Większość zwierząt uprawia seks tylko dla rozrodu. Im wyżej w drabinie rozwoju, tym więcej pojawia się zachowań pozarozrodczych - jednakże pozostałych zwierząt nie ma to aż tak wielkiego znaczenia, jak dla homo sapiens sapiens. Jeżeli się nie mylę, to jedynie bonobo bzykają się na okrągło niezależnie od płci, potrzeb i imperatywu rozrodczego robiąc z seksu czynność zespalającą stado, budująca więzi społeczne, czy najnormalniej w świecie osiągając korzyści.
Samiczka szympansa karłowatego za banana zrobi to i owo.
Pojawiły się głosy o odczuwaniu przyjemności seksualnej przez inne gatunki, rożnego rodzaju zachowaniach seksualnych itd. Jednakże jedynie my ludzie mamy tak mocno seks oddzielony od trwania gatunku, jako takiego. Być może to jest czynnikiem, który pozwala na wszystko to, co jawi się, jako odchyłka od czynności, które "wystarczają" do uzyskania celu rozrodczego z seksu.
Gdzieś tam pojawia się płynna granica, inaczej przez każdego definiowana, co jest normą, co nie. Oddzielenie seksu od wyłącznie rozrodczości gmatwa definicyjność. nazywanie rzeczy staje się trudniejsze.
Choć poruszana tu koprofilia, czy tez koprofagia jest dość łatwa do nazwania nienormalną. Ekskrementy są odpadem dla organizmu i jakiekolwiek zainteresowanie nimi, jako substytutem, centrum, czy też uzupełnieniem seksualności jest nieracjonalne. Nie jesteśmy skarabeuszami a i dla nich to nie seksualny fetysz. To, co ktoś określił, jako grzebanie w odbycie - no cóż. Jakąś funkcję pobudzającą ma. Płatki uszu też potrafią być strefą erogenną, jednakże w powszechnej opinii nie mają i nie mogą mieć skojarzenia z wydalaniem i odpadami. Jeżeli ktoś lubi te pieszczoty - ok, jego sprawa. I jego ryzyko, gdy stają się zbyt hm... dogłębne.
Póki coś nie szkodzi, nie jest innym narzucane, jako norma, nie epatuje się tym - dotyczy tylko zainteresowanych i między nimi niech pozostaje.
Są przynajmniej dwa wydawnictwa w prasie celujące w komentarzach, które brzmią, jak zgorszone, stare ciotki. No cóż - ma to odbiorców, jak i uwspólnia pewien sposób reagowania i wypowiadania się. Bynajmniej nie w tonie większości. I tego wolę uniknąć. Nieprzymuszenie i rzeczywista chęć czyjaś jest dla mnie wystarczająca, abym uznał, że to, jak uprawiają seks jest ich a nie moją sprawą. Można czuć wstręt, ale czasem mam wrażenie, że pewne ubolewania mają na celu tylko powiedzenie: patrzcie ja się wypowiadam!
Seks ze zwierzęciem jest po prostu bez sensu. Wydaje mi się, że konstrukcja mózgu nadaje biologiczny imperatyw do zainteresowania własnym gatunkiem. Pomimo czysto ludzkiego częściowego rozerwania seksu od rozrodczości, to seks wiąże się z przedłużaniem gatunku, jest jego efektem i sposobem na. Jasne mamy hybrydy różnych gatunków np. zebroid. żubroń, muł itd., ale pomimo sensacyjnych doniesień prasy brukowej, człowieka nie da się skrzyżować z innymi naczelnymi. Tutaj natura sama zadbała o to, by namiętność z orangutanem była zboczeniem, nie mówiąc już o psie, czy koniu...
Poza tym - zna ktoś jakieś wyniki badań nad zoofilią? Występuje ona u ludzi, którzy wykazują pełnię władz umysłowych (pomijając już ocenę samej zoofilii)?
Norma to śmieszne pojęcie - jednak choćby się ktoś wściekł i nie wiem, jak zżymał na pewne definicje, to i tak o normie decyduje większość. Na pewno więcej ludzi uprawia seks oralny, pozwala się skrępować, czy włożyć sobie palec w odbyt, niż zażywa rozkoszy z kurą, czy owczarkiem.
Można się tu nadyskutować o kulturze, naturze, o zobojętnieniu, czy szoku itd. Wbrew pozorom jest w tym temacie daleko więcej racjonalności i oparcia, bądź nie na spójności i celowości, niż mogłoby się wydawać.
Ale temat porusza się po jakimś obszarze i sferach światłocienia a nie posiada ostrych granic.
Ok, ja nie mam ochoty na zastępowanie kotkiem mojej pani, obrzydzeniem napawa mnie zabawa wydalinami. Ale to są oczywiste ekstremy. Poza nimi istnieją i inne zachowania. Pewnych rzeczy nie zrobię, ale nie rażą mnie u innych i nie dają mi podstaw do bycia oburzonym. Zoofil, koprofil, pedofil nie są dla mnie w pełni ludźmi. Coś poszło po drodze nie tak i ich mechanizmy są popsute.
Pojawiała się jakoś tematyka ewolucji - cóż, ja miałem rozsądnego księdza w liceum, który powiedział, że Bóg stworzył nas w drodze ewolucji a Genesis jest jej alegorią. Dziś daleki jestem od religijności, ale to, co powiedział przesuwa dyskusję z fanatyzmu i ciemnoty w rejon, gdzie dyskutować można. No plan Inteligentnego Projektu też do mnie nie przemawia -ale jest rozsądniejszy od kreacjonizmu w czystej formie. I dopisując zdanie do kilku "nie" w poprzednim akapicie - nie związałbym się z kreacjonistką!!! Oj, liczby, lata, tezy i wnioski jakie się wcześniej pojawiły są bardzo (używając głębokiego eufemizmu) hm... fantazyjne