Witajcie kochani....pisałam na tym forum ponad trzy lata temu...pewnie część z Was pamiętałaby moją historię, ale zmieniłam swój login.
Przeżywałam wtedy zdradę męża i....dziś po trzech latach od tamtych wydarzeń jesteśmy w trakcie rozwodu....
Jestem wyprana - nie udało się uratować tego związku....bolało mnie to bardzo...
Pewnego pięknego dnia na mojej drodze stanął facet - zupełnie inny i wydawało mi się lepszy od mojego męża...zakochałam się...było cudownie, przez pierwsze miesiące. Od momentu kiedy się do mnie wprowadził poczułam się jakby widna którą jechałam spadła nagle z 30 piętra...jest koszmarnie....zupełnie się nie dogadujemy...On jest jak z kosmosu, ma zdumiewająco pokraczne idee odnośnie związków, miłości, partnerstwa itp....a może to ja mam już zniekształcony focus:)
Pytanie jest takie - czy nie macie - podobnie jak ja wrażenia, że rozwód okalecza nas na tyle, że już nigdy nie wejdziemy w żaden normalny związek? Nie zaufamy, nie pokochamy tak na 100%, nie oddamy się bezwarunkowo....
Może wymagam od mojego obecnego faceta zbyt wiele....może chcę żeby wynagrodził mi cały ból po byłym mężu....
ale z drugiej strony...podam przykład - za kilka dni mam sprawę rozwodową, boję się jej, chce mi się wyć...całe dnie siedzę sama i się dołuję...jestem przerażona i załamana, do tego mam całą masę innych, może bardziej prozaicznych problemów a mój ukochany facet wiedząc o tym ile mam na głowie wraca wieczorem do domu, włącza TV, "puszcza na mnie totalny zlew". Kiedy przychodzę i siadam obok twierdzi, że jest zmęczony i nie chce mu się ze mną gadać...po czym zasypia jak niemowlę w 3 minuty i tak w kółko od kilku tygodni...
Kto wymaga za dużo - ja czy on?
Help:(