ bać się o to, jak on zareaguje
NIE CHCĘ być zależna od jego sądów na mój temat
NIE CHCĘ być agresywna wobec niego, ani wobec nikogo
NIE CHCĘ tkwić w tym błędnym kole uciekania i wracania do niego
NIE CHCĘ uwodzić facetów tylko po to by się dowartościować
NIE CHCĘ już przeżywać tych strasznych emocji i uczuć
NIE CHCĘ rezygnować ze swoich planów dla niego...a potem tego żałowąć
NIE CHCĘ już obsesyjnie myśleć i śnić o jego zdradzie (która miała miejsce)
NIE CHCĘ mieć awersji na widok filmów porno, sex shopów i innych tego typu elementów
NIE CHCĘ szukać ani w nim ani w nikim innym mojego ojca
NIE CHCĘ się poniżać przed nikim ani żebrać o miłość i zainteresowanie
NIE CHCĘ być już kłębkiem nerwów, który mówi jedno, a robi drugie
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez anna maria » 22 sty 2010, o 23:07

Maui ,jesteś bardzo mądrą dziewczyną, więc nie pisz że nie spotkasz na swojej drodze kogoś kto Ciebie pokocha.
ZNAJDZIESZ a raczej spotkasz .
Myślę ,że każdy ma prawo do szczęścia , więc dlaczego Ty masz nie mieć.
Gdzieś jest taki człowiek,który będzie Twoim słoneczkiem i otoczy Cię miłością, szacunkiem i troską.
Jesteś tego warta.
Nie wiem jakimi sposobami masz się zmienić ale na pewno je znajdziesz. :buziaki:
anna maria
 
Posty: 554
Dołączył(a): 15 lis 2008, o 17:00

Postprzez Maui » 23 sty 2010, o 17:46

Dziękuję, anno mario za odpowiedź.
Podziwiam Ciebie i wszystkich tych, którzy po podjęciu walki w końcu ją zwyciężyli.

Ja podjęłam kolejną próbę zerwania tego. Jestem w domu, mieliśmy się spotkać wczoraj wieczorem, dzisiaj też. Odwołałam wszystkie spotkania. Napisałam mu,że to koniec, że nigdy wiecej nie będzie mnie tak traktował jak do tej pory. Napisał do mnie od wczoraj 2 smsy - skasowałam je nawet ich nie czytając - ze strachu, że mnie to rozwali emocjonalnie. Jutro wracam już do miasta, gdzie studiuję, więc na szczęście przynajmniej do ferii będę bezpieczna, jeżeli chodzi o kontakt fizyczny. Nie będzie mnie przynajmniej korciło, żeby się spotkać. Teraz tylko nie wiem jak pokonać pokusę na odpisanie mu, zwyzywanie go, itd. Nie umiem tak po prostu go olać, choć już 2 dzień to robię. Boję się strasznie, bo nigdy nawet tygodnia nie wytrzymywałam bez kontaktu z nim. Nie wiem jak mam się teraz wzmacniać, jak z tym sobie radzić. Nie umiem się zająć teraz sobą, bo ściska mnie w żołądku i nie mogę się na niczym skupić - czuję się jak przed jakimś ważnym egzaminem. I mam coś w rodzaju kaca moralnego. Złapałam się nawet na myślach "jak ja bez niego wytrzymam?".

No, ale nic. Będę tu pisała, nawet jeśli nikt miałby tego nie czytać i nie odpowiadać na to co piszę.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez melody » 23 sty 2010, o 18:03

Maui napisał(a):Jak wzbudzić w sobie tą chęć odejścia? Gdzie szukać siły, konsekwencji, odwagi i wytrwałości?

Ja bym tego wszystkiego szukała w sobie, tzn. w swojej indywidualnej historii, w swoich pierwszych dziecięcych doświadczeniach, których zaistnienie utorowało mi taką, a nie inną drogę. Bo widzisz, Maui, moje doświadczenie mi mówi, że w życiu dorosłym, w relacjach w które wchodzimy bardzo często "odtwarzamy" historie swojego (trudnego) dzieciństwa. I to tamte doświadczenia, uważam, warto przepracować i pozamykać.

Ty najlepiej znasz swoją historię. Czy to, czego teraz doświadczasz coś Ci przypomina? Jest to dla Ciebie znajome?

Pomyśl o tym.

Cieszę się, że jesteś w terapii i że masz wsparcie, bo rozumiem, że to jest ciężkie doświadczenie dla Ciebie.

:serce2:
mel.

PS. Bardzo konkretnie napisałaś, czego nie chcesz. Chętnie przeczytałabym o Twoim "CHCĘ" :)
melody
 

Postprzez Maui » 23 sty 2010, o 20:46

Przypomina. Mój ojciec wobec mnie też jest oschły i odrzuca mnie i tak samo rozpaczliwie szukam z nim kontaktu. Dopiero na ostatniej sesji u terapeutki pomogła mi uświadomić sobie, że mój ojciec nie tyle jest biednym nieuleczalnie chorym nieudacznikiem, co tyranem, co z zimną krwią krzywdził też i moją matkę i traktował (i traktuje nadal) ją przedmiotowo.

Matka podporządkowuje się ojcu, zrobiła z siebie kurę domową i męczennicę. Ojciec ma wpojone, że facet to głowa rodziny, dzieci i ryby głosu nie mają i inne tego typu stereotypy, wg których mnie wychowywał.

Podobnie dopiero tydzień temu wyszedł na jaw kolejny problem, o którym w życiu bym nie powiedziała, że jest - że stosowano wobec mnie nadużycia seksualne (co poniekąd tłumaczy mój brak granic do tej sfery, moje uwodzenie facetów i brak znajomości tego, co jest dobre, a co już niedobre dla mnie w tej sferze). Rodzice nie mieli problemu z uprawianiem seksu i nie zamykaniem przy tym drzwi, a ja jako mała dziewczynka chętnie podsłuchiwałam ich jęki i podglądałam jak na podłodze leżą rozrzucone ubrania. Poza tym ojciec często patrzył lubieżnym wzrokiem na mamę, co szczególnie mi zapadło w pamięć, a nawet kilka razy w mojej obecności wkładał jej rękę pod spódnicę. Zawsze gdy się wystroiłam, bo wychodziłam (na randkę, więc byłam zrobiona na laskę), to mama kazała mi się pokazać tacie. Tata zaś kazał mi się obracać, obrzucał mnie wzrokiem z góry na dół, patrzył na mój tyłek i gwizdał. Po pewnym czasie mi to zaczęło przeszkadzać, sama nie wiedziałam czemu. Bo może nie było w tym nic złego? Nie wiem. W każdym bądź razie nauczyłam się bycia przedmiotem, strojenia się dla facetów, tymbardziej, że mój seksowny strój często działał, żeby do czegoś przekonać moich partnerów (taka manipulacja).

Teraz dopiero straciłam do siebie resztki szacunku, gdy dotarło do mnie w jak wyrachowany sposób manipulowałam innymi swoją seksualnością. W tym też tego drania, z którym byłam. Nie wiem na ile z tych rzeczy miało wpływ to co opisałam wyżej, ale wydaje mi się ,że coś miało. Tak jak wspominałam - to nowo odkryta sprawa, jestem w szoku, bo wcześniej w życiu nie nazwałabym tego wszystkiego nadużyciami seksualnymi. Czasem mam też wrażenie, że moja rodzina to zbiór prawie wszystkich możliwych patologii, co ostatnio wyjątkowo mnie smuci.

Czego ja chcę? Chcę poznać swoje granice, a nie mieć na nie znieczulicy, tak jak teraz. Chcę wiedzieć, kiedy mam już powiedzieć innym "stop", a kiedy na co pozwalać. Chcę spokoju, braku lęku, akceptacji i realizacji przy drugiej osobie. Chcę być sobą, ale z kimś. Chcę się nauczyć, co to znaczy być sobą, co to znaczy kochać i co to znaczy być kochanym ZDROWĄ miłością. Chcę mieć też to, co mają dziewczyny w moim wieku, czy nawet i młodsze - szczęśliwe związki, a niektóre nawet małżeństwa. Gdy o tym myślę to włącza mi się poczucie zazdrości i wręcz niesprawiedliwości, że ja tak nie mam :( Chcę umieć się bronić, wiedzieć co odpowiedzieć i jak zareagować, gdy ktoś będzie próbował mnie zranić. Chcę się też rozwijać i nie tracić energii i czasu na nieistotne rzeczy. Chcę zająć się rozwojem tak jak inni, a nie przetrwaniem. Chcę chcieć się z tego uwolnić i w ogóle uniezależnić finansowo i emocjonalnie od rodziców i wszystkich tych, od których w jakikolwiek sposób jestem uzależniona. Chcę pomyślnie przejść przez terapię, a póki co mam wrażenie, że stoję w niej w miejscu, albo poruszam się co milimetr. A swoją drogą perspektywa spędzenia np. 5 lat na terapii jest trochę mało pocieszająca :( Z drugiej strony, jeśli tylko to ma mi pomóc, to się pewnie na to zdecyduję - akurat chęć skończenia terapii jest u mnie bardzo silna. Chcę też umieć się motywować i szukać w sobie siły na te wszystkie potrzebne czynności i decyzje. I jest jeszcze bardzo wiele rzeczy, które bym chciała, drobne i większe...
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Sansevieria » 23 sty 2010, o 21:24

To, co opisałaś wyżej miało wpływ na wiele rzeczy w Twoim życiu, tak przynajmniej by wychodziło z tych wszystkich "nie chcę" :(
Ale z takich rzeczy się daje wyjść, słowo honoru :) I mówi się, że tyle miesięcy w terapii ile lat traumy, no to chyba nie 5 u Ciebie. A nawet jakby, to w miarę jak bedziesz zauważała zmiany w sobie bedzie łatwiej. Całe dalsze życie naprawdę jest warte tego wysiłku, który podjęłaś.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Maui » 23 sty 2010, o 22:31

Przepraszam, ale muszę tutaj to napisać, bo wybuchnę zaraz... Nie wiem czym - płaczem czy krzykiem.

Najpierw coś dobrego - pierwszy raz w życiu udało mi się odwołać spotkania z nim. Nigdy wczesniej nie miałam na to siły. Przy odwoływaniu spotkań dodałam, że to koniec naszych kontaktów raz na zawsze. Dostałam wzamian "cudownego"smsa, którego chciałabym tutaj przytoczyć, żeby potem móc na to z boku patrzeć.

"W takim razie zapamiętaj dokładnie, koniec to koniec. Nigdy więcej o nic nie pytaj, nie proś i nie kombinuj. Jesteś i byłas małą egoistyczną dziwką dla której liczyło się tylko to co możesz dostać i żeby cię odpowiednio wypieprzyć. Nigdy ale to nigdy nie przejęłaś się tym co czuje i potrzebuje.Jesteś materialistką. Teraz się wściekniesz.Ok. Wściekaj się, krzycz i tup nogami. To ja z tobą kończę raz na zawsze. Możesz sobie opowiadać o mnie co chcesz i wyżalać się innym. To ja mam to co do mnie pisałaś i w dupie mam twoje życie. Żyj jak chcesz. Nie życzę ci szczęścia bo nie zasługujesz na nie. W życiu dostajemy tyle ile dajemy innym. Żegnam. Aha, jeszcze jedno - byłaś jedyną osobą, którą w życiu kochałem"

Jestem w szoku.

Nienawidzę gościa i mam ochotę mu coś zrobić.

Ale jestem z siebie dumna - nic nie odpisałam, nie chcę się wdawać w dyskusje. I wcale nie mam ochoty odpisywać. Boję się kiedy nadejdzie tęsknota. Zawsze w takich sytuacjach, kiedy on mnie odrzucał, ja w końcu leciałam i go przepraszałam. Pewnie on teraz liczy na to samo. Nie chcę, żeby tym razem historia się powtórzyła. Chcę przetrwać ten trudny okres, który teraz napewno nadejdzie. Te pokusy, tęsknotę i ciągnięcie w jego stronę.

Wiem napewno,że nie chcę być tak "kochana", jak to on mnie "kochał". Nienawidzę go i jestem w szoku. Choć czego ja się spodziewałam...
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez melody » 23 sty 2010, o 22:34

Hmm, mój terapeuta nauczył mnie, że droga dochodzenia do siebie jest długa i trudna, lecz warta podjęcia wysiłku. Lekcja trwała 7 lat. :)

Rozumiem Maui, że to, co obecnie dzieje się w Twoim życiu jest Ci znajome, natomiast to, co nowe, to świadomość pewnych schematów, które powtarzasz.
I myślę, że to samo w sobie jest już zmianą.
Każde Twoje "CHCĘ", to w moich oczach bardzo fajnie postawione cele terapii. Spróbuj tak na to spojrzeć - wiesz, w którą stronę iść, wiesz co chcesz osiągnąć :)

Mam też wrażenie, że karcisz samą siebie z powodu przeszłości, czy tak jest?
:serce2:
mel.

PS. Pamiętam, jak to kilka lat temu przeczytałam "Toksycznych rodziców". Wtedy ta książka pomogła w pracy nad swoim dzieciństwem. Czytałaś?
melody
 

Postprzez Sansevieria » 23 sty 2010, o 22:41

Ja też myslę, że to jest zmiana, że widzisz rzeczy, których nie widziałaś. Jak chce się coś zmienić, najpierw trzeba to zobaczyć.
Ten stek obrzydlistw czyli cytowanego sms-a zapisz sobie. I jak zajdzie potrzeba będziesz mogla wrócić. Jak przyjdzie tęsknota będziesz miała wspomnienie zapisane. Z datą i godziną. Ja w każdym razie kiedyś tak zrobilam i nie powiem, pomogło.
"Toksyczni rodzice" koniecznie.
A, i dumna jestem z Tego, co dziś zrobiłaś. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez melody » 23 sty 2010, o 22:45

To, co piszesz Maui bardzo mi przypomina taką grę psychologiczną w "kopnij mnie", słyszałaś o niej?

Maui napisał(a):Wiem napewno,że nie chcę być tak "kochana", jak to on mnie "kochał".

A jak chcesz być kochana?

:)
melody
 

Postprzez Maui » 23 sty 2010, o 23:08

melody napisał(a):To, co piszesz Maui bardzo mi przypomina taką grę psychologiczną w "kopnij mnie", słyszałaś o niej?



Nie słyszałam, o co w niej chodzi?

Czy obwiniam się za przeszłość...nie wiem...Źle się czuję z tym ile patologii się namnożyło w moim otoczeniu i ile z nich na mnie wpływa. Teraz tak naprawdę zaczęłam się tym przejmować. Tak jakbym wybudzała się ze snu. Najgorsze jest to, że wiele z tych mechanizmów obronnych (jak np. wyparcie) często się jeszcze pojawia i są dni, w których tak jakbym dostawała amnezji - nic nie pamiętam, co było i jest źle, co mi kto złego zrobił i pcham się w toksyczne schematy. Dopiero po dłuższym czasie, kiedy jakimś cudem rzeczywistość się dobija do mnie, dociera do mnie, że znowu popełniłam jakiś błąd, znowu okazałam się naiwna, znów zrobiłam coś czego nie chciałam itd. Teraz nie szanuję się za to, co robiłam dla tego faceta. Jak sobie pomyślę, że kupowałam dla siebie specjalnie seksowne fatałaszki, żeby jego podniecić to niedobrze mi się robi. Gdy na nie patrzę, to żałuję ile kasy na to wydałam, Czuję się okropnie głupia. A gdy patrzę na wibrator, który dał mi na mikołaja, to czuję się zrozpaczona. To co kupiłam - zostawię, ale wibrator wywalę. Chcę się szanować, siebie i swoje ciało, czuję się jak prostytutka, tyle że tutaj zapłatą była chwila uczucia i zainteresowania :( On chce mnie teraz zniszczyć emocjonalnie, pisze mi, że nie mam honoru, żebym gniła w swoim świecie itd. A świadomość, że ktoś chce mnie zniszczyć napawa mnie ogromnym lękiem.


Jak chcę być kochana? Tak, żeby mnie ktoś szanował. Jako osobę. Nie za ciało, nie traktował mnie jak obiekt seksualny. Teraz wiem, jakie to może być nieprzyjemne, kiedy ktoś prawi komplementy na temat wyglądu. Chcę, żeby mnie wspierał, żeby też był tak samo zainteresowany jak ja doskonaleniem naszej komunikacji. Trochę z tego doświadczyłam w swoim ostatnim związku, który się szybko skończył. Rozmawialiśmy godzinami, nikt na nikogo głosu nie podniósł. Nie bałam się być przy nim sobą, on przy mnie się otwierał. Wysłuchiwał mnie, a ja czułam się akceptowana. Nie bałam się stawiać swoich granic (!!!), tzn. kiedy mi coś nie odpowiadało, to nie miałam obaw, żeby mu to poweidziec, żeby stwierdzić, że sobie czegoś nie życzę. A on to rozumiał i szanował to. Tego właśnie chcę. Partnerstwa. Ale nie chcę go próbować na się tworzyć z kimś, kto ma jakieś zaburzenia, z kimś kto jest "trujący". Chcę umieć wybierać zdrowych facetów, ale też i ich interesować.

Te okropne smsy mam zapisane i chcę je przeczytać terapeutce. Chociaż one mnie szokują i po ich przeczytaniu mam wrażenie, że mam taką pustkę uczuciową w sobie. Dziwne.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Sansevieria » 23 sty 2010, o 23:18

Te mechanizmy obronne tworzyły się latami i musiały być bardzo mocne, żebyś mogła w ogóle przetrwac. To było Twoje "być albo nie być". Daj sobie trochę czasu.
W ogóle to niesmowicie się czyta to, co o sobie piszesz. Tak wiesz, jak być powinno, czego byś chciała. Nie ma siły, tak będzie.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Maui » 23 sty 2010, o 23:34

Zainteresowanie psychologią pozwoliło mi trochę zdobyć wiedzy na temat tego jak być powinno. Skoro wszystko musiałam robić "na czuja", to chciałam gdzieś się dowiedzieć jak to właściwie powinno być. No i trafilam na książki, fora, artykuły psychologiczne. I to chyba tylko dlatego to wiem. Ale co z tego, że wiem, jeśli tego w głębi serca do końca nie czuję? Chciałabym tak strasznie tego CHCIEĆ, mieć taką wewnętrzną silną motywację, a nie tylko wiedzieć co powinno być. Sama wiedza to nie wszystko, a w wielu kwestiach mam tylko samą wiedzę :( I poczucie winy, że nie czuję potrzeby i chęci do tego, żeby tak było, tylko obojętność. Nie wiem jak z tym walczyć.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Sansevieria » 24 sty 2010, o 00:06

Masz to, co mogłaś zdobyć rozumem i chęcią. Masz wiedzę. A w terapii pracujesz z uczuciami i tu już nie jest tak, że można coś wolą swoją przyśpieszyć. Walka, walka, walka - takie było Twoje życie. I trudno się tego pozbyć. Trudno czuć chęć i potrzebę emocjonalną czegoś, co jest obce. Nieznane. Inne. W starych butach, choć niewygodne umiałaś chodzić. Nowe są obce. A zmiany są casem niedostrzegalne z pozoru. Wcale nie zawsze przychodzą tak, że je od razu widać. Jestes jak w skorupie, nie może ona od razu pęknąć, bobyś się rozsypała. Masz w sobie wiele wściekłości, wiele smutku - zmagazynowanych, zamkniętych. W miarę, jak się będą uwalniały będzie Ci coraz łatwiej. Nie przyjemniej, czasem trudniej ale w sumie lżej. Ja na początku to wiedza wiedzą ale z uczuć, takich z siebie to miałam "w używaniu" niewiele. Po prostu Uczuć właśnie. Nie wiedzy co powinnam czuć tylko czucia. I pomalutku, a czasem z wybuchami uczyłam się. Nie rozumem. "Co powinnam". Bardzo trudno jest opisać ten proces. Zresztą u każdego jest nieco inaczej, bo każdy jest inny.
W głębi serca to może czujesz potrzebę zmiany. Czujesz, że te stare buty jednak niemiłosiernie cisną. Obojętność jest jednym ze stanów znanych tym co wiedzę już mają, a z uczuciami jeszcze nie są w kontakcie. Niektórzy mają tak, że potrafią o różnych okropnościach swojego życia opowiadać z takimi emocjami, jakby czytali książkę telefoniczną. To się zmienia i pozostaje mi napisać, że zaufaj po prostu sobie, terapeucie...ewentualnie tym, co pewne rzeczy mają za sobą. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Maui » 24 sty 2010, o 00:15

Sansevieria napisał(a): Niektórzy mają tak, że potrafią o różnych okropnościach swojego życia opowiadać z takimi emocjami, jakby czytali książkę telefoniczną.


Ja tak właśnie mam. Wszystkie okropieństwa wydają mi się całkiem czymś normalnym i czasem się sobie dziwię, że mi to wisi. Chociaż... w gabinecie terapeutycznym choć mówię wielokrotnie TO SAMO co np. przyjaciołom, to tam jakoś emocje zaczynają się wylewać. Ostatnio nawet płaczę. Ale nie pozwalam sobie za bardzo na płacz...bo potem mam zaraz zajęcia na uczelni i jak będę wyglądała taka opuchnięta i czerwona od płaczu...innego terminu lepszego nie mogłam znaleźć na spotkania.

Pamiętam jakiś czas temu podczas kłótni rodzinnych, moje emocje były takie gwałtowne, że dostawałam histerii. Wymioty, drgawki, wrzaski, piski - robiłam scenę w domu, a rodzice tylko zastanawiali się czy mnie w psychiatryku nie umieścić. Jak byłam mała, to ciągle mi powtarzano "ty tylko umiesz płakać", bo faktycznie - bardzo dużo płakałam. Teraz nie płaczę prawie wcale. Generalnie jestem na codzień radosna. Ale właśnie...zdaję sobie sprawę, że wiele tych paskudztw wyparłam i gdzieś tam we mnie siedzą. Trochę się ich boję. I boję się, że ich nigdy w całości nie wywalę z siebie. Że zawsze będzie siedziało we mnie takie cholerstwo, które będzie powodowało ścisk w żołądku i inne "fajne" objawy na ciele. Chcę się pewnego dnia uznać za spokojną. Na ciele, w świadomości i w podświadomości.

A co do wiedzy o tym co powinno być... Ona właśnie czasem mi przeszkadza, bo przez nią pakuję się w poczucie winy, że nie robię tak jak powinnam. A Że wiem jakie skutki to przyniesie to przyczajam się i czekam na nie ze strachem wcale nie kończąc danego zachowania. Głupie to jest i jak z boku się na to patrzy, to nie ma to sensu, ale niestety tak właśnie postępuję. Łatwiej mi przygotowywać się na konsekwencje niż po prostu zmienić sytuację i podjąć właściwą decyzję.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Następna strona

Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 164 gości