Problem twki w tym ze juz dluzszy czas nie potrafie sie cieszyc z zycia. Lapie sie jak brzytwy kazdej motywacji do dalszego trwania w checi do niego, ale one przestaja mnie motywowac. Nie chce juz zyc, i tu jest problem. Jestem ateista, a jednak boje sie potepienia za taki czyn. Mam wdupie zdanie innych a jednak wstydze sie tej litosci i tej otoczki wokol mnie gdybym odwazyl sie na taki czyn. Chcialbym wpasc pod jakis samochod, dosta raka, pasc ofiara jakiegos zamachu. Chcialbym zginac nie ze swojej winy. Szukam mentora, i nie moge go znalezc. Kazdy dzien jest coraz gorszy. Jestem straszliwie samotny. Nie mam konkretnie nikogo.
Szukam pomocy, a prywatnie wobec innych jestem kawalarskim agregatem.
i konsekwentnie utwierdzam ich w tym obrazie.
Pasmo porazek zaczyna mnie juz dolowac. Nie potrafie zamieniac juz tego na frustracje i motywujace wku#@52nie. Poprostu nie mam juz na to sily. Nie wiem co robic bo nawet jak teraz pisze na tym forum. To wiem ze nawet jezeli ktos odpisze beda to dla mnie puste literki, ktore utwierdza mnie tylko w przekonaniu ze to juz jest koniec. Moje zycie to jeden wielki paradox. Chcialem zmieniac swiat chcialem byc oredownikiem prawdy, mam 19 lat i juz nie wierze w to ze zdolam na cos wplynac.
Nikt nie mowil ze bedzie lekko. Prawda tylko ze sa rozne skale ciezaru dla roznych ludzi.
Nadzieja to straszna bestia. Nawet jak ja pozucisz bedzie cie nekac....