Witam. Cieszę się, że pomimo mojej nieobecności wątek żyje własnym życiem.
Wpadłam, żeby poinformować o narodzinach naszego drugiego syna, który przyszedł na świat 02.10. Mały jest zdrowy i kochany (i na szczęście nie jest tak podobny do taty jak pierworodny
Wczesne macierzyństwo nie jest łatwe, proste i przyjemne. Po ciężkim porodzie do dziś nie mogę usiąść bez bólu na tyłku, żeby spokojnie zjeść posiłek. W kość dają też bolące piersi i krwawiące brodawki a wstawanie po 4-5 razy w nocy do dziecka dopełnia całości. Śmiałam się dziś do koleżanki z pracy, że kiedy nadchodzi pora karmienia moje biedne cycki chowają się na plecy byle tylko nie wpaść w paszczę mlecznego wampira
Mój mąż był ze mną przy porodzie, pomagał złazić i włazić na łóżko i generalnie nie czułam się samotna. Po powrocie do domu też się na swój sposób stara, chociaż wyłazi że w sumie niewiele umie zrobić. Moja mama stwierdziła, że skoro mąż ma opiekę i jest w domu to powinien mi pomagać i tak gotowanie obiadów przypadło w udziale mnie
Wczoraj dopadł mnie kryzys (chyba ze zmęczenia) i przebeczałam całe rano. Efekt był taki, że mój mąż się obraził bo myślał, że to przez niego (ostatnio beczałam właściwie tylko z jego powodu). Położył się na wersalce i przespał/przeleżał cały dzień nie kiwnąwszy palcem w myśl zasady: "nie doceniasz tego, co robię to nie będę robił nic". Nie zjadł również obiadu twierdząc, że się źle czuje. Sic... A co ja miałam powiedzieć?
Wygląda na to, że pomimo bólu i skrajnego zmęczenia powinnam emanować dobrym humorem tak aby przypadkiem nie popsuć dobrego samopoczucia mojemu mężowi.
Dziś jest trochę lepiej znaczy rozmawiamy ze sobą i mój mąż zajmował się popołudniu dzieckiem (żebym mogła ugotować obiad).
Co będzie dalej? Zobaczymy
Pozdrawiam
T.