Wiem, że mój post jest ni z gruchy ni z pietruchy. Ale samo to, że go napisałam, spowodowało, że zajełam się pisaniem, a nie nalaniem sobie drinka i kolejnego i kolejnego, a potem zadziałały prochy i poszłam spać.
Moje życie dzieli się na trzy etapy: przed małżeństwem, małżeństwo i po rozwodzie - czyli stan aktualny, rozwiedziona w marcu tego roku.
Mój ex jest alkoholikiem. Nie leczy się nie widzi problemu.
Tak, wiedziały gały co brały.
Tak, głupia cipa uwierzyła, ze jak się ożeni to się odmieni.
Tak, rozbiłam w drobny mak to czerwone światełko co się zapalało w mojej głowie.
Tak, piłam z nim, by nie wychodził z domu.
Tak, piłam, by zagłuszyć w sobie napięcie i wściekłość na niego.
Tak, piłam, bo uwięziona na zapadłej wsi - bez niego nigdzie nie wolno wyjść, bo przecież kochamy się trzeba razem - zagłuszałam frustrację...
Mogłabym długo...
Nie upiłam się nigdy do nieprzytomności. Hamulce jeszcze działały. Może tylko czasami kiedy udało mi się urwać spod kurateli i z koleżanką na babskim wieczorze.
Opamiętanie przyszło dwukrotnie. Raz jak uderzyłam moje dziecko w chwili wściekłości, która jak czerwona płachta zasłania oczy. Nigdy nie biłam, nie uderzyłam mojego dziecka. To był jeden i ostatni raz.
Drugi raz jak poczułam to dziwne uczucie, że musze, no muszę. Że nie zasnę, że nie dam rady.
Walczyłam z alkoholizmem mężą. Prosiłam, błagałam. Nie widział problemu. Zreszta jego ojciec sam go nauczył pić kiedy ex miał 17 lat, bo potrzebował towarzysza do flaszki. Były tak zwane "miodowe miesiace" kiedy stawiałam wszystko na ostrzu noża, a potem znów zapijał ostro, by przejść do fazy picia ciągłego - po kilka piw dziennie, czasami co kilka dni, 2-3 tygonie pół litra.
Kiedy zaczęły się rękoczyny, grożenie śmiercią, wyzwiska, jak pociął się nożem przy mnie, krzycząc, że to moja wina, że doprowadziłam go do tego, że pije przeze mnie, bo nie jestem dość czuła (mijał się kompletnie z prawdą - kolejny temat na inny post) - powiedziałam sobie, ze łacznie z kilkoma innymi sprawami to chyba wystarczajaco dużo by ewakuować się z tej łajby nim pójdę na dno razem z nim.
Poza tym widziałam jak wylądowała moja teściowa na stare lata.
Pukapuk:"Używasz ładnych przenośni i porównań w jednym tylko celu ; .
....jestem skomplikowany nikt nie rozumie" - sorry, to niestety tylko taki sposób pisania. Jestem prosta jak budowa cepa. Nie jestem wcale skomplikowana. A użycie metafory miało tylko zobrazować mój stan, choć faktycznie wystarczyło napisać zwyczajnie i prosto.
Może to trochę rozjaśni Wam co i jak.
Nigdy nie leczyłam się. Psychiatra skierował mnie do psychologa ze stwierdzeniem, że moge być osoba współuzależnioną. Cokolwiek to znaczy. Jestem teraz jak dziecko we mgle. Jak owo agikowe dziecko na skrzyżowaniu.
A obietnica złożona Jemu jest dla mnie ważniejsza niż złożona sobie. Przepraszam, wiem, że to niezrozumiałe, ale tak jest. Skomplikowane to ale o tym nie teraz.