---------- 15:05 07.11.2009 ----------
Szafirowa..a wiesz, że przemknął mi taki obrazek przez myśl, że spotykamy sie gdzieś przypadkiem i widzę "błysk w oczach byłaego-bezcenne", jak w reklamie
nawet się uśmiechnęłam. Ale wiem, że na tym nie można opierać decyzji, że takie "marzenia" do niczego nie doprowadzają..
Ale co do pracy - nie robie tego dla niego, czy przez niego. Zaczęłam się o nią starać dawno temu, długo przezd nim. Chciałabym zrobic to dla siebie. Czuję, że potrzebna jest mi zmiana- otoczenia, pracy, znajomych itp.
W zasadzie niewiele sie zmieni-rodziców odwiedzam 1-2 w tygodniu, ze znajomymi widzę się rzadziej. Jest to tylko ok 60 km. więc w razie potrzeby mogę podjechac w tygodniu. A poza tym i tak jestem sama - czy tu czy będę tam..
Mialoby być to przeniesienie służbowe, więc branża pozostaje ta sama, może stanowisko ciekawsze, finansowo mam nadzieję, ze z czasem lepiej. Pewnie, że się boję i to bardzo, ale kiedy zmieniać jak nie teraz, gdy jeszcze jestem w miarę młoda.?Czuję, że tu jakoś nic mnie już nie czeka..A tam miasto większe, więcej możliwości, więcej się dzieje, powiew świeżości, jakoś inaczej się żyje..
Wiem, że poradziłabym sobie sama i z przeprowadzką i z mieszkaniem..Pewnie, że byłoby ciężko, ale czasem trzeba podjąć radykalne decyzje.
A o nim pomyslałam tak przy okazji..taki bonusik..że byłoby fajnie..
Ciężko mi, być może nie dopuszczam do siebie pewnych myśli, być może chcę wierzyć, że jest inaczej.. że za szybko wszystko się potoczyło, że wraz z upływem czasu zmieni się jego spojrzenie...
Nie rozumiem, jak można, widząc, że druga strona została kiedyś bardzo skrzywdzona i samemu będąc także zranionym, tak bawić się drugą stroną.. Właściwie on był motorem i siłą napędową na początku. Wyglądało to na coś dużego, coś waznego, coś fajnego... coś z przyszłością...I tak nagle zmienić nastawienie..
Wiem, że to pewnie mój problem gdzieś w środku-boje się opuszczenia, samotności, tego, że będę sama. I dlatego tak kurczowo się trzymam. Mam niskie poczucie wartości, niską samoocenę, choć zastanawiam się dlaczego, co jest tego przyczyną. Staram się pracowac nad sobą, ale to ciążka i mozolna praca. Kurcze, mam czaasem wrażenie, że wcale nie uczę się na swoich błędach. Zdaję sobie znich sprawę, wiem co jest nie tak...i znowu je poełniam..
Wiecie, sama na siebie jestem zła, że taka mamłamyja ze mnie, że zachowuję się jak taka ciepła klucha...Dorosła kobieta, niby wszystko wiem, a nie potrafię się pozbierać po odrzucaniu przez faceta, ktory nie potrafił docenić kogo miał. A to też strasznie podkopuje wiarę w siebie..
---------- 20:00 08.11.2009 ----------
Mam dziś gorszy dzień, wieczór..
czuje się taka samotna, smutna, niepotrzebna nikomu..
czuję się taka słaba, że sobie nie radzę, nie poradzę
każde jedno rozczarowanie przygnębia bardziej
Nie jest to myslę powód tylko ostatniego partnera i tej sytuacji. Chodzi o całokształt, że życia jakoś tak przecieka mi między palcami, nie widzę większego sensu, zadowolenia...A ta sytaucja chyba tylko przelała czarę
Dlaczego tak bardzo boję się zostać sama ze sobą? Dlaczego non stop w głowie muszę mieć kogoś innego na kim skupiam swoje myśli? Tak jak teraz na nim
Lady-czytałam Twoje dużo wcześniejsze wpisy na postach. I zazdroszczę Ci, że masz to już wszystko za sobą, że tak ładnie Ci się wszystko rozwiązało, ułożyło, wyprostowało. naprawdę zrobiłaś milowy krok do przodu. Pisałaś, że u Ciebie pomogło pozytywne myślenie, od tego zaczęłaś zmiany. Ja też staram się tak myśleć, wiem że jest to proces długotrwały, ale jestem chyba tak przygnębiona całokształtem, że jakoś nie potrafię wyobrazić sobie „lepszych czasów”.
Dużo czytałam, dużo rozmyślałam i niby dużo wiem, ale jakoś nie potrafię wcielić tego w życie. Niby wiem jaki błędy popełniam, obiecuję sobie, że już nigdy więcej, że będę ostrożniejsza, a potem znów to samo.
Czuję się czasem jak jakiś „tumanek”, który nie potrafi poradzić sobie sam z soba, któremu na poziomie rozumu wydaje się, że wie wszystko, i na tym rozumowanie się kończy.
Jestem zła sama na siebie, że taka rozmemłana się zrobiłam, że zrobiłam się taką ciepłą kluchą, użalającą się nad sobą
Wszystkie dają sobie radę, a ja robię z siebie ofiarę..
Jestem zła na siebie, że zachowuje się jak naiwna nastolatka. Ale nigdy nie przypuszczałam, że i mnie się to przytrafi, że i ja zostanę tak potraktowana-jak zabawka. Nigdy nie miałam przelotnego romansu, znajomości itp.. Może to błąd, bo teraz nie potrafię się w tym wszystkim odnaleźć.
Tak bardzo próbuję
Ja mam się zmotywować do czegokolwiek jak nie widzę sensu w niczym..
Jeszcze ten „niedokończony związek", bo nie wiem w sumie, czy jeszcze jesteśmy razem, czy już nie, jak się zakończy to "zawieszenie". Nic nie zostało na 100% powiedziane, zakończone. Rozum już wie chyba, serce niekoniecznie.
Wiele myślałam, wiem, że mogłam popełnić błędy, ale czy będzie dane mi je „naprawić”? czy mam się obwiniać za to, ze chciałam tylko wierności..?
Chyba dziś apogeum jakieś u mnie. Tak mi smutno, żal i wszystko wydaje się takie bez sensu. Pukam się w głowę - przecież tyle ludzi ma gorsze problemy, nieszczęścia, są chorzy, kalecy, to uczy pokory, a ja mam dwie ręce, dwie nogo, jestem zdrowa a żalę się nad swoim losem.
Tylko serca nikt nie chce..
Wiem żenujące to..
Tak bardzo brak mi wiary w siebie, w przyszłość
No nie potrafię, cholera nie potrafię się wziąć w garść, zawsze okazuje się że jest za mała..
Dobra, bo się jeszcze bardziej rozkleje..