Witajcie,
piszę tu bo boję się o mojego tatę...
Po odejściu mamy dzieje się z nim coś złego.Podejrzewam że ma depresję.Ostatnio powiedział mi że nie może się pozbierać.Zawsze był twardym,szorstkim i gruboskórnym mężczyzną a teraz widzę jak sam się niszczy.
Między wierszami wyłapuję że to wszystko go przygniotło.Czasem sprawia wrażenie jakby nie chciał żyć.
Coś jest nie tak.Chciałabym pomóc a czuję się bezsilna.
Co mogę dla niego zrobić?Czy ktoś ma podobne doświadczenia?
Żałość ściska moje serce kiedy patrzę na to jak On żyje.
Sprawa jest o tyle cięższa że nie mam z nim jakiegoś bliskiego kontaktu,zawsze był między nami dystans.Ojciec był tym władczym,apodyktycznym i wymagającym dyscypliny rodzicem.Mam wiele żalu do niego,ale wydaje mi się to w tej sytuacji mało istotne.
Trudno do niego dotrzeć,nie da sobie nic powiedzieć.Bo co ja mogę wiedzieć,za krótko żyję a w ogóle co go będę pouczała
Tak to się kończy za każdym razem.Niczego do siebie nie przyjmuje.
Już nie wiem jak na niego wpłynąć żeby zaczął robić ze swoim życiem coś konstruktywnego.
Jak tak dalej pójdzie to boję się że tata coś sobie kiedyś zrobi.
Często mówi o pogrzebie i że jego życie już się skończyło.
Nie mogę tego znieść.
Czy można wpłynąć na bliską osobę w taki sposób żeby zaczęła walczyć i 'chcieć'?
ps.jestem totalnie rozbita.Ciągle o Nim myślę co robi sam w tym wielkim,smutnym pustym domu...a raczej ruinach które z niego zostały