może trochę masz racji ale i trochę się nie zgadzam... tak, na pewno coś mi mówią te objawy.... to się nie bierze z nikąd, ma swoje źródła, ale na pewno to nie kwestia taka, że np czegoś nie wiem. Często wiem, mam wiedzę, ale co z tego jak na samą myśl o tym, że mam się odezwać nagle brakuje mi słów w głowie, nagle przestaje wiedzieć... Choć przecież wiem! naprawdę, to nie ma nic do rzeczy....
Co do presji... nie wiem, może rodzice za mało mi dawali poczucia wartości, za bardzo wyniosłam z domu ten strach przed powiedzeniem czegoś, bo zaraz ktoś mnie skrytykuje, wyśmieje... Generalnie każde moje zachowanie "ponad" było od razu sprowadzane na właściwy poziom. Nawet jeśli chodzi o relacje z młodszym bratem, on mógł wszystko bo był młodszy, prosty argument, młodszy - w sensie, że wyrośnie z tego wiec nie ma co z nim walczyć, trzeba ustąpić. A ja walczyłam, i dostawałam za to tylko po dupie... Zawsze byłam kłótnikiem w domu, ale co z tego jak nikt nie traktował mnie poważnie, nie liczył się ze mną.... Doszło to takich sytuacji, że się krępowałam wszystkiego, na każdą krytykę chowałam się w sobie, cierpiałam, znienawidziłam życie...
Bełkocze zresztą bez sensu, nieważne już nic, co było to było, nie wymażę, nie zmienię, nie odwrócę...
A tymczasem wpadłam tu na chwilę bo nie mogę spać... za dużo myśli w głowie. nie mogę spać do późna, na drugi dzień do późna nie mogę wstać... wiecznie zmęczona, niewyspana, w głowie ciągle te koszmary które mi się śnią prawie co noc ostatnio. Budzę się przerażona, nie wiem co się dzieje, dochodzę po tym do siebie jakiś czas.
w nie najlepszym stanie dziś jestem... zresztą nie tylko dziś, ale tylko dziś przez myśl mi przeszło wziąć nóż i się okaleczyć... pewnie nie potrafiłabym, ale sama myśl o nożu przy mojej ręce jest przerażająca, bo nie wiem skąd się do licha wzięła w mojej głowie? nie pierwszy raz, już raz próbowałam, ale nie potrafiłam. zresztą... wystarczą mi jedne ślady na ręce.... ślady które niosą za sobą straszne wspomnienia, tak przykre, że wolę nie myśleć.
podjęłam decyzje zapisać się do psychiatry. tylko gdzie? nie odważę się pójść tam gdzie wcześniej, tam się czuję spalona... jakbym się bawiła tymi wizytami, psychotrop przez 2 miesiące a potem lekarz już do kąta bo już niepotrzebny... jak widać 2 miesiące to za mało, 2 razy się musiałam o tym przekonać....
tylko jak ja wytrzymam te czekanie na wizytę... miesiąc, dwa? przez ten czas może się tyle zmienić w moim życiu, może już nawet nie być tego życia.... może nie będzie już co z niego ratować, może po 2 miesiącach czekania jednak mi odbije i jednak nie pójdę, bo stwierdzę, że nie ma po co...
czuje się jak wariatka pisząc to co piszę ale co za różnica czy ktoś mnie uważa za wariatkę czy nie.... widać po prostu źle reaguje na rozstania i samotność bo w takich chwilach mi najbliżej do wariatki...tak jak teraz, kolejny raz.... chyba lepiej jak zostanę już sama na zawsze, choć wtedy na pewno zwariuje.....