jak w temacie. i to nie dlatego, ze ona tak twierdzi. czytalam sobie Wasze posty. w wiekszosci jest co matkom zarzucic. dokuczaja, wyzywaja, nie zajmuja sie. a u mnie?
moja mama miala ciezkie zycie. dziecko niepelnosprawne, ktore zmarlo, charakterny i porywczy maz, ktory tez zmarl. no i ja. ja, ktora w jej stanie (niedawno wykryto u niej tetniaka mozgu) nie umie jej wesprzec,a co gorsza-zloszcze sie na nia o wszystko.
to nie trwa od dzis. najpierw byla bulimia. tam duzo sie odkrylo, na terapii. ze ojciec niemal tyran nigdy nie chwalil. ze rodzice zwracali uwage na mojego brata, ktory jej wymagal. ja mialam byc idealna. kazdy moj sukces byl moim obowiazkiem, wiec chyba nigdy nie uslyszalam, ze brawo, ze sa dumni.
teraz ich nie ma. taty, brata, bulimii z objawami. ale szczatki choroby zostaly. bo moja mama swoja milosc wyraza tylko przez jedzenie. nie pomagaja tlumaczenia. na urodziny dostalam tort, przelotne przytulenie i samotnosc, bo mama musiala obejrzec serial. powinnam sie juz przyzwyczaic, ze nie umie przytulac i rozmawiac ze mna. w ogole powinnam sie przyzwyczaic, ze kocha mnie na swoj sposob i wlasnie ten sposob zaakceptowac. tymczasem wlasnie teraz rozklejam sie jak dziecko i mam do niej pretensje o wszystko. o to, ze jest chora chyba tez. o to, ze martwie sie o nia, choc jak jest ze mna moje emocje oscyluja wokol zlosci , a nawet neinawisci...
za co? ze pomaga mi urzadzic mieszkanie, odmawiajac sobie pewnych rzeczy? ze ugotowalaby dla mnie wszystko? ze przebacza mi na kazdym kroku, choc juz przestalam ja przeparszac za moja opryskliwosc?
wiecie, nawet nie umiem podac powodow mojej zlosci. moze to stare pretensje? jak wyjezdzalam na stypendium zagraniczne, bala sie za mnie. jak teraz wyjezdzam na projekt miedzynarodowy-boi sie. ja cale zycie sie balam. dopiero niedawno spotkalam ludzi, ktorzy dziwia sie temu mojemu strachowi i powtarzaja, ze sobie poradze. i z trzesacymi sie rekoma probuje i rzeczywiscie-daje rade. irytuje mnie jej nadopiekunczosc. jej nerwowosc. to, ze jest twarda. twarda, nie silna. twarda, czyli znieczulona. to, ze nigdy mi nie powie: zabolalo mnie, a tylko: ty to tak zawsze, ty bys wolala zebym umarla. czuje sie winna. czuje sie prawdziwym potworem, ktory odzywa tylko przy niej.
czekam na wolny termin u psychologa. czas na mnie. nie mniej bardzo potzrebowalam wyplakac sie tu i teraz, Wam literkami, sobie w chusteczke.