Założyłam nowy temat. Ten jest trochę bardziej aktualny, niż jakieś tam pieprzenie o braku pewności siebie...
Poza tym mam pustkę w głowie. I potworny głód na papierosy. Może napiszę czemu...
Najpierw dzisiejszy dzień... Albo wczorajszy. Lepiej w skrócie. Upiłam się wczoraj. Z mamą rozmawiałam przez telefon, pytała, czy nie jestem pijana. Wyparłam się. Do domu wróciłam i otworzyła mi babcia. Pytała, czy nie jestem pijana. Wyparłam się.
Poszłam spać i nie wstałam na zajęcia. Pojechałam 4 godziny później na uczelnię. O 15.20 miałam mieć lekarza na Korzeniowskiego. Wsiadłam więc w tramwaj na uczelni i ruszyłam... Właściwie to nie mogłam sie już doczekać tej wizyty... Potrzebowałam rozmowy... na siłę.
I jak jechałam tym tramwajem, nagle zadzwoniła do mnie mama... z pytaniem... co to za skierowanie do szpitala psychiatrycznego... (najdalej kilka dni temu odwiedziłam lekarza w innej poradni, i pani doktor dała mi skierowanie na oddział leczenia nerwic + skierowała mnie również do tego lekarza, do którego dziś jechałam, czyli z poradni uzależnień). Zamurowało mnie. Zapomniałam, że właściwie o niczym nie pamiętam, nawet o takich szczegółach jak skierowanie z objawami(anhedonia, picie alkoholu z cechami uzależnienia od 4 lat, nerwowy kontakt) zostawione beztrosko pod latarnią, czyli na biurku.
Eh, nie chodzi o to, żebym jakieś eseje pisała na temat tego co czułam i o co chodzi... Ale heh... nie chciałam, żeby moja matka kiedykolwiek dowiedziała się, że piję. Bo wystarczyło już ojca... I wystarczyło jej samych lęków i próśb o to, żebym "nie brała alkoholu do ust".
Pytanie mojej matki przez telefon brzmiało jakoś tak: "co ty znowu kombinujesz? - z wysoce pretensjonalnym tonem. No cóż, powiedziałam jej, że nic, że powiem jej jak wrócę o co chodzi, i rozmowa się skończyła. Dojechałam tymczasem na Korzeniowskiego do poradni, wchodzę do rejestracji i mówię, że byłam na 15.20 umówiona z doktorem X, a ta od razu mówi, że to chyba jakaś pomyłka... Bo? Bo ów doktor przyjmuje tylko do 15. Pokazuję kobiecie kartkę z dosyć wyraźnie nabazgraną godziną 15.20, przekazaną mi przez panią, która mnie wcześniej rejestrowała. No cóż - bardzo mi przykro - ale musiał się ktoś pomylić i źle pani zapisać godzinę... Jak pani chce, to umówię panią na [zaraz..... zaraz.....] 25. ......
Ehh, załamałam się totalnie. Podziękowałam, udając, że mój problem dopuszcza nawet i dożywotnią zwłokę i sobie poszłam. Już totalnie bez ochoty na cokolwiek.
Studia zawalę. Nie rozumiem materiału. Poza tym nie chodzę na zajęcia. Bajka ta sama co rok i dwa i trzy lata temu. Ale i tak wydaje mi się, że materiał jest dla mnie za trudny. I że w ogóle mi się to nie podoba. I że nei wiem, co ja robię na tych studiach, w ogóle chyba na tym świecie:(
Przyjechałam do domu, z dworca odebrała mnie mama. Zaczęła pytać o co chodzi, do czego mi to skierowanie było potrzebne...
- do niczego...
- no ale skoro byłaś u lekarza, to chyba było ci potrzebne?
(ona myślała, że do dziekanatu, żeby znów dziekankę brać czy coś, że w ogóle tylko po to się chodzi do lekarzy psychiatrów, żeby załatwić sobie jakieś zwolnienie od szkoły...)
Poprosilam ją, żeby mnie wysadziła pod żabką, że dojdę do domu już pieszo. Kupilam paczkę papierosów. Nagle mama wyrasta przed żabką i pyta co kupiłam... Powiedziałam prawdę, - i kolejna awantura. Ale teraz przynajmniej wie, że palę. I wie, że piję.
I w sumie nic więcej, w domu pytała tylko jak to możliwe, że mam problem z piciem, że przecież ojciec... że jej ojciec też pił, a ona jest największym wrogiem alkoholu... a ja?
Powiedziałam jej, że nie mam żadnych problemów, że nie chcę z nią rozmawiać. Ona na to odwróciła się i wyszła, mówiąc coś wcześniej z rezygnacją, że przynajmniej próbowała, ale do mnie się nie da dotrzeć...
Wiem, że sama się nie podniosę... Nie dam po prostu rady. Bezsilność czuję, wstyd... Że jestem taką córką. Że "tak ładnie rosłam, wyglądało na to że...... [....]...., a okazuje się....
Wstyd, po prostu wstyd. Wstyd mi. Za siebie.
---------------------
Jeszcze kawałek rozmowy z mamą z dzisiaj:
- to z kim chcesz rozmawiać, jak nie ze mną, przecież wiesz, że nie jestem twoim wrogiem... przecież nie będziesz rozmawiała z koleżankami...
- mamo... ja nie mam koleżanek...
- no ale jak ja bylam w twoim wieku, to zależało mi na tym, żeby skończyć szkołę, też nie myślałam o koleżankach, dopiero jak skończyłam szkołę, to miałam koleżanki, tzn. wcześniej też miałam, ale nie było czasu, żeby się z nimi spotykać, bo była szkoła...
- mamo... ale ja nie mam w ogóle koleżanek...
- a czas masz?
...
ehh:(
Palę w pokoju, już oficjalnie:/ Wiem, wiem, że to śmieszne, że 23-letnia dziewczyna uważa palenie w pokoju za coś o czym warto napisać. Ale u mnie to jest już ostateczne zerwanie kontaktów z matką i babcią. I totalna "olewka" na cały świat. Bo przez ostatnią część życia paliłam gdzieś za kioskami, żeby jakiś znajomy matce nie powiedział, że palę. A teraz w pokoju, niech się dymi...