Mając dokładnie tyle lat, co Ty, myślałam podobnie, no, może nie przerażały mnie względy wizualne (coś obwisłe, czegoś za dużo), ale kompletnie nie czułam potrzeby bycia matką. Nikt mnie do tego nie nakłaniał, miałam chłopaka, z którym planowaliśmy ślub, ale nie miałam dylematu, że muszę rozważyć posiadanie dziecka. Jednak gdzieś w głębi siebie czułam, że ja tego nie chcę i nie wiem, czy chcieć kiedykolwiek będę. Nigdy nie zachwycałam się dziećmi kuzynek, koleżanek... Wręcz czułam się nieswojo w domu, gdzie było małe dziecko. I właśnie mając tyle lat, co Ty, zaszłam w ciążę, choć wydawało mi się to totalnie nieprawdopodobne, bo robiłam wszystko, co trzeba, żeby nie zajść. To był dla mnie szok i przerażenie. Bardzo powoli oswajałam się z nową rolą. Dziewięć miesięcy to był czas strachu, czy poczuję, że to moje dziecko, czy je pokocham itd. Im bliżej porodu, tym myśl o tym, że niebawem będzie dziecko na świecie, coraz bardziej mnie ciekawiła... jakie będzie, jak to będzie... Nie lubię banałów, nie wierzę w nie. A jednak kiedy po porodzie położono mi moją córkę na brzuchu poczułam przypływ niesamowitej miłości, takiej, jakiej nigdy wcześniej nie poczułam do nikogo. Poczułam tę więź, której tak bardzo się bałam. Następne dni wpatrywałam się w córkę jak w cud, który się wydarzył. Od tamtego momentu minęło 15 lat. I zdarzyło się tak, że córkę wychowałam prawie przez ten cały czas sama. Nie czuję się ani heroiczną matką, ani matką, która poświęciła siebie dla dziecka, ani nie czuję, że bez niej byłoby mi łatwiej, prościej, wygodniej. Tak samo jak te 15 lat temu, tak i dziś czasem spojrzę na córkę jak na cud, który się wydarzył w moim życiu. Mam do tego cudu wiele szacunku, bo to człowiek, który został mi powierzony, żebym mogła go kochać i dać mu to, co najlepsze ze mnie i nie dać mu tego, co we mnie złe.
Nie, nie napiszę, jak byłam głupia, że mogłam wcześniej nie chcieć dziecka. Nawet i dziś rozumiem siebie, swoje myślenie, tak samo rozumiem, co Ty czujesz. Gdyby nie ta wpadka, to nie wiem, czy świadomie zdecydowałabym się na dziecko kiedykolwiek. Dziś wiem jedno, że przesadziłam z tym strachem, czy pokocham, zaakceptuję dziecko i czy dam radę. Nie byłam matką siedzącą przy dziecku ileś tam lat, rezygnującą całkiem z własnych przyjemności. Będąc samotną matką, pracującą na dwa etaty (nie zaharowującą się, tylko wykonującą bardzo ciekawy zawód), miałam czas na spotkania, na dbanie o swój wygląd, na inne uczucia niż tylko to do dziecka. Pewnie, że tempo mojego życia było zdwojone w porównaniu z matkami, które czasem obserwuję latem w parku, ale to też nadawało większy sens mojemu życiu.
Do dziś nie lubię przewrażliwionych matek-Polek, których jedynym zainteresowaniem są wszystkie procesy związane z dzieckiem: od tych fizjologicznych do adaptacyjnych. Tych, które "tiu-tiają" do dzieci i przy okazji do wszystkich wokół. Tych, dla których kolor kupy na kilka lat stał się ważniejszy np. od koloru obrazów Klimta. Rzeczywiście sprawiają wrażenie cierpiętnic, które dużo mówią o wspaniałości macierzyństwa, ale jakoś trudno im w to uwierzyć. Myślę, że one bardziej odstraszają od macierzyństwa niż zachęcają. Ja wolę postawę: Jesteś sobą i możesz zostać sobą, będąc matką. I masz obowiązek właśnie dla dziecka być sobą, bo wtedy będziesz szczęśliwa i szczęśliwe będzie Twoje dziecko.
Oczywiście kompletnie Cię do niczego nie namawiam, a już na pewno nie do wpadki, chciałam tylko pokazać Ci siebie jako przykład kogoś, kto jednak mimo obaw potrafi przeżywać macierzyństwo bez poświęceń, chociaż wcale tego nie planował i nie chciał. A skutki uboczne w wyglądzie bardzo nieznacznie zaczynają być widoczne, ale to nie skutki macierzyństwa, tylko wieku