Witam.
Piszę, bo wydaje mi się to dobrym sposobem na poukładanie sobie wszystkiego w głowie a i fakt, że nie jest to monolog pewnie też jest pomocny.
Mam 22 lata i za sobą 6 lat walki o siebie. Dużo czy też nie. W zasadzie to bez znaczenia. Wiele się w tym czasie zmieniło. Od 4 lat jestem trzeźwa, a od 3 nie próbowałam się zabić. Na swój sposób jest dobrze. Udało mi się względnie poukładać swoje życie, dopasować się do otoczenia i być kimś postrzeganym jako osobę "normalną". Kiedy wracam myślami do tego co było to mam wrażenie, że dzieli mnie od tego przepaść, ale wciąż jest we mnie spory lęk, że to wszystko wróci, że znowu tak jak kiedyś nie będę potrafiła wstać z łóżka, że będę czuć tak wielki ból i marzyć o śmierci. Ostatecznie tak nie jest, ale lęk który czuje sprawia, że blokuje w sobie wszystkie emocje. Staram się być normalna, udawać kogoś kim nie jestem i nauczyłam się już nigdy nic nie mówić o tym co czuje. Ale wiem, że to zły sposób, że może to tylko wszystko pogorszyć. I teraz gdy tak o tym wszystkim myślę, to wiem, że nigdy nie byłam tak naprawdę szczęśliwa. Nauczyłam się żyć i akceptować to życie niezależnie od tego jakim jest. Nie czuje już takiego smutku, ale nie czuje też radości. Czy rozumiecie o co mi chodzi? A ostatnio jest coraz gorzej. Czuje, że się zapadam, a to, że zaprzeczam swoim emocjom dodatkowo wszystko pogarsza i coraz bardziej trace poczucie, że ta cała walka kiedykolwiek miała sens. Na swój sposób pogubiłam się w sobie, w tym kim jestem, a lęk przed depresjom paradoksalnie ją wywołuje.