Samotni, którzy nie mogą tego znieść.....

Problemy związane z depresją.

Samotni, którzy nie mogą tego znieść.....

Postprzez marzens » 25 paź 2009, o 21:41

Cześć. Mam 38 lat i znam te forum od lat. Czasem szukam tutaj pomocy a czasem zaglądam do innych.

Od 2 lat jestem sama. Rozstałam sie z kims po 4 latach. Powiecie, kto sie nie rozstał? Wiem, nie ja jedna. Jednak dla mnie to był dramat.

6 lat temu sie rozwiodłam. Miałam 32 lata i mimo małego doła że zostałam sama, spojrzałam na siebie i zobaczyłam jeszcze młodą kobietę, z szansa na rodzinę i dziecko.
To że moje małżeństwo nie wyszło było obopólną winą - tak uważam. Ja wniosłam chory wzorzec z domu rodzinnego i swoje totalnie nikłe poczucie własnej wartości, które uległo facetowi który znęca się psychicznie nade mną upokarzając i nie szanując.
O dziwo wyszłam z tego bez duzej skazy jak mi sie wydawało. Zaczęłam nowe życie i dbałam o siebie popełniając błędy i radując sie wolnoscia oraz przypominając sobie że ja coś potrafię, jestem fajna, zasługuję na szczęście.

Potem spotkałam kogoś, zakochałam sie jak nastolatka, odszedł a raczej zwiał, ja wpadłam w rolę ofiary i przywoływałam go smsami - wrócił i odszedł, wracal i odchodzil. Nie zauważyłam ze z kazdym takim epizodem traciłam wiarę w siebie i swoją wartość która juz trochę zbudowałam. Tak uplyneły 4 lata.
2 lata temu sie definitywnie rozstalismy, dojrząłam by postawic warunki i zostałam sama. zresztą dobrze bo po czasie odkryłam ze 4 lata mnie oszukiwał i nawet jego imię było inne. Ten związek mnie dobił bo raz mogło sie nie udac prawda? ale 2 razy?

Jestem więc sama ale straciłam wiarę w przyszłość, w sens swojego bycia, w zmiany. Przestałam marzyc i planowac.
Wracam z pracy i siedze sama. W weekend siedze sama, Po 2 dniach nieodzywania zaczynam wyc z samotnosci.
Wychowałam sie w czasach gdy dziewczyny nie wychodzily same, wiem że teraz jest inaczej ale sama wychodząc zle sie czuje. mam wrazenie ze wszyscy wiedzą o tym ze jestem sama i to znaczy ze pewnie jestem jakas dziwna skoro nie mam nikogo, nawet toksycznego zwiazku.

Napisałam tu bo bardzo prosze Was o wsparcie. Nie chodzi mi o klepanie po ramieniu ze będize dobrze.

Pomóżcie jak nauczyć sie wierzyc ze samemu tez jest dobrze, zę mogę coś zdziałać, nawet jak nikogo nie spotkam.

Jak zmienic sposób myslenia, nie widziec dramatu w błachostkach i trudach. nie poddawac sie.

chciałabym obudzic sie widziec ze nowy dzien przynosi radosc i nowe sprawy, chcialabym z chęcią robic coś i nie zauważac drobnych niepowodzen.

Jeśli ktos z Was moze mi pomóc w jakikolwiek sposób to bardzo o to prosze, tutaj lub na mojego maila: marzens@tlen.pl

Pozdrawiam,
Marzena
Avatar użytkownika
marzens
 
Posty: 79
Dołączył(a): 30 maja 2007, o 18:56
Lokalizacja: Katowice

Postprzez wuweiki » 25 paź 2009, o 22:35

Witaj Marzens.
Ten związek mnie dobił bo raz mogło sie nie udac prawda? ale 2 razy?

Ja mam 41 lat i za sobą dwa nieudane związki...
od około roku jestem w przepięknej relacji z mężczyzną, jakiej dotąd nie zaznałam, pomimo tego, że jest to bardzo trudna relacja - z różnych powodów, o których nie będę pisała.
hmm.. jakby to powiedzieć.... jestem prawie jak żona marynarza :-) bardzo nieczęsto jest nam dany wspólnie spędzany czas...
często przeżywam coś bardzo podobnego o czym piszesz :
"Wracam z pracy i siedze sama. W weekend siedze sama, Po 2 dniach nieodzywania zaczynam wyc z samotnosci. "
mam też podobną reakcję na samotne wychodzenie bo "sama wychodząc zle sie czuje." - z innego powodu - ja się po prostu lubię dzielić przeżywaniem życia... trudno mi żyć tylko dla siebie samej.
Jesteśmy w podobnym wieku... nie wiem czy dobrze wyczytałam z Twoich słów, ale prawdopodobnie nie masz dzieci? ... ja nie mam... to też jest kwestia, która mocno gdzieś we mnie drga i boli...
I ja podobnie jak Ty byłam tak wychowana, w takich czasach, kiedy uczono, że kobieta samotna to kobieta stracona...
bardzo, po swojemu rozumiem Twój ból, cierpienie które Ciebie ogarnia... panikę i strach...
Cóż... jakby to powiedzieć ... a jednak nie ulegam temu... robię co mogę, aby pozwolić sobie na życie...
zauważyłam, że nikt ani nic nie jest w stanie TAK NAPRAWDĘ zaspokoić tej wewnętrznej tęsknoty i zapełnić pustki.... nawet kochający mężczyzna, za jakim tęskniłam całe życie, dopóki SAMA SOBIE i swojej samotności nie pozwolę dojść do głosu... to taki paradoks - potrzebuję puścić tę gonitwę i wycie za kimś lub czymś, co chcę aby było moje, przy mnie i dla mnie po to aby samotność, która jest NIEODŁĄCZNĄ towarzyszką absolutnie każdego, także mnie, przestała mi doskwierać i stała się moją przyjaciółką :-)
dziwne prawda?
pisałam już o tym w którymś poście w odpowiedzi do kogoś z forumowiczów... chodzi o to, że TYLKO JA mogę siebie poznawać rzeczywiście... nikt inny nie może myśleć moimi myślami i czuć moimi uczuciami... w związku z tym jeśli próbuję zapełniać tę niewiedzę o sobie samej, to moje oddalenie od siebie i mojej samotności czymś lub kimś zewnętrznym ode mnie, to zawsze narażam się na stratę, ból i cierpienie... bo to, co zewnętrzne przemija w zupełnie innym rytmie niż ja... przychodzi i odchodzi, pojawia się i znika... natomiast ja MOGĘ BYĆ ZAWSZE ze sobą :-) dopóki żyję mam tę możliwość - kochania siebie i bycia ze sobą cały czas {bo co dalej to pewności nie mam ;-)}.... i zauważyłam, że gdy tak się sobą opiekuję, troszczę, przytulam... a wiąże się to z większą uważnością na siebie w świecie i w życiu, to ta samotność paradoksalnie przestaje być osamotnieniem :-).... to bardzo trudno wyjaśnić, bo jest to ze sfery jedynie doświadczenia, a właściwie doświadczAnia codziennie co chwila tu i teraz.... bez lękania się o przyszłość i bez rozpamiętywania przeszłości. Tyle :-)
Brzmi filozoficznie, ale w rzeczywistości jest bardzo proste.... wymaga tylko: uczciwości takiej absolutnej wobec siebie, rzeczywistej chęci, aby zrównoważyć się w przeżywaniu emocjonalnych górek i dołków no i odwagi do podążenia w czas tu i teraz, poza lękowe "wczoraj i jutro" :-) no i oczywiście , zwłaszcza na początku sporej dawki dyscypliny i pewnego rodzaju wysiłku.
pozdrawiam.
wuweiki
 

Postprzez Ladybird » 26 paź 2009, o 10:32

Witaj Marzens,
jestem po 40-tce i mam 4 zwiazki za sobą ,w tym nieudane malrzenstwo , przezylam tez smierc parntera ,a potem jeszcze dwa nieudane zwiazki , w tym jeden . z ktorego wyzwolilam sie dzieki temu forom i pomocy forumowiczow.
Moze gdyby nie ta pomoc ,tez tkwilabym w tym chorym zwiazku kilka lat, a bylo podobnie jak u Ciebie. tez odejscia ,powroty, moje blagania o powrot, moje szalenswo, gonienie .. Za czym ?
Za kims, kto nie byl tego wart, kto byl z innej bajki niz ja, komu nie zalezalo na mnie, kto mnie nie szanowal, klamal, oszukiwal ,wystawial ,pil...
Oeszlam, zaczelam terapię, wiele zrozumialam.
Uzdrowilam swoje zycie najpierw, choc jeszcze bylo wiele potkniec ,bledow po drodze, bo strach przed samotnoscia byl we mnie przeogromny.
Szukalam na sile, to jeszcze nic ,ale nie umialam oceniac poznanycgh męzczyzn ,kazdy juz mial byc na zawsze ,a jak sie nie udawalo (przeciez nie musi ) znowu padalam w rozpacz.
Wiele mi pomogla terapia, kilka wspanialych ksiazek , m .in 'Przyciagnij milośc ' Agnieszki Przybysz , pierwszego polskiego coacha. Warto nawet skorzystac z jej pomcy ,jak chcesz sobie pomoc ,a nie czujesz sie gotowa na psychotrapie.
Jaki efekt mojej pracy nad sobą ?
Przyciagnęlam wartosciowego męzczyznę, ktoremu zalezy na mnie, ktory dba o mnie, ktory jest xzawsze przy mnie ,jak potrzebuje pomocy ,ktory nigdy mnie nie oszukal ,jest zawsze o czsie jak sie umawia, ktory zawsze wyslucha moich problemow.
A tez nasz zwiazek nie jest latwy, dzieli nas wiele kilometrow, jeszcze musimy pokonac sporo przeszkod ,aby moc byc razem.
Po raz pierwszy w zyciu,mimo juz przezytych lat, ucze sie co to prawdziwa milosc. Czesto boje sie jeszcze, mam traumy z przeszlosci, ulegam niepotrzebnym emocjom, ale on mowi, ze zapomne, zrozumiem ,ze moge ufac i moje emocje tez dojda do rownowagi.
Kochana ,napisalam tak sporo o sobie, bo chce abys sie nie poddawala , nie musisz byc samotna, jest duzo wartosciowych męzczyzn, tylko my nie umiemy ich znalezc ,bojac sie samotnosci ,wchodzimy w nieodpowiednie zwiazki.
Nie ma powodow ,aby sie bac samotnosci ,trzeba ja zaakceptowac ,wtedy latwiej nam bedzie rozsadnie podchodzic do nowych znajomosci.
Ja dojrzalam do zwiazku ,dopiero po 40-ce. Pomogl mi w tym moj partner, on mnie uczy , jak kochac dojrzale, mimo ze nie mowi ,ze kocha, ale okazuje to czynami .
Poprzeni panowie mowili po kilka razy dzienni ,ale coz z tego?
Chetnie powymieniam sie doswiadczewniami ,pisz na forum, wiele osob tu ustrzeglo mnie przed bledami zyciowymi ,patrząc na moje zycie z dystansem ,ktorego mi bylo brak.
Poczytaj moje wątki ,mpoze to Ci pomoze i to ,ze potrafilam dojsc do rownowagi ,poukladac swoje zycie ,nie tylko osobiste ,ale i zawodowe.
A bylam na skraju zalamania, teraz mam sile i pomysly na wszystko.
Lady
Avatar użytkownika
Ladybird
 
Posty: 1115
Dołączył(a): 19 gru 2007, o 09:40

Postprzez dzony » 26 paź 2009, o 12:07

kazdy ma prawo do marzen i do planów
niemozesz sie poddawac-piszesz że straciłąs już wiare..

musisz pozbyc sie równiez tych mysli-złych mysli z twojej głowy, zajmij sie czymś a przestaniesz myslec o tym wszystkicm, dostrzegaj drobne rzeczy i ciesz sie z nich, troszke wytrwałosci a wszytko zacznie sie zmieniac
dostrzegaj równiez zalety bycia samotnym, wolnym...przeciez niejdna osoba bedaca w stałym zwiaku mazy o wolności..

pozdrawiam

D
dzony
 
Posty: 4
Dołączył(a): 24 paź 2009, o 19:02

Postprzez Asik35 » 26 paź 2009, o 13:15

Doskonale rozumiem jak się czujesz.Jestem w identycznej sytuacji....
Zawsze z kimś byłam,nie zawsze były to udane relacje,ale jednak nie byłam SAMA....teraz jestem i jest ciężko....nie wiem jakie Ty masz sposoby na przetrwanie tych chwil kiedy chce Ci się wyć....każdy ma pewnie inne....
Czasem jestem tak zmęczona,że odpuszczam....daję dojść do głosu wszystkim emocjom, dopuszczam smutek, żal, rozpacz.....sięgam dna.....ulga chwilowa, ale zawsze......Właściwie każdego dnia w mojej głowie kołacze się jedna myśl "jesteś sama, jesteś sama, nie można Cię kochać"....jak jakiś pieprzony głos, nie panuję nad tym, nie umiem uciszyć....
Wiesz, kiedy rozpadał się mój kolejny związek, wiedziałam,że muszę mieć coś, czego będę mogła się chwycić gdy zostanę sama.....uciekłam w wysiłek fizyczny, sport. Uprawiam regularnie fitness i pływanie...wciągnęło mnie to, sprawia przyjemność i nawet gdy mam totalnego doła, wiem,że aktywność dobrze mi zrobi.....jeśli mam rozpaczać i tęsknić- nie muszę tego robić pod kocem, mogę robić to jednocześnie robiąc coś dla siebie...czasem towarzyszy mi ktoś znajomy, ale nie uzależniam swojego wyjścia od tej osoby, bo to wiadomo,że różnie bywa...jeżdżę sama i uwierz, nikt mnie nie wytyka palcami, nie jestem tam sama,jest wiele osób, które przychodzą też same....
Kilka lat temu gdy odszedł ode mnie mąż, byłam całkiem sama...bez przyjaciół,zainteresowań,a całe dnie spędzałam przed TV. Koszmar!
Teraz jest inaczej, nie zamykam się na ludzi,otaczam tymi życzliwymi, prowadzę aktywny styl życia...znalazłam też grupę wsparcia pod okiem psychologa....
Ale i tak nie umiem tego docenić...wszystko jest mało ważne, mało fajne, gdy nie ma obok mnie mężczyzny..smutne to,ale tak jest....
Nie ma chyba gotowych rad....Czy pocieszy Cię fakt,że nie jesteś sama w tej sytuacji ? pewnie nie, mnie nie pociesza :(
Ja nie zliczę ile razy próbowałam, ile razy dostałam kopa....ale wiesz, mija jakiś czas, a ja znowu zaczynam chcieć spróbować, zaczynam marzyć i szukać.....Ty też zaczniesz, tak myślę.....
Powiedz, masz kogoś bliskiego z kim mogłabyś pogadać albo po prostu pobyć ? masz jakieś swoje pasje, cele....?
Pozdrawiam Cię ciepło...
Asik35
 
Posty: 165
Dołączył(a): 30 lip 2009, o 10:49
Lokalizacja: tak blisko tak daleko

Postprzez PodniebnaSpacerowiczka » 26 paź 2009, o 13:18

Rozważania, które chciałabym Ci przekazać już wspaniale ujęły moje poprzedniczki poszerzając o prywatne przeżycia.
Dopiszę jedynie, iż każdy z żyjących potrzebuje samotności, by móc uczyć się Siebie.
Przesyt bywa równie niekomfortowy jak niedosyt. U mnie przykł. (ps: sama siebie zaliczam do tzw. indywidualistów) zawody, jakie wykonywałam od zawsze wiązały się z komunikacją z ludźmi zatem po kilkunastu takich dzionkach zwykle miewałam ochotę uciec na bezludną wyspę, żeby odetchnąć.

To nie tak, że wszyscy wiedzą o tym, że jesteś sama i przez to uważają Cię za dziwną. To Ty projektujesz powyższy obraz we własnym umyśle. Bardzo wielu z nas żyje w pojedynkę {łącznie z singlami z wyboru}, lecz niczego nie przyśpieszymy.

Niebagatelne byłoby tutaj popracowanie nad poczuciem wł. wartości, zawierzenie swoim zdolnościom. Wówczas poziom postrzegania samoistnie się podnosi.
Avatar użytkownika
PodniebnaSpacerowiczka
 
Posty: 2415
Dołączył(a): 22 maja 2007, o 21:03
Lokalizacja: Wszędzie mnie pełno ;-).

Postprzez marzens » 26 paź 2009, o 22:36

Diękuje Wam bardzo za tyle miłych i mądrych słów.
Musze je sobie przemyśleć i napisze
Avatar użytkownika
marzens
 
Posty: 79
Dołączył(a): 30 maja 2007, o 18:56
Lokalizacja: Katowice

Postprzez wuweiki » 26 paź 2009, o 22:41

Powodzenia Marzens :-) ...Pozdrowienia serdeczne.
wuweiki
 

Re: Samotni, którzy nie mogą tego znieść.....

Postprzez marzens » 7 sie 2011, o 16:26

Witajcie

Weszłam tu dziś chyba przypadkiem. Zatrzymałam się na chwilę w biegu życia.
Minęły 3 lata od mojego postu. Rzuciłam sie w wir zycia, pracy. Chciałam coś zmienić, może zagłuszyć swoją tęsknotę, zająć czymś myśli. Czy mi sie udało?
Nie pamiętam tych 3 lat. Dni są tak bardzo do siebie podobne. Taki dzień świra :) wstaje, ide do pracy, wracam. Tonę w książce lub internecie.
Nie umiałabym opowiedzieć Wam co się u mnie wydarzyło. To jest straszne, jakby moje zycie prywatne tonęło we mgle. Oczywiście coś tam się działo, ale chyba żyję już całkiem odruchowo; wiecie to tak jak odruchowo zamykamy drzwi lub wyłączamy żelazko.
W tym roku skończyłam 40 lat. Pomyślałam że czas coś zmienic:) że to może będzie ważny rok. minęło go już pół.
Ten rok mogę nawet opowiedzieć ;) zaczał się stresem i chorobą, brakiem choinki, wizytą u psychiatry, terapia która nic nie dala i ktora odrzucilam. potem byly fajne 40-te urodziny o ktore sama zadbałam i z tego sie ciesze. potem odejście przyjaciela, zawód. A potem wreszcie pogoda, góry, pierwsze rolki i .... złamany nadgarstek. 5 tygodni swiadomosci jak bardzo jestem krucha, jak wiele osób obcych powiedziało mi coś dobrego, duzo zaległości w pracy i zmęczenie, okropne zmęczenie. Byłam znów w gorach:) mimo sztywności nadgarstka:) dobrze było sie zmęczyć fizycznie. oderwac mysli.
a dziś jestem sama, mialam isc w gory, ale bylam tak rozchwiana ze musialam zostac u siebie w ciszy domu.

przeczytałam mój stary post i stwierdzam ze wciąż jest aktualny,
Jestem starsza, silniejsza, znam swoją wartość i nie daję się zwodzić bezsensownym podrywom i facetom.
Brak mi spokoju wewnątrz, takiej ciszy ktora pozwala usiąść i poczytac ze zrozumieniem.
Brak mi radości ktora wywołuje ciekawość życiem i ludźmi, brak mi optymizmu. Pogodziłam się z życiem samotnym, drażnią mnie nowe zdarzenia, męczą mnie. Kiedy jednak nic się nie dzieje też jest źle. Czy to starość?

Dziś poważnie rozważyłam kolejną wizytę u psychiatry. Poprosiłabym o leki na poprawienie nastroju. Nie boję się, że im ulegnę. Będę je brała tyle ile trzeba:) Myslałam że bez tego się obejdę, ale nie, nie umiem. Sama tej radości w sobie nie znajdę. Jestem strasznie zmęczona, Moje mysli tak bardzo się zapętliły, że sama z nich nie wyskocze.

Już nie szukam, olać facetów, nie umiem ot tak isc do łóżka, wiec sex też olać. Chcę jednak zaczynać dzień z uśmiechem, robić to co lubiłam, wrocić do ulubionych książek z psychologi, do prasy, byłam w tym dobra i wiem że dalej byłabym. Nie umiem sie tylko skupić przy czytaniu. Dlatego czytam Norę Roberts:) niej jej B błogosławi:) odrywa moje mysli od chaosu mojej duzy, daje wytchnienie.
Chcę robić biżuterie:) spelniam sie w tym artystycznie:) ale teraz nie potrafię,
To takie ADHD, zaczynam coś, rzucam to i zaczynam drugie, rzucam i zaczynam kolejne, to jest straszne ale tak mam juz od dawna i nie radze sobie z tym. wiem ze to nie adhd, a zwiazane z moja psychiką.
Chcę zmiany, ale nie czuję sił.

Jeśli mogłybyście mi coś poradzić to proszę o to.
Ja wiem ze nie jest źle, nie chce sie skarzyc na zycie, chcę tylko troszkę lepiej życ
Avatar użytkownika
marzens
 
Posty: 79
Dołączył(a): 30 maja 2007, o 18:56
Lokalizacja: Katowice

Re: Samotni, którzy nie mogą tego znieść.....

Postprzez Kajka74 » 7 sie 2011, o 19:07

Zastanawiam się co takiego wydarzyło się, że przestałaś chciec, że przestałaś odczuwać te pozytywne aspekty...?
Hmm, a czy to nie jest tak, że jednak nie pogodziłaś się ze swoją samotnością ? Że te wszystkie Twoje aktywności to była jednak ucieczka..? Takie trochę zamiatanie śmieci pod dywan...? To takie moje refleksje, piszę je też pod wpływem własnych podobnych trochę do Twoich doświadczeń...prawdziwych potrzeb, pragnień nie da się zagłuszyć..One będą w nas,a jeśli nie zaspokojone to pewnie ta pustka i niepokój będą w nas..
Bliskie jest mi to co piszesz...pozdrawiam Cie
Kajka74
 
Posty: 29
Dołączył(a): 28 maja 2011, o 19:04

Re: Samotni, którzy nie mogą tego znieść.....

Postprzez marzens » 7 sie 2011, o 19:23

Dobre pytanie Kajka:) Dziękuje za nie.

Pierwszy raz przestałam chciec, po rozwodzie gdy mialam 32 lata. jednak pamiętam jak dziś że trafiłam na wywiad z Joanna Kurowską; pisała o nieudanych związkach i o tym że majac 34 lata znalazła miłość i dziecko. To dało mi nadzieję, otworzyło oczy. Potem sie zakochalam i chyba włożyłam w to całą nadzieję i zero rozsądku. Nie udało się. Doszedł stres pisania pracy dyplomowej i przeczucie porazki, rozstania. Orzekłam ze skoro 2 raz sie nie udało to juz klops. Mialam 36 i zero wiary. pozwolilam kolejnemu facetowi zniszczyc we mnie wszystko. bylo dobrze ale jak stwierdzil nie chce mu sie zaczynac zycia od nowa, bo trzeba by było sie strac, budowac zwiazek. Gdzieś w środku sama uznalam sie nic nie wartą. Wiem jedno, jeśli mężczyzna o mnie zabiega to chce sexu. Nie jestem piękna, ale jak oni mówia - mam to coś, tez to wiem. Niestety nie mam charakteru dziwki. Gdybym miała byłabym najlepsza :D .

Tak wiec zaczelam pracować nad sobą, aby nie wejsc w kolejny chory zwiazek, aby zauwazyc jego symptomy juz na początku. Uporałam się z samotnośćią, ale choc odnowilam kontakty ze znajomymi, to mnie męczą. Kiedy probuje sie otworzyc słysze, nie marudz itp. wiec po co mi takie kontakty. Poza tym gadanie o ciuchach i facetach.. moze byc, ale nie godzinami :)

Uważam że nie jest żle:) jest duzo dni słonecznych:) ale one są tylko wtedy gdy jestem wśród ludzi, najlepiej obcych:) w domu czuje sie więźniem własnych emocji. Bardzo bym chciała je wyłączyć

jestem na mieliżnie, a nie chce być, chce iśc dalej ale nie potrafię. to strasznie frustruje
Avatar użytkownika
marzens
 
Posty: 79
Dołączył(a): 30 maja 2007, o 18:56
Lokalizacja: Katowice

Re: Samotni, którzy nie mogą tego znieść.....

Postprzez imprecha » 7 sie 2011, o 19:33

Myślę ,że Twoje samopoczucie to nie kwestia samotnosci ,tak sie czują też ludzie w tym wieku w związkach.
Wiek tzw.średni jest bardzo trudny do przekształcenia go w wartość ,do nadania mu nowej wartości ,ale jak sie to uda,to jest potem cudownie i tylko lepiej,o ile nie zdarzą sie po drodze jakies dramaty życiowe.
Powody mogą byc różne,myślę,,że najważniejszy w tym momencie to jest rozczarowanie.
Rozczarowanie życiem i wysiłkami ,które wkładałaś w to ,aby sie udało.
Ale chyba to jest dobry moment na zmianę kierunku działania,raczej czas na wyćiszenie,ale świadomoe powolenie sobie na wyciszenie.
Czas na odpuszczenie sobie układania i planowania zycia,czas na niewymuszone od niechcenia zapisanie się np na jezyki,na jakies kursy,na stronei kobiece serca są warsztaty.
nic nie piszesz,czy praca Cię nie stresuje i nie pozbawia witalnosci.
Powodem może być też zmiana gospodarki hormonalnej,moze byc tarczyca,lub brak jakiś mikroelementów.
Mślę,też ,że to moze być pierwszy etap przewartościowania życia i zwolnienia jego tempa i zauważenie chwili,koloru,ciszy,powolności zapadania zmroku czy wschodu słonca.
inny odbiór rzeczywistości,bardziej do wewnatrz.
imprecha
 

Re: Samotni, którzy nie mogą tego znieść.....

Postprzez Kajka74 » 7 sie 2011, o 19:48

Też pomyslałam podobnie jak poprzedniczka, że moze warto odpuścić, dać sobie "na luz", choć mam jednoczesnie swiadomość, że to nie jest proste, to musi przyjść samo.
Wspominasz o znajomych, z ktorymi nie możesz porozmawiac o sprawach ważnych i istotnych, a to może faktycznie frustrować. Wiem jak ważni są przyjaciele, nie znajomi, ale Przyjaciele, chociażby jedna osoba, taka bratnia dusza...Dobrze czujesz się wsród ludzi, bo oni zagłuszają Twoje prawdziwe uczucia ? Wracasz do domu i nagle nie ma się za czym schować, wszystko wyłazi ze zdwojoną siłą..
Może teraz faktycznie wychodzi z Ciebie żal, smutek po nieudanym związku, zwątpienie czy jeszcze kiedys poznasz kogoś wartego zakochania, do tego 40tka, którą jakby nie była jest pewną cholerną granicą..
Musisz mieć duże poczucie wlasnej wartości, skoro nie łapiesz się facetów i szukasz innych sposobów niż ucieczka w cokolwiek z facetem...I za to szczerze podziwiam !
Kajka74
 
Posty: 29
Dołączył(a): 28 maja 2011, o 19:04

Re: Samotni, którzy nie mogą tego znieść.....

Postprzez marzens » 7 sie 2011, o 21:16

Dziewczyny, cudownie ze piszecie i dziekuje za te odpowiedzi.
Rozczarowanie, to jest dobre słowo. Czuję że to odpowiedz.
Rozczarowałam się życiem, ludźmi, związkami.

Co do odpuszczenia i wrzucania luzu to zrobiłam to juz tak dawno, że odczuwam tego złe konsekwencje.
Kiedy sobie odpuszczamy to jest Kicha! nie realizujemy zainteresowań, nic nie robimy z życiem. To wlasniej ja.

Zawsze mialam słomiany zapał, ale przynajmniej był, tysiac zainteresowań, wciaż coś robiłam. Teraz mam takie fazy, ale rzadko. Przykład? Po co sprzątać jak nikt nie przyjdzie, po co cokolwiek robic, jak nikt tego nie zauważy. Robienie czegoś dla siebie ma kres. Owszem, pielęgnuję dbanie o siebie, staram sie od jakiegoś czasu ćwiczyć, ubierać bardziej kobieco, spawia mi to frajdę, ale to za mało.

Jest jeszcze inna sprawa. Majac 40 lat powinnam w mojej ocenie jesli juz nie mam rodziny, to miec choc mieszkanie i parę złotych zabezpieczenia.
Niestety od 8 lat czyli od rozwodu wynajmuje mieszkanie, ktore pozera gore pieniedzy a zima jest zimne bo nie ma ogrzewania. NIe zrobilam co w moim domku bo planuje zrobic cos z tym, ale pozostaja plany.

Tak wiec majac 40lat musze podjac decyzje o zakupie M, co uziemi mnie do konca zycia. To budzi pytanie, po co kupowac, skoro nie mam komu zostawic. Kiedy bede staruszka, bede juz samiutka, bez rodziny, a komfort zycia z kredytem bedize kiepski. Wiem cos o tym, bo kredyt splacam od czasow malzenstwa. Najpierw był maly, potem zrobil sie wiekszy, potem studiowalam i zrobil sie jeszcze wiekszy. Teraz sprawa jest uchwycona i nareszcie zblizam sie do splaty (4lata). wiem jak to jest zyc bez znajomych prywatnych, bez przyjaciół, z budzetem 100-200zl na miesiac do zycia.

praca jest ok, dziekuje B ze jest. staram sie w niej realizowac i tam zadko jestem nieuśmiechnieta:)
Tylko prywatnośc mnie tak przygnebia. nie umiem jednak uciekac w pracę, to nie ma sensu, nie chce sie wykonczyc.
W domu obrosłam jednak w rzeczy, ciuchy, przedmioty, którymi rekompensowałam sobie jak mowiła pani psycholog brak uczucia męża, potem brak drugiej osoby, potem problemy. Pretekstem byly np. czeste zmiany wagi gdy odstawilam pigułki po rozwodzie.
Robie z tym porządek, ale potrafie naszykowac worek ubrań i przez miesiac ich nie wyrzucic. Moze dlatego nie boje sie samotnosci bo mam to wszystko? Tak mowi moja mama.:)

Co do facetów? To mam duze poczucie własnej wartosci gdy nie mam faceta. Wiem co lubię, czego oczekuje,. Powiem Ci jednak Kajka, że to nie takie śliczne:) Kiedy facet sie do mnie zbliza za bardzo to są dwa scenariusze, szybki sex i wyrzucam go z zycia bo glupio mi ze uległam bez uczucia i wbrew zasadom (mam tez swoje potrzeby), albo gdy facet wydaje sie sensowny i mowi poważnie, uciekam, uciekam, uciekam i psuje to . Dlatego łatwiej być samą z poczuciem wartości. Poza tym Ci sensowni faceci zdarzają sie baaardzo rzadko. Z reguly to dupki, szukajacy przygod i z nimi sobie doskonale radzę.

wiem, jestem pokrecona :)
Avatar użytkownika
marzens
 
Posty: 79
Dołączył(a): 30 maja 2007, o 18:56
Lokalizacja: Katowice

Re: Samotni, którzy nie mogą tego znieść.....

Postprzez imprecha » 7 sie 2011, o 21:34

nie umiem Ci juz pomóc,nie wiem co powiedzieć ,ale jedno wiem,że jak sie juz wszystko wali,nie widzi się wyjscia,to nagle wszystko sie odmienia.Tak bywa często.
imprecha
 

Następna strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 219 gości

cron