Zakładając, iż kochanka uprzednio wcześnie wiedziała o rodzinie zdradzającego chyba nie powinna czuć się ofiarą. Co innego, gdy dowiedziała się o tym po fakcie. Wówczas ma prawo odczuwać zmanipulowanie czułymi słówkami, nieskończonymi obietnicami; uwikłanie w jego brudne gierki. W efekcie tego następuje w niej rozbicie - bo z 1 strony świadomość o tym, że gdzieś tam czeka jego żona, dziecko, a z 2 - zainwestowane uczucia, kiełkujące pokłady oczekiwań.
Rzeczywiście jest to bardzo nie fair ze strony wymienianego gogusia.
Ja mam przed sobą jeszcze obrazek żony, ale tej zaślepieńczo kochającej, tej, która mimo zdrad wybacza swemu mężulkowi. Wówczas może ona - jako matka pragnąca strzec domowego ogniska - postrzegać kochankę właśnie jako intruza i ziać doń nienawiścią ("Odpieprz się od naszego związku !", "Pozwól nam naprawić to, co sami zepsuliśmy !" itd., itd.).
To również forma przemocy gogusia, który chytrze zmanipulował obie "zakochane" strony.
Mężczyzna ma w sobie naturalną chęć do dominacji, do łowów (zapewnie postawa ta ma powiązanie z patriarchatem jako ważnym okresem ustroju wspólnoty pierwotnej).
A być może nie czuje się monogamistą ?
Wychowując kobiety bardziej uwarunkowywano je na pielęgnowanie doznań. Miały być opoką, spoiwem od str. emocjonalnej, podlegać swemu panu.
Może to odzywają się w nas takie pra-przeświadczenia ?